Bajka o smoku wawelskim od najmłodszych lat uczy nas, by nie zadowalać się byle baranem.
- 17:55:00
- By głupie serce
- 0 Odpowiedzi
Miała być w
mojej bajce. Nie dziś. Kiedyś. Kiedyś, które nie nadejdzie. Nie wrócę tam.
Zostaję tu, mam betonowe buty, wtopiłem się w posadzkę.
- Daniel?
Opieram
dłonie o umywalkę. Stoję tak przez moment nieruchomo, oddycham ciężko, miarowo.
Powieki mam przymknięte, czuję się jak brzoza na wietrze, cały jestem jednym
wielkim drżeniem. Miałem nie pamiętać, miałem zapomnieć. Miałem ją
znienawidzić. Nie czuć już tego kamienia na sercu, kuli u nogi, która jakąś
niewidoczną siłą kazała mi stać w miejscu. Miałem normalnie spać, normalnie
jeść. Od dawna mieliśmy już oddzielne życia i swoje sprawy.
- Daniel pośpiesz
się, masz klientów przy barze.
Odkręcam
kurek z zimną wodą. Z toalety wychodzę z mokrymi dłońmi, wycieram je po drodze.
Idę jak automat, nie słyszę nic i nikogo. Moją głowę zalewa żal wymieszany z
falą mimowolnego procesu myślenia. Agata. Dziewczyna zapatrzona w czubek
własnego nosa, będąca epicentrum swojego wydumanego ego. Kobieta nad wyraz
przeciętna, wystarczająco jednak piękna dla mnie. Dziewczyna z kilku wspólnych
chwil, których nigdy nie pożałowałem. Do teraz.
***
Napijesz się
czegoś? – pyta patrząc na moje lekko wygięte w podkówkę usta. Przez moment
milczę, próbuję się nie rozpłakać. Widzę jak patrzy na mnie, jak pośpiesznie przełyka
dziesięć razy ślinę. Głos grzęźnie mi w gardle, trzepoczę rzęsami by osuszyć łzy
zgromadzone w kąciku jednego i drugiego oka. Wódki – odpowiadam. Dwa razy
pięćdziesiąt? - zwraca się oschle w moją stronę. Przytakuję. I sok – dodaję po
chwili. I słomkę? – pyta. Dwa razy – moja koleżanka wtrąca się do rozmowy i
usadawia tuż obok mnie na drewnianym stołku przy wysokim barze.
***
Ma
kruczoczarne włosy, jest chuda, wręcz koścista. Nigdy wcześniej jej tu nie
było. Po co tu przyszła? Mało knajp mamy w Warszawie? Widzi moje niechętne
spojrzenie. Patrzę na nią, choć nie chcę. Siedzi z koleżanką. Wznoszą toast, stukają
się kieliszkami. Po twarzach mruga im kaskada świateł. Jest duszno, obok sala
dla palących, kłęby dymu z mieszanką potu i perfum dają mało przyjemny, słodko
kwaśny zapach. Trzy kolejki później koleżanka zabiera ją do domu. Zresztą niech
idą gdziekolwiek. To nie jest moja sprawa.
***
Wychodzę na
zewnątrz. Światła latarni tworzą na mojej twarzy grę cieni. Odpalam LMa, jest
cienki, mentolowy. Częstuję przechodzącego pijaczka, tytułuje mnie
kierowniczką. Jest ciepło, choć zapowiadali deszcze. Zaglądam ludziom w okna.
Wiem kto śpi – a kto nie. Widzę, gdzie pali się lampka w kuchni, kto spędza noc
przed telewizorem. Stajemy obok sklepu. Opieram się o mur, dłonie kładę sobie
na kolanach. Po co tam w ogóle poszłam? Głupia jestem i pojebana. Kupujemy w
nocnym czteropak piwa, wypijemy na skwerku po drodze. Na dobicie. Na nie czucie
i nie trwanie. Parę minut później ryję bezwiednie kluczem w pomalowanej na
brązowo ławce. Z kilku kresek wychodzi niezgrabnie napisane imię – Daniel.
Wybucham śmiechem. Czego się spodziewałam?
***
- Coś podać?
– pytam, nie zauważam, że rozmawia przez telefon.
‘Nieudany
balet, nie poruchałem wcale’ - mówi. Głos ma niski, drażniący. Mocno
gestykuluje, zasłania słuchawkę dłonią, zamawia książęce ciemne, podwójnie.
‘Mówię ci
kurwa, a już prawie, Piotruś, no miałbym ją dziś, no tak centralnie. Co? Nie,
przyszła jakaś jej koleżanka i ją zabrała. A ja pytałem hotel? Kiwała głową, że
hotel. Pytałem seks? Kiwała, że seks. Idzie się zdenerwować, Piotruś, mówię ci,
idzie. Poszła sobie kurwa, rozumiesz? I jeszcze suka nie odbiera. Jak to kto?
No Agata.’
***
Rzygałam? –
pytam nad ranem. Trzy razy – odpowiada moja koleżanka. Kurwa. Widziałaś mój telefon? Ruchem
głowy wskazuje na komodę. - Wyłączyłam, bo pół nocy ktoś do ciebie dzwonił. Po
włączeniu dostałam sms-a z informacją, że szesnaście razy próbował ze mną
nawiązać kontakt ten nowo poznany frajer Marek.
***
Na jego
koszulce widnieje napis Dance&Gabriel. Ma złoty zegarek, szasta
dwustuzłotowymi banknotami. Prostak. Ma wadę wymowy, pociąga nosem co chwilę.
Jej chłopak? Kolega? Kolejna bezbarwna postać, którą zabiła pseudo uczucie
rodzące się kiedyś między nami. Który to już z kolei? Pierwszy był Eryk. To
było coś co wyrywało mi serce a ja musiałem to przetrwać i wziąć życie w swoje
ręce. Czemu był lepszy? Niewiele mówił, ale nosił najdroższe ubrania. Na
zawsze, on i ona. Tak wtedy myślałem. A potem był Bartek, syn bogatych
rodziców, miły sympatyczny, kolejny, którego z premedytacją w sobie zakochała. O
to, o to – to musi być to, nie wiem kogo wtedy najbardziej oszukiwała. Siebie? Igor
– nie znam nazwiska. Łup modliszki, kolejna ofiara. Epizod na tyle krótki, że
brak mi słów na zrecenzowanie. A teraz on, wyglądający jak upośledzony brat
mojego kumpla jej nowy adorator – Marek. Co mnie to kurwa interesuje? Po co się
nad tym zastanawiam? Która godzina? Czuję w powietrzu jej zapach, nikt na
świecie tak nie pachnie. Czy w domu mamy chleb? Pamiętam jak lubiła rogaliki z
jagodami. Czy pod knajpą wciąż stoi mój rower? Miała taki śmieszny kask, kiedy
po raz pierwszy jechała na swoim nowym motorze. Ile zarobiłem dziś na
napiwkach? Kupiłbym jej tą bransoletkę z tymi trzema oczkami. O której kończę
zmianę? Pamiętam jak kiedyś na mnie czekała.
***
Nie oddzwaniam. Udaję, że to
wszystko się nie zdarzyło. W głowie wciąż on, Daniel. Przypominam sobie jakiś
czwartek. Jakąś środę i jakiś wtorek. Słyszę go. Słyszę, jak mówi, że fajnie
jest że mną iść do łóżka, ale nie zabierze mnie do matki na obiad w niedzielę.
Wyobrażam sobie z nim życie. Stanął mu jak tylko złapałam go za kolano. Nikt
nie lubi chodzić na obiad do potencjalnej teściowej. Nikt nie lubi przyznawać
się do błędów. Nikt nie lubi uświadamiać sobie, że kumpel mógł być dla ciebie
kimś więcej, niż zwykłym przyjacielem.
***
Myślę o
jakiejś lasce, kiedy to skurwysyństwo jakim jest rak zabiera mi matkę. Kiedy powrót
do domu nie jest relaksem. Kiedy tuż po przekroczeniu progu wkładasz łeb w
poduszkę i myślisz by jak najwięcej przespać. Kiedy wraca to coś, co wyrywało ci
kiedyś serce a ty musiałeś to przetrwać i wziąć życie w swoje ręce. Jacy
mieliśmy być? Nierozłączni jak światem świat. Co miało być? Miało być coś
między nami. Kiedy każdej nocy przytulasz poduszkę tworząc sto pięćdziesiąt
wizualizacji z jakimś utartym z tyłu głowy, że może kurwa kiedyś. Bo takie jest
przewrotne życie. Kiedy wstajesz, bo twojej matce trzeba zmienić cewnik,
głaszczesz ją po włosach a jedyną siłę do życia daje ci to, że ona się właśnie
lekko uśmiecha. Kiedy twój świat jest połamany, bo ubzdurałeś sobie, że
wierzysz w bajki i koło nosa przechodzi ci jedyna i najprawdziwsza miłość
życia. Nie laska, która dobrze się dyma, klęknie jak trzeba i zrobi w pięć
minut loda. Na co liczę? Przecież tyle razy widziałem jak się prowadza z kimś
innym raz po raz. Jak epatuje pseudo radością, z durnymi podpisami.
Inni wyciągali
po nią rękę robiąc to, czego ja nie umiałem nigdy. Bo nie wypada. Jak bardzo
sobie uwłaczałem. Chciałem dać jej miłość. To takie zjawisko paranormalne, coś
więcej niż zwykłe bzykanie i jedzenie razem tostów na śniadanie. Bałem się, że
kiedyś wyjdzie za mąż. Że wtedy runie moje marne przekonanie. Że z impetem
pierdolnie o podłogę moje kiedyś, nigdy, zawsze. Teraz, kiedy ja udaję, że
potrafię żyć ona tak zwyczajnie sobie przychodzi. Na imprezę. Na wódkę. No
kurwa.
***
Te wszystkie
wysłane zdjęcia ust, które czynią cuda. Kac, który rozsadza mi głowę. Kiedy się
tak pogubiłam? Nie wybrałam go bo był za biedny? Bo nie miał dużego domu i nie
władał językami, bo nie jeździł wypasionym samochodem? Czego chciałam? Myślałam,
że teraz pójdę, pokażę się. Usiądziemy na nieoheblowanych ławkach i złapiemy
swój wzrok. Wypijemy ciepłe piwo. Ja w nowej sukience, on starych glanach poczęstuje mnie kapitańskimi
cukierkami. Że raz na zawsze pożegnam mój przerażony widziany w lustrze wzrok.
Że przestanę odczuwać permanentny silny brak kogoś, kto jest przecież obok.
Widzę jego dłoń wyciągnięta tylko po to, żeby przybić piątkę. Sto milionów razy
wypowiadane przeze mnie pożegnanie. Hektolitry wypitego alkoholu. Łzy, nie
mające ujścia. Ból, kojony gorącym prysznicem. Napisane listy
miłosne i pożegnalne. A to wszystko rozgrywa się o to, że ktoś nie napisał. I
ktoś nie zadzwonił.
***
Matkę pochowałem dwa miesiące
temu. Ulga bo już nie cierpi. Pustka przepełniona wielkim smutkiem. Obok
naszego domu był niewielki sad. Za nim kilka stawów, i nadszarpnięty zębem
czasu stary zardzewiały pomost. Tego dnia padało. To był taki mój koniec świata, w którym się chowałem. Koniec świata, na którym mnie
znalazła. Agata. Stanęła nade mną z parasolem. Po chwili usiadła obok bez mojej zgody, usiadła o
nic nie pytana. Machała nogami, przysuwała się coraz bliżej. Złapała mnie za
rękę. Nie chciałem, więc ją cofnąłem. Zacząłem rzucać kamieniem w wodę. Nie
odpuszczała, chwyciła mnie znowu. Oparła mi głowę na ramieniu, pocierała
delikatnie moją dłoń swoim kciukiem.
- Po co tu przyszłaś? Nigdy mnie nie chciałaś. Zawsze wolałaś ich
wszystkich, nigdy mnie. Zawsze byli lepsi, fajniejsi, bardziej atrakcyjni. Zawsze
zwracałaś uwagę na wszystkich tylko nie ma mnie. Zawsze oni mieli to, czego ja
nigdy nie miałem dla ciebie. Mogłem cię
tylko kochać. Mogłem tylko być, poświęcić wiele albo wszystko, pójść za tobą na
koniec świata. Idź stąd. Miałem dla
ciebie, dla tej relacji miałem dużo mądrości. To było kluczowe, zrozumieć
ciebie. Mnie. Nas. Połączyć twój świat z moim popapranym światem. Zaakceptować,
nie pytać, czuć, chłonąć. Idź stąd. Po
co tu przyszłaś? Po co do mnie? Dlaczego ja. Idź. To nie twoja bajka.
-
Moja.
- Upiłaś się?
- Nie. Przyszłam świadomie. Przyszłam, bo może nie jest jeszcze za późno.
Przyszłam do ciebie. Wybrałam ciebie. Chcę ciebie. Przyszłam bo tak jak ty od zawsze wierzę w
bajki. Dlatego
jestem. Przyszłam, bo ta o smoku wawelskim od najmłodszych lat uczy nas, by nie
zadowalać się byle baranem.
Podobało Ci się? Będzie mi niezmiernie miło, jeśli zostawisz po sobie jakiś ślad. Możesz na przykład dać mi lajka. O tu: KLIK
Instagram tu: KLIK
Na Wasze historie czekam tu: glupiesercee@gmail.com lub tu: KLIK
Źródło zdjęcia: www.unsplash.com
0 komentarze