Poniedziałek
Patrzy mnie. Uważnie. Skanuje mnie centymetr po centymetrze. Pyta mnie co się stało, bo wyglądam jak swój anioł stróż po ostatnim weekendzie.
- Wódka - mówię i uśmiecham się prawym kącikiem ust. Dużo wódki.
Wbija mi palce we włosy, przeczesuje je, zwichrza.
- Ej - krzyczę i cofam głowę.
- Wódka? To dlaczego ją wypiłaś?
Tak sobie myślę, że to, co najszczersze, zazwyczaj pozostaje niewypowiedziane.
Niewypowiedziane słowa grzęzną nam w gardłach, powoli nas dusząc.
Na nasze własne życzenie.
Wrzesień
2016
Adam
Wracam z
pracy. Przekręcam klucz w drzwiach, słyszę piknięcie telefonu, powiadomienie messenger.
Daria. Nie odczytuję. Nie odpisuję. Piknięcie. Milczę. Piknięcie. Zadaje mi
kolejne bezsensowne pytanie. Wciąż milczę. Nie daje za wygraną. Chce
przyjechać. Chce się zobaczyć. Chce do mnie przyjść z wódką albo piwem.
Bajka o smoku wawelskim od najmłodszych lat uczy nas, by nie zadowalać się byle baranem.
- 17:55:00
- By głupie serce
- 0 Comments
Włosy ma blond, upięte na czubku głowy w kok, jest bardzo wysoki, ma męską ładnie zarysowaną sylwetkę. Na przegubie prawej ręki ma tatuaż, zdanie napisane kursywą, język którego nie znam, pytam, co to znaczy. Nuci mi fragment zapisanej tam piosenki, ma charakterystyczny akcent, jakby mówił nieco niewyraźnie. Jest sobota. Poznajemy się przypadkiem, bo wpadam na niego przy barze. Nasze oczy się spotykają, uśmiecham się, wiem, że zaraz zabiję Maję i że zrobiła to (pchnęła mnie na niego) celowo i specjalnie. Lokal jest mały, w środku wszechobecny zapach trawionego alkoholu wymieszanego z perfumami.
- Nienawidzę facetów – mówi jednocześnie przeglądając profil swojego eks chłopaka, Szymona. To już prehistoria – upija przez słomkę spory łyk piwa. Jest w nowym związku. Poszedł na wieś, tam dziewuchę znalazł. Dno. Co ona ma za brwi – popatrz, na pół czoła. Ale do kościoła chodzą. Za rękę, rozumiesz? Skąd wiem? Jak to skąd? Co nie widziałaś? Tego wiejskiego fashion na łące? W szpilkach? Masz, tu linka, zerknij sobie. A ja nad tym gwizdkiem pizdkiem latałam dwadzieścia cztery godziny na dobę. I na wieś popędził. Człowiek ze wsi wyjdzie ale wieś z człowieka nigdy. Porażka – przewraca oczami. Co? Nigdy nie wrócę do niego, musiałabym być jakaś pojebana żeby znów przechodzić przez to samo, od nowa. Nigdy, dopóki się nie zmieni, a to bardzo wątpliwa sprawa. Poza tym jest Bartek, to nie jest takie hop siup. Co? Sam się napatoczył. Nie zależy mi jakoś szczególnie, po prostu umila mi czas. Ciężko to nazwać, mniej niż chłopak, więcej niż kolega? Czekaj, widzisz to, popatrz! Nie usunął naszych zdjęć. I ma w aucie breloczek serduszko, ten, który osobiście mu dałam. Jak to po co oglądam profil Szymona? Oj Meg, to skomplikowane.
Terapeutka kładzie przed nami dwie białe kartki formatu A4.
- Proszę napisać, albo narysować, tu forma jest dowolna. A więc proszę dać upust temu jakie są państwa oczekiwania, jakie macie państwo dążenia. Czy państwo może o czymś marzą? Przygotują mi je państwo na jutro. Tymczasem proszę mi powiedzieć jak to wszystko się zaczęło. Może pani? Chciałaby pani zacząć?
Słodko-gorzka autobiografia pokolenia dzisiejszego trzydziestolatka.
- 17:36:00
- By głupie serce
- 0 Comments
- Nie odzywasz się nic. Lato jest, moglibyśmy się spotkać, pogadać normalnie – mówię, kiedy dzwonię.
- Lato… a ja sobie przez wiosnę dupy nie znalazłem. Żal. Albo mam taki spaczony gust, albo bez kitu wszystkie baby są tępymi dzidami.
Luty
- Halo? – drze mi się do słuchawki. Czemu
nie odbierasz? Co z tego, że jest druga w nocy. Pogadać muszę, wszczynam alarm.
Przeciągam się, podnoszę wyżej poduszkę,
podpieram się na łokciu i zaczynam go słuchać.
Kaśka
Mam przed oczami
takie wspomnienie. Dom moich rodziców. Duże drewniane okna, szyby trochę
zapaskudzone przez muchy. Moja suknia ślubna wisi na karniszu. Jej koronkowe
rękawki trącane są lekkim powiewem wiatru, który wpada przez lufcik. Stoję przy
tarasowym oknie, przyklejam nos do szyby i gapię się w niebo. Jest samo
południe, słyszę hejnał płynący z wieży ratuszowej. Wtedy tak bardzo wierzę w
to, że cudny jest ten świat. Wierzę w to do czasu, w którym spotyka mnie namiastka
piekła na ziemi.
Stałam w trzecim rzędzie i najgłośniej ze wszystkich biłam mu brawo. Grał wzorowo. Ten wyraz twarzy, ta mimika ciała, ta ekspresja emocji która każdą najmniejszą komórką z niego wychodziła totalnie mnie obezwładniały. Wpatrzona byłam w niego jak w obrazek. Łapałam powietrze co rusz trwając przez kilkanaście sekund nieruchomo, na tym jednym wdechu. Niczym nie wyróżniałam się z tłumu, zaginęłam gdzieś pomiędzy innymi widzami. Nie mógł mnie widzieć – to niemożliwe, tak przynajmniej myślałam. Nie musiał mnie nawet pamiętać – wystarczyło, że ja go pamiętałam. Przejechałam siedem godzin, po to, żeby móc popodziwiać. Był fenomenalny. Grał skupiony na swojej roli, on, człowiek tak pięknie zdolny.
Mam urlop. Wstaję o szóstej trzydzieści rano i robię tosty z łososiem. Plastry wędzonej ryby na grzance, na to jajko sadzone, mocno ścięte, nie lubię miękkiego żółtka. Kilka kostek sera feta, listek bazylii, krawędzie talerza przyozdabiam sosem sojowym. Przecieram opuszkiem palca szklaną szybkę aparatu znajdującego się w moim telefonie. Pokremowałam dłonie, zapomniałam, robię więc raz jeszcze to samo, tym razem przy użyciu chusteczki. Pstryk. Dalej. Filtr. Dalej. Udostępnij. Poszło.
Codzienność.
Budzik nastawiam na chuj wie którą, od chuj wie kiedy, często udaje mi się zaspać, albo nie pójść w ogóle do pracy, którą wciąż mam bo wciąż mnie nie wywalono. Zapominam. Mylę dni, miesiące, godziny, poranek z nocą i miłość z pożądaniem.
O chłopaku z kosmosu własnego ego i dziewczynie, która po swoje ręki wyciągnąć nie umiała.
- 17:59:00
- By głupie serce
- 0 Comments
Herbata stygła dziś szybciej niż zwykle. Kilka chwil wystarczyło, by stała się zupełnie zimna, niczym ona sama. Upiła kilka łyków. Intuicja podpowiadała jej, żeby jednak do niego nie dzwoniła. Niech zadzwoni gdziekolwiek, ale nie do niego. Niech pogada z panem z call center, który pomaga ludziom w środku nocy przy awarii linii telefonicznej lub internetowej. Niech zadzwoni do Majki, która na pewno jeszcze o tej porze nie będzie spała. Ale na Boga, nie do niego.