Niebo jest spowite jakimś dużym stadem białych owiec. Kłębią się gęsto, jedna przy drugiej i nie ma w pobliżu żadnego pasterskiego psa, który by je rozdmuchał. Przegonił. Porozwiewał. Jest szaro, buro, nijako. Wszystko ponad nami przybiera różnorodne kolory – przechodząc od grafitu po ciepłe popiele. Przyklejam nos do szyby, kręcę bezwiednie pokrętłem radia, raz po raz wisząc na telefonie. Nie mam nawigacji, nie znam drogi, nie mam orientacji w terenie. Dzwonię więc co chwila, i pytam – którędy, a potem pada konkretna odpowiedź.
Rozłączam się i zapominam. Śmieję się, mimo wszystko, bo to takie wiesz, takie zabawne. Jadę więc dalej przed siebie, nadganiam kilometry, zaczepiam ludzi, pytam, i wciąż błądzę. Trochę się stresuję, że się spóźnię, a trochę uznaję to za niezasadne. Gdzieś mam skręcić koło małego cmentarza, potem prosto, i szutrową drogą w prawo. I, że jakieś rozgałęzienie, i że znak już dalej poprowadzi.
Może to był znak, znak, żeby nie jechać?
Ale jestem.
Jestem, a za mną długa i kręta droga. Pełna pytań, ciekawości dokąd jadę. Niepewności, czy jadę w dobrą stronę. I zagubienia.
Wtedy jeszcze nie wiem, że to dopiero początek.
I, że labirynt różnorakich dróg dopiero się zaczyna.
***
Widzę Cię, uśmiechasz się. Ja też, zupełnie Cię nie znając. Masz białą koszulkę dobrze ją zapamiętuję. Stoisz i rozmawiasz z nami. Nie wiem jak się nazywasz ani czy masz drugie imię. Jakie to ma wtedy znaczenie? W głowie mi trochę szumi, a może to ten wiatr, który w końcu powoli się zrywa? W ustach wciąż czuję smak ciepłego piwa, tego, co je pod koszem na śmieci przez za krótką słomkę piłam. Niedobre, ale pokopało. I niby nic, ale chciałam tego, kopa, no taki był zamysł, taka zasada. Mam stare sandałki, takie w kolorze bladego różu. I starą sukienkę, second-handowy nabytek. Nie mam stanika, bo nie lubię go nosić, wcale go nie zapomniałam. Sukienka chowa co ma schować, pokazuje, co ma pokazać. Mała torebka skrywa telefon i jedną chusteczkę do nosa. Wycieram nią czoło, i skronie, bo pada. Włosy przyklejają mi się do twarzy, przegarniam je do tyłu. Jest mi trochę zimno, nie wzięłam nic na ramiona. Zaraz mam wracać do domu, więc nic mi nie będzie, jeśli jeszcze chwilę pomarznę. Robię kilka kroków do tyłu, wiem, gdzie sobie zaraz zadzwonię. Wiem, gdzie chciałam dziś być, i wiem, że nie tutaj. Wiem, że jakimś cudem zostaję i wiem, że to wyłącznie Twoja zasługa. Nie wiem, po dziś dzień nie wiem, jak to się stało, że mi wtedy na to pozwoliłeś.
***
Jesteśmy na początku jakiejś przyszłości, która jeszcze nie jest wyraźnie namalowana. Idziemy razem do auta, Ty przede mną, a ja trochę z tyłu. Trochę się gubię i trochę oglądasz się za siebie. Patrzysz, czy jestem, czy na pewno idę. Nie wiem wówczas, co to w sobie kryje. Nie wiem, jakie masz zamiary. Jakie wątki właśnie mi umykają. Może powinnam wtedy gdzieś skręcić? Może jakoś się odwrócić, zboczyć z drogi, zniknąć, odejść? Nie zapamiętalibyśmy swoich imion. Nie przyzwyczajalibyśmy się do siebie. Nie było by żadnego my.
Ale nie skręciłam. Nie odwróciłam się. Nie zboczyłam z drogi. Nie odeszłam.
***
Jest noc i przez otwarty szyberdach patrzymy razem w gwiazdy. Razem się upajamy. Czasem, niebem i alkoholem. Podnosisz się, wystawiasz głowę, coś krzyczysz, nie wiem co dokładnie, nie analizuję, cieszę się, chłonę. Obracam głowę w Twoją stronę i już wiem, że dzieje się coś niemożliwego. Coś wbrew światu i temu, co powiedzą ludzie. Coś wbrew logice, wbrew marzeniom, które właśnie się gdzieś nieśmiało spełniają.
Są godziny, które liczą się podwójnie, jest czas, który wyprze to co kiedyś wydawało się najlepsze. Są rzeczy, które będą ogrzewały serce przez kolejne lata.
I to był właśnie ten moment.
***
Do późna w nocy siedzimy przy małych latarenkach. Dają ciepłą łunę i lekką poświatę, która nie pytana o zgodę rozgaszcza się na naszych twarzach. Czuję jakiś bezkres, jakąś nieokiełznaną radość. Moje uczucia definiują szczęście, które nigdy nie zostanie tak opisane. Żadne słowa nie oddadzą tego, jaki jest właśnie we mnie jego potencjał. Jakie jest czyste i niczym nie zagmatwane. Butelka z nalewką. Szumiąca gdzieś trawa. Świerszcze, które koncert zaczynały. Szum wiatru, krople deszczu, ze śladami resztek makijażu na mojej twarzy. I to, że potrafiłam się znów tak śmiać. Tak, jak już o tym zapomniałam. Że tak można. Że tak potrafię. Że tak umiem.
***
Siedzimy obok siebie, i pijemy gazowaną wodę przez słomkę. Bąbelki uderzają mi do głowy. Mam okulary w kształcie serca, a Ty obejmujesz mnie ramieniem. Pijemy razem wódkę z pomarańczowym sokiem. Bierzesz mnie sobie na kolana. Wkładasz mi rękę we włosy, a ja swoją kładę na Twoich plecach. Wpatruję się w Ciebie, mów do mnie, mów do mnie teraz. Jesteś wszystkim tym, co zawsze będzie mi przypominało, jak fajnie można wspominać smak ciepłego piwa. Klub ma słodką nazwę i pachnie czymś niedoprecyzowanym. Mieszanką perfum, papierosów, alkoholu.
Dusi mnie gęsta atmosfera, cieszę się i jednocześnie bardzo już boję. Patrzę na Ciebie, kiedy znów Cię dotknę? Kiedy Cię spotkam, kiedy zobaczę? Kiedy będę patrzyła, jak układasz usta w charakterystycznym kształcie, kiedy zobaczę jak marszczysz czoło? Rozgrzewa mnie sama myśl, że jestem tu z Tobą, obok Ciebie. Że jestem ja. Ty. My. Zatyka mnie, schnie mi w gardle, ale staram się nad tym panować. Rozglądam się, patrzę na dziewczyny, które się poprzebierały. Nie mogę tego co mają na sobie nazwać ubraniem. Bawię się kostką lodu, wkładam ją sobie do ust i przekazuję dalej Tobie. Chłodzę się od środka, bo cała aż płonę. Zajmuję myśli, tłumię emocje, tylko spokojnie. Obejmij mnie, bądź. Zapamiętaj mnie, zapamiętaj moje imię. Trzymaj mnie mocno za rękę, spleć ze swoimi moje palce. Pozwól, że położę Ci głowę na ramieniu, że oprę ją, a Ty mnie po niej pogłaszczesz.
Boję się, to nie mija.
***
Błądzisz swoją dłonią po moich plecach, uruchamiasz we mnie dreszcz przenikający ze wszystkich zakończeń komórek nerwowych. Miękkie leniwe gesty, dotyk, który koi. Proszę całą sobą o ten dotyk, nie przestawaj. Muskasz mnie ustami, nie nachalnie i nie głęboko, powierzchownie, zostawiasz we mnie niedosyt. Stoimy tak oparci na parkingu o plecy nie swojego auta, i zupełnie, totalnie nam to nie przeszkadza. Pachniesz czymś przyjemnie mi znanym, jesteś ucieleśnieniem moich ostatnich marzeń. Chce mi się płakać, a Ty pytasz, czy ja wiem, co Ci się teraz dzieje. Przełykam łzy wzruszenia i mówię, że nie wiem. Kręcę przecząco, zaczepnie głową. Mów, mów do mnie…
Wszystko mi się dzieje – tak mi wtedy odpowiadasz.
A ja zapamiętuję tak dobrze sobie to zdanie.
Czym jest wszystko dla Ciebie?
Czy ja mogę być wszystkim?
Chcę, tak bardzo chcę być wszystkim dla Ciebie.
I tak bardzo nie wiem czy to potrafię.
***
Chcesz to milcz, wsłucham się w Twoje milczenie. Zatkaj mocno uszy, ja i tak wyłącznie szepczę do Ciebie. Bo słowa wypowiadane na głos się przecież nie sprawdzają. Umykają gdzieś w czasoprzestrzeń. Odbijają się głuchym echem i z impetem spadają. Dlatego ja wciąż szepczę do Ciebie. Zostawiam cichy wolny dźwięk słów nie usłyszanych. Nie dziś. Nie wczoraj, nie teraz. Słów na jakieś kiedyś, jeśli kiedyś jakieś będzie.
Zamykam oczy, dopijam lampkę wina. Odchylam głowę do tyłu, kręcę nią raz w prawo, raz w lewo. Krzyżuję nad sobą ręce a potem je splatam. Przygryzam wargi, a potem się uśmiecham. Wstaję, wciągam spodnie, i koszulkę, bez stanika. Buty, bez skarpetek. Zakładam kurtkę, i owijam się nieporadnie szalikiem. Szamoczę się z kieszenią, wydobywam klucze. Drzwi, zamek, schody, furtka.
Wybiegam i idę tak chwilę przed siebie. Poprawiam włosy, maluję w biegu usta. Jestem już pod tym blokiem, pod ta klatką, pod tym domofonem. Waham się przez chwilę, czy zadzwonić. Patrzę kilka pięter w górę, gdzieniegdzie palą się światła.
Czy pali się u Ciebie?
Nie wiem.
Zbiegam z kilku schodów, idę, taka zgięta w pół, taka poskładana do reszty, taka przeplatanka z nóg i liczenie płyt chodnika, gwiazd, i wszystkiego co rozbłyskuje na niebie, bo jest noc perseidów. Wiem, że oglądasz, wiem, że liczysz spadające gwiazdy, że myślisz o najskrytszych swoich życzeniach. Wiem, że masz balkon i że teraz na nim siedzisz, wiem, że mogła bym siedzieć z Tobą i pić białe wino z oszronionego od jego niskiej temperatury kieliszka. Wiem, że masz na sobie kurtkę, koszulkę i te podarte podwinięte spodnie. Wiem, że chowasz kwiaty, bo trochę deszcz pada, wiem, że te donice do środka przesuwasz.
Wiem, że nie zadzwoniłam tym domofonem.
Wiem, że to nie był Twój dom.
Wiem.
Wymyśliłam go sobie, bo nie wiem, jak ten Twój wygląda.
Bo nie wiem gdzie mieszkasz.
Nie znam adresu, nie wiem gdzie Ci wysłać przesyłkę z czymś na kształt marzeń. Moich, o których myślę, że są Twoje. Ucieszysz się, prawda?
Tak bardzo w to wierzę, tak bardzo tego chcę.
A potem przychodzi ta odpowiedź.
Adresat nieznany.
***
Na chodniku białą kredą piszę ‘KONIEC’, a potem modlę się o deszcz, który zmyje ten napis. Staję i trę go nerwowo nogą, zmazuję ‘c’, zostaje napis ‘konie’, ja i Ty, stadnina, pamiętasz?
A potem siedzimy pod tamtym mostem, i te konie, białe araby sunące brzegiem morza w cichym galopie. Kopyta nie stukają, miękki, mokry piasek tłumi wszystkie dźwięki, słyszę cykady i Twoje serce pod moją głową, rusza się, pulsuje, bije. Jesteś śliczna słyszę i wtedy się mocno śmieję, chcę spojrzeć na Ciebie, otwieram oczy, podnoszę głowę i wtedy się budzę.
Widzę biel firanki, szklane świeczniki i jedną ramkę, a na niej cztery twarze. Jesteś śliczna pulsuje mi w głowie. Śliczna, mądra, jedyna, niezastąpiona.
Jestem.
Jestem taka niczyja.
Znowu.
***
Byłam taka twarda, głośna i roześmiana. Cały czas żartowałam. Opowiadałam o tej grze w klasy w ósmej klasie szkoły podstawowej, bo wciąż jestem z systemu ośmioklasowego. Opowiadałam o dmuchaniu żab, i gonieniu się po cmentarzu. O tym, jak lubiłam na nim przesiadywać, i o tym, jak podczas jednego z takich wypadów zgubiłam komunijny aparat. O tym, jak piłam pierwsze w życiu wino, mając pierwsze w życiu wysokie buty i niebieską sukienkę, z wysokim stanem. O tym, jak autobus zawoził mnie nad jezioro, z plecakiem pełnym marzeń. O tym, jak przyjaciółka mnie wystawiła, i jak jadłam po raz pierwszy naleśniki z dżemem morelowym, u jej babci na tarasie. Słuchałeś mnie uważnie, a ja się zastanawiałam, dlaczego tak robię. Dlaczego tłumię te łzy tym podszytym, nienaturalnym śmiechem.
- Dlaczego tak robisz ? – w końcu zapytałeś. Przecież niedawno mówiłaś, że się boisz. Już się nie boisz?
- Boję się, odpowiedziałam.
- To dlaczego się zachowujesz, jakbyś się nie bała.
- Bo wiem, że Ty boisz się tak samo.
I wtedy mnie przytuliłeś.
Mamy te same marzenia i te same wątpliwości, choć różni nas status, rodzaj i poziom przeżywania życia. Dlaczego tak bardzo nie potrafię tego zrozumieć?
***
Jestem rozmazana niczym rzeczywistość, przeglądam się w zamarzniętym oknie. Całe niebo za nim płacze. Płatki śniegu mieszają się z deszczem, podniebne łzy obijają się o kałuże. Rano osuszy je słońce, której wejdzie na niebo. Będzie coraz jaśniejsze i coraz wyższe, zatoczy swój krąg i na nowo zgaśnie. Wstanę wtedy i się pomaluję, i będę się śmiała, cały dzień będę pękała, i Ty będziesz myślał, że ze szczęścia, a to nie ze szczęścia. Bo ja będę pękała jak bańka mydlana.
***
Nie chcę czekać, nie umiem, nie potrafię w to czekanie. Znów dałam się wmanewrować, wplątać, wciągnąć. Znów jest coś poza nawiasem, poza schematami. Poza mną, poza tu i teraz.
Uciekam w swoją twierdzę zamkniętych uczuć. Emocjami sklejam zamki z piasku, które zburzam ręką z impetem. Jestem starym magnetofonem z opcją nagrywania, bajką o bulinkach i meduzami parzącymi w stopy nad morzem. Jestem wszystkim tym, czym tylko się da, byle by nie być znów sobą.
Próbuję Cię zastąpić jakimś planem B i wciąż tego nie czuję. Chyba ze plan B będzie planem A. Będzie jakimś później, jakimś wcześniej, jakimś potem…
Póki co jesteś moim najpiękniejszym i najboleśniejszym wspomnieniem.
Ale wiem, że warto było.
0 komentarze