Nie jestem królową życia. Nie muszę. Ty też nie.




Codzienność.

Budzik nastawiam na chuj wie którą, od chuj wie kiedy, często udaje mi się zaspać, albo nie pójść w ogóle do pracy, którą wciąż mam bo wciąż mnie nie wywalono. Zapominam. Mylę dni, miesiące, godziny, poranek z nocą i miłość z pożądaniem.


Telefon wyje znów niezamierzenie, siódma zero osiem, trzecia godzina snu dzisiaj, szesnasta w tym tygodniu, maska żelowa pod oczy to wszystko zniweluje. W przypalonym garnku, w którym on kiedyś bigos gotował grzeję parówki, bez osłonek, znów za długo, aż popękają. Ciemny chleb smaruję resztką masła, wypijam mięte w kubku od niego, ma motyw z góralami, a ja wolę morze, od zawsze, i niekoniecznie jeziora.

Zakładam pierwszą lepszą sukienkę bez prasowania, wyjętą z szafy pełnej tkanin na wieszakach, butów z zeszłego sezonu, kieliszków do wina, niekompletnych szklanek, i misek z Ikei. W rajstopach pęka mi gumka, to nic, dam radę, pozostałe piętrzą się w koszu na pranie, z sukienką z sylwestra, strojem do tańca, szalikiem w złoto-czarnym do niczego nie pasującym kolorze. Idę do urzędu, po drodze szukam rękawiczek kupionych na wyprzedaży i dwuzłotówki do parkomatu.

Znasz to?

Strachy na lachy.

Błąkam się między okienkami, bezradnie sunę po szklanych taflach, patrzę na smutne twarze kobiet wystające zza starych biurek. Błagającym wzrokiem szukam ratunku, boję się, nie lubię takich miejsc, budzą we mnie niczym nieuzasadnione przerażenie. Pieczątka, podpis, pani przyjdzie za miesiąc, a tu pani sprawdzi czy wcześniej można, dziękuję, proszę, do widzenia. Za chwilę kończy mi się przegląd, to nic, to nic ja nawet auta nie potrafię przecież na stacji sama zatankować, zadzwonię, napiszę, poproszę, dam radę. Tak, dam radę.

Nie wiem jak smakuje hummus, domowa granola, do obiadu nie jadam sałatki z jarmużu. Nigdy nie wiem jak się przyszywa guziki, zapominam powiesić pranie, nie jestem dobrą panią domu, nie jestem królową życia, kierownicy, gotowania ani parkowania. Ani ani. I niczego też nie.

Boję się raka, pająków, szpitali, nieplanowanej ciąży, która mi nie grozi, wracania nocą do domu i że zapomnę kod do domofonu. Kulawego faceta w tamtej ulicy, i pani w futrze pachnącej naftaliną. Że ktoś mi nie odda pożyczonych książek, i że zapomnę tytułów ulubionych piosenek. Śmierci, policji i tego, że mogłabym być gruba.

Boisz się czegoś?

Małe szczęścia.

Wchodzę do cukierni, wybieram cztery ciastka w cztery minuty, nie zważam na kolejkę, mrożonych kurek nie mają, ale jest agrest, porzeczki i pieczarki, a kurek nie ma i szkoda. Dwa z kremem i dwa z galaretką pomarańczową i malinową. Kartą zapłacę, nie złotą, kolorową, nie empiku, nie biedronki, nie polo marketu, nie klubu fitness, która rok temu wygasła. Z pensji z odliczonym podatkiem, zarobionej uczciwie. Tak mi się przynajmniej wydaje.

Coś Cię cieszy?

Marzenia.

Sala do tańca jest duża, chłodna, bladofioletowa podłoga, i lustra które pogrubiają. Getry mam wysoko naciągnięte, zakrywają dolną, wystającą linię brzucha, która jest za duża, włosy mam cienkie, wysoko upięte, jak świeża natka, pietruszka, jak szczypiorek, pępek na wierzchu, instruktorka nas poucza. Zawsze chciałam tańczyć, nigdy nie umiałam, kiedyś się nauczę, z nóżki na nóżkę, basic, go, zbieramy jabłuszka, obrót w lewo, prawo, depczemy mrówki, prosta instrukcja i przekaz jak w przedszkolu, a potem idziemy na jednego. Dwa, trzy, albo cztery. I znów wszystko jest tak szalenie kolorowe. Jak tamta podłoga na tej na klucz zamkniętej już pustej sali.

Marzysz o czymś?

Mężczyźni.

Zawsze, nigdy, kiedyś mogę wyjść za mąż i zaraz wrócić, słuchać pytań, kiedy się hajtam, i że będę do pięćdziesiątki sama, bez psa, bo nie mam czasu, bez kota bo alergia, bez męża nawet byłego i dzieci moich przyszłych amen. Tak mi powróż kolego z pracy wszechwiedzący i koleżanko z pamięci wymazana. A men jakiś jest, albo dwóch, albo był przecież, szukałam porady na forach ‘jak zyskać’ i ‘jak nie stracić’ faceta w pięć minut polskich i mi nie wyszło. Znowu.

Kochasz kogoś?

Znów codzienność.

Jak rano wstaję wyglądam okropnie, i wtedy jest mi smutno. Bo na instagramie każda taka ładna i każda się taka obudziła. A ja łeb jak sklep, albo i galeria cała. Mają ładne domy, a ja tylko stertę zmywania, burdel na kółkach, takich czterech dodatkowych do roweru. Często mam niemoc i brak motywacji do zwykłego z łóżka wstawania. Przez telefon słucham o tym, że Boże jaka ona była głupia, i czy ty wiesz, że stale się obżerała. Teraz już wiem, mówię, i oblizuję palce umazane w keczupie, ostatnia frytka na podłodze wylądowała, kurwa, nic to, dopchnę chipsami.

Lubisz siebie?

I znów mężczyźni.


Cieszę się, że mnie rozpieszczał, że wyjął z auta kwiatka wtedy nad tamtym jeziorem, a ja go później do siostry zawiozłam. Kwiatka, nie chłopaka. Że inny mówił, że takiego szału to z nikim nigdy nie przeżył jeszcze, że to jest magia, cudne to jest i wspaniałe. Że tamten mówił, że po roku to on by się ze mną zaraz ożenił, a kolejny to całe noce przez telefon mógł ze mną przegadać. Cieszę się, że pamiętam jak smakował tamten seks na tamtej podłodze, i to, że byłam tak całowana, dostałam tamte sms-y i odebrałam tamte telefony. Cieszę się, że chcieli ze mną wszystko i wszędzie, a ten drugi i ostatni to nawet mnie do siebie zapraszał. Cieszę się, że nie spałam do rana, że słuchaliśmy przez telefon muzyki, i że sobie tak czasem wzdychałam. I że zalęgły mi się żaby w brzuchu, i że skóra paliła mnie nie od słońca a z pożądania. Cieszę się, że żadnego już nie ma, bo każdy okazał się chujem. Do sześcianu.*

Tęsknisz za kimś?

Niewiara.


Nic nie umiesz, nic nie potrafisz, są lepsi, przestań, odpuść daj spokój innym i samej sobie, haha ty i pisanie. Tak ja i pisanie. Drżę niejednokrotnie bo wystawiam się na Waszą ocenę i ewentualnie krytykę, zawsze boję się kliknąć opublikuj, najczęściej potem wychodzę z domu, choćby ze śmieciami, albo do sklepu, albo poćwiczyć, bo nie jestem wystarczająco dobra, bo się za mało postarałam, bo ten tekst jest bez sensu, bo są w nim pewnie literówki, błędy w składni, układzie zdania, przecinkach, kropkach, niewłaściwie użytych myślnikach. A potem znów jestem tą licealistką na wagarach w Poznaniu, jadę na dwójach, zdaję komisy i wiem, że nie muszę nic udowadniać. Nigdy. I nikomu.

Wierzysz w siebie?

Tak, albo inaczej.


Mogę założyć buty z uszami i ogonem królika, albo chodzić starych trampkach, z czego jeden jest za duży. Mogę mieć znajomych sztucznych jak kwiaty na cmentarzu albo kilku prawdziwych, za których oddałabym życie. Albo nerkę na pewno. Mogę gotować rosół z kaczki, zjeść chińską zupkę, albo nugetsy z macdonalda. Jeść świeże bagietki, bezglutenowy chleb albo półtwarde bułki kupione wczoraj. Pić yerba mate albo tą zwykłą earl grey cytryną zakropioną. Być na najlepszym balu, albo tańczyć w remizie. Zaplanować sobie kilka romansów, albo obiecać, że nigdy więcej się nie zakocham. Wakacje spędzić na super jachcie albo zwykłej kwaterze w Międzyzdrojach. Mogę być nie warta uwagi, albo być warta wszystkiego.

Mogę posłuchać Lemona – Pizno, a później napisać ten tekst.

Dla siebie.

I dla Was.

Epilog.


*Te miłości nie umarły z powodu kłótni. One umarły z powodu milczenia.

Drugi epilog.


To co dziś jest czarne jutro będzie białe. Przy czym jutro jest oczywiście formą umowną. 
 
Podobało Ci się? Będzie mi niezmiernie miło, jeśli zostawisz po sobie jakiś ślad. Możesz na przykład dać mi lajka. O tu: KLIK
 
Instagram tu: KLIK
 
Źródło zdjęcia: www.unsplash.com, fot. Jill Welington

Podobne wpisy

0 komentarze