Kasia.
- Maj 2016, skok ze spadochronem. Tak to ja, w tym śmiesznym niebieskim kombinezonie. Serio, nie poznałaś mnie? To pewnie przez te okulary. Tu są zdjęcia, mam też cały filmik. Chcesz obejrzeć?
Kiwam głową.
Na filmiku dziewczyna z rozdmuchanymi policzkami. Wiatr smaga jej twarzą na lewo i prawo. Ona się śmieje, rozkłada ręce, szybuje.
- Jesteś bardzo odważna – mówię. Ja bym się chyba nigdy nie zdecydowała.
- Odważna? – odkłada filiżankę na podstawek, opiera się o krzesło i z trudem się uśmiecha.
- Odwaga jest moją słabą stroną. Odwaga jest potrzebna do tego aby przyznać się do pewnych wstydliwych rzeczy, sytuacji, które dotyczą nas samych. Nigdy nie potrafiłam o tym mówić. Jest to dla mnie za bardzo bolesna sprawa. No i wiesz taka… taka wstydliwa. Ale radzenie sobie z tym samej jest chyba jeszcze gorsze – dodaje.
Obie doskonale wiemy w jakim celu żeśmy się spotkały.
- Bycie córką rodziców alkoholików jest dziecka najgorszą karą jaka może je spotkać. Najgorszą. Przynajmniej w moim przypadku tak było. Pamiętam jak dla moich znajomych karą było nie móc zagrać w pegasusa czy tam playstation. Albo to, że nie mogli wyjść wieczorem do kolegów czy koleżanek. Ja nie znałam tego uczucia, że czegoś nie mogę. Zawsze mogłam wyjść wieczorem i wrócić o której mi się podobało lub przenocować u koleżanki. Czasami przesadziłam z późnym powrotem do domu i wtedy było krótkie gadanie z rana i nic więcej. Jednym uchem wleciało, drugim wyleciało. W sumie było mi to na rękę, ale tak w głębi duszy człowiek oczekiwał czegoś więcej. Jakiejś kary, żeby następnym razem sytuacja się nie powtórzyła. Ale kogo to tak naprawdę obchodziło?
Słucham jej i przypominam sobie siebie samą. Jest piątkowy wieczór, jest impreza, jest dyskoteka, na którą mnie nie wolno pójść. Mam zostać w domu, mam zakaz. Zazdroszczę koleżankom, które mogą pójść. A one zazdroszczą mnie, że jednak nie mogę. Tylko wtedy, ja piętnastolatka o tym jeszcze nie wiem.
- Było nas troje, przepraszam, jest nas troje. I ja jako najmłodsza najbardziej wszystko przeżywałam. Przynajmniej tak mi się wydawało i wydaje do tej pory. Bo dziewczynki zawsze bardziej wszystko przeżywają niż chłopcy. A może to tylko stereotyp? Tak naprawdę nie pamiętam kiedy to się wszystko zaczęło. Ile mogłam mieć lat? Sześć? Siedem? Pamiętam jak przez mgłę, gdy któreś z rodziców wróciło z pracy późnym wieczorem. Jedno było już pijane, drugie było w trakcie picia. Bo trzeba się po pracy odstresować. Północ. W domu awantura i krzyk matki, a w ręku nóż. Nóż którym codziennie rano kroiło się chleb. Krzyk, że Cię zabiję – w kierunku ojca. A ja pod kołdrą skulona, płaczę i trzęsę się ze strachu, że dojdzie do tragedii. Dzięki Bogu nic się nie stało, ale ta sytuacja zawsze pozostanie w mojej głowie. Późniejszych sytuacji nie pamiętam, choć na pewno były. Może to i lepiej.
Słucham jej. Nie przerywam.
- W szkole podstawowej i gimnazjum uczyłam się dość dobrze. Chociaż zawsze był problem z podręcznikami, bo nie było za co kupić. Nigdy nie było na nie kasy. Jakieś książki udawało się kupić, inne zostawały po starszym rodzeństwie, ale nie wszystkie. Ale jakoś dawałam radę. Zawsze mogłam liczyć na koleżanki i kolegów z klasy i tej samej miejscowości. Była nas szóstka, sześć dziewczyn, taka zgrana paczka. Ale nigdy nie odważyłam się zwierzyć co mnie boli. Może to i lepiej. Tylko dla kogo? Bo na pewno nie dla mnie. Bałam się, że zostanę wyśmiana.
Czas leciał, zmiana szkoły, każdy poszedł w swoją stronę. Kontakty się ograniczyły a niektóre nawet urwały. W szkole średniej każdy zdobył nowe znajomości, a ja nawiązałam wówczas kontakt telefoniczny z pewnym chłopakiem. Czysty przypadek z jego strony, pomylenie kolejności cyfr w numerze telefonu do kolegi. Zamiast kolegi odezwałam się ja. To były piękne chwile. Szczere, długie rozmowy, nocne smsowanie pod kołdrą do późnych godzin. To jemu pierwszemu powiedziałam o tym, że moi rodzice maja problem z alkoholem. Bardziej matka. Bo ojciec jak to ojciec, ale że matka? To bardziej bolało i boli do dziś. Chociaż odkąd pamiętam zawsze byłam za ojcem i tak jest do teraz. Taka córeczka tatusia. Chyba przez to uważam, że matka ma większy problem z alkoholem. I to do niej mam większy żal. Chociaż jedno i drugie boli. Ale matka bardziej. Co jakiś czas znajdowałam butelki po albo z wódką w szafkach z ubraniami. Raz zdarzyło się, wylałam do zlewu zawartość butelki. W kuchni na szafce stał stojak ze sztućcami. A za nim znajdowałam szklankę z wódką lub pustą, ale z tym ohydnym zapachem. Dziś przerzuciła się na piwo. Puszki po piwie są wszędzie. Naprawdę wszędzie. Choć od wódki też nie stroni. Bo ojciec to pił gdzieś zawsze poza domem.
- Masz może jakieś pytania?
Pokręciłam głową.
- Mów spokojnie, opowiadaj.
- Pewnego dnia musiałam nauczyć się opowiadać na język angielski. To było ważne zaliczenie, bo do matury. Niestety nie było mi dane się nauczyć, choć bardzo chciałam. Ale ciężko jest skupić się gdy w domu ciągłe awantury. Modliłam się żebym nie została zapytana na następny dzień. Ale niestety zostało wyczytane moje nazwisko. Trafił mi się prosty temat, coś o Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy, ale niestety nie potrafiłam wydusić z siebie żadnego słowa. Mimo prób podpowiadania ze strony uczniów i nauczyciela nie mogłam nic powiedzieć. Wielka pustka i gula w gardle. Wybiegłam z klasy z płaczem. Schowałam się w łazience. Pamiętam jak przez mgłę, że któraś z koleżanek wyszła za mną. Próbowałam cos ze mnie wyciągnąć. – Co się stało? Dlaczego taka reakcja? – ale na marne. Nie zdołałam nic powiedzieć. Gdy się już uspokoiłam na przerwie podeszłam do nauczycielki z prośbą, żeby dała mi drugą szansę w późniejszym terminie. Bo problemy w domu. Zgodziła się.
W klasie była jedna koleżanka Kornelia, co wiedziała o moich problemach, jakoś jej się po pewnym czasie przyznałam. Mówiła, że mogę na nią i na resztę dziewczyn liczyć. Ona też miała problemy w domu z rodzicami. Ale co one mogły? Tak naprawdę nic. Z Mateuszem, tym od smsów było mi lżej. On mnie rozumiał, podtrzymywał na duchu i pocieszał. W pewnym momencie może to i śmieszne, ale pojawiła się uczucie z mojej strony do Mateusza. Chyba przez to, że mnie rozumiał i wiedział o wszystkich moich problemach, wpierał mnie. Dziś wiem, ze to nie było prawdziwe uczucie. Szukanie pomocy? Wdzięczności? Ale było mi z tym dobrze. Był jedyną taką osobą. Pochodził z innego miasta co w wieku szkolnym uniemożliwiało osobistych spotkań. Traciłam na wadze. I kolejny powód do kłótni z matką. Domyślała się o co chodzi, bo wiedziała o moim „smsowym koledze” i suszyła mi głowę w tej sprawie. Mówiła, żebym dała sobie z tym spokój, bo to głupie. Oczywiście wypierałam się wszystkiego, bo drwiła sobie ze mnie, a to bardzo bolało.
Kontakt z Mateuszem i Kornelią urwał się. I tak naprawdę zostałam sama. Nie miałam już osoby z którą mogłam porozmawiać na ten temat. I tak już zostało. Dziś mam partnera, ale nie jestem w stanie z nim o tym rozmawiać. Tak, wiem, że to źle, ale naprawdę nie potrafię się przełamać, a może po prostu nie chcę? Im jestem starsza tym gorzej mi o tym mówić. A może powinno być odwrotnie? On lubi jeździć do mojego rodzinnego domu. Rodzice wtedy są gościnni, panują nad awanturami. Tylko ja widzę, że jest to sztuczna atmosfera. Ale niech tak zostanie. Przynajmniej na razie. Gdy jadę do domu na dwa trzy dni, bądź na święta modlę się wiesz? Modlę się do Boga, aby były to spokojne dni bez awantur. Niestety nie zawsze się udaje. Czasami mam ochotę stamtąd uciec, ale brak mi odwagi. Wydawałoby się, że można się do pewnych rzeczy przyzwyczaić. Ale niestety nie do wiecznych awantur i wyzwisk padających w obydwu kierunkach. Kilka razy zdarzyło się, że nie wytrzymałam i wybuchłam płaczem przy rodzicach i krzyczałam do niech, że więcej tu nie przyjadę skoro ciągle się kłócą. W tych sytuacjach słyszałam zarzuty względem siebie i wytykanie sobie nawzajem winy. Matka mówiła do ojca, że to jego wina, a ojciec do matki, że to wszystko przez nią. A gdy się mówi, że jedno i drugie ma problem z alkoholem, to matka od razu ma wymówkę – „bo weź w takiej sytuacji nie pij?”- I tak w kółko. Bez sensu. Ojciec to chociaż się wtedy nie odzywa. A ja zadaje sama sobie pytanie: „Ale w jakiej sytuacji”? Czyli co, też mam zacząć pić? Dzięki Bogu żyją jeszcze dziadkowie, którzy mieszkają razem z rodzicami. Obydwoje też to wszystko przeżywają. Nawet babci modlitwy nic nie pomagają. Ale może dzięki nim jeszcze w tym domu nie doszło do tragedii. Nawet boję się o tym pomyśleć. Bywa, że jak jestem w domu to jest ok. Ale to bardzo rzadkie uczucie. Tak naprawdę nie pamiętam już normalnych rozmów między rodzicami. Tylko warczenie, wzrok którym patrzą w swoim kierunku jest straszny. Gdy to widzę dostaję cios prosto w serce. Tępy ból serca i bezradność jest przytłaczająca.
Gdy przyjeżdżają goście lub gdy my gdzieś jedziemy to zachowują się w miarę normalnie. Jakby nigdy nic. Uwierz mi to boli chyba jeszcze bardziej. Takie udawanie dla ludzi, że wszystko jest ok. Na pokaz. Pytanie tylko po co?
Pamiętam też taki smutny obraz, przewalająca się matka. Bo nie może ustać na nogach. Idzie, idzie i bęc na ziemie. I nie może się podnieść, mimo kilku prób podparcia się o ogrodzenie. A ja to wszystko widzę i chce mi się krzyczeć. Dlaczego?! Dlaczego mnie to spotyka?! Czuję wtedy nienawiść ale nie potrafię przejść obojętnie i idę pomóc jej wstać. Oby nikt obcy tego nie widział. A może lepiej jakby ktoś zobaczył? Wtedy może byłaby jakaś reakcja, pomoc. Nikomu nie życzę takich sytuacji. Dla dziecka jest to tak upokarzające i przykre, że nie ma słów, które mogły by to opisać.
Teraz od kilku lat mieszkam w dużym mieście, gdzie pracuję i próbuje ułożyć sobie życie. Nie wyobrażam sobie teraz mieszkać razem z nimi. Czasami wystarczy dzień czy dwa, a ja już mam dosyć tej chorej atmosfery. Chociaż cały czas o tym myślę i cały czas zastanawiam się jak długo to jeszcze potrwa i czy w ogóle się skończy. Wiem, że takich ludzi jak ja jest mnóstwo. Niektórzy mieli jeszcze gorzej a niektórzy pewnie cały czas w tym tkwią. Ale niestety rodziców się nie wybiera, trzeba kochać ich takimi jacy są. To oni dali nam życie. Jedyne co możemy sobie obiecywać, że nigdy nie pozwolimy, żeby nasze dzieci tak cierpiały jak my. Życzę wszystkim dużo siły i wiary w to, że może kiedyś i w naszym życiu zaświeci jeszcze słońce. Twój blog ma moc, jeśli możesz, to chcę, żebyś o tym napisała. Może ta moja historia kogoś zainspiruje, że jednak może warto z kimś porozmawiać, bo dla mnie to chyba już jest za późno. U mnie w domu nigdy się nie rozmawiało o problemach i tak mi zostało do dziś. Wolę przemilczeć, pocierpieć samotnie niż z kimś porozmawiać. A na pewno byłoby lżej. Ale może ktoś inny w podobnych trudnych sytuacjach się przełamie i zacznie mówić i będzie mu po prostu łatwiej żyć. Bo życie jest zbyt krótkie, żeby stać w miejscu i rozpamiętywać. Jak śpiewa polski piosenkarz: "życie jest za krótkie, żeby pić marne wino".
***
Kiedy wróciłam do domu, wieczorem dostałam od niej jeszcze smsa.
‘Wiem jedno, że jak człowiek dostaje od życia w kość to tak całe życie. Jedno się kończy, drugie zaczyna. Wiem to ze swojego doświadczenia. Ale dalej wierze że i u mnie zaświeci jeszcze słońce.’
Zuza.
- Na kiedy masz termin? – Pytam, widząc doskonale, że ciąża jest już znacznie zaawansowana.
- Jeszcze niecałe dwa miesiące. Szczerze? Bardzo chcę, żeby już było po wszystkim, żeby to już się stało. Mam za dużo stresów, wiem, że powinnam tego unikać, wiem, że to niezdrowo i, że to dziecku szkodzi. Ale sama rozumiesz?
Próbowałam.
- Byłam wczoraj u niego, wpuścili mnie. Klęczał, płakał, mówił, że zrozumiał, i że teraz już na pewno się zmieni.
- Wierzysz mu?
- Nie, ale jakie ja mam wyjście? Jakie? No powiedz? Poczekaj, może ja po prostu zacznę od początku? Jeśli chcesz, to włącz sobie dyktafon. Albo po prostu mnie wysłuchaj.
- Był maj, dostałam tę długo wyczekiwaną pracę. A tam on. Piękne czarne oczy, piegi, uśmiech z dołeczkami w policzkach. Czarodziej. Mój czarodziej o imieniu Krzysiek.
- Miłość od pierwszego spojrzenia?
- Nie, nie zupełnie – uśmiecha się i głaszcze po brzuchu. Nieco ponad tydzień trwała zabawa w kotka i myszkę, zanim on odezwał się do mnie. Jego oczy i uśmiech mnie zawstydzały, co było dla mnie bardzo dziwne gdyż żaden mężczyzna wcześniej nie potrafił mnie nigdy zawstydzić. Po kilku dniach rozmów zaczęły się sms-y. Wiele osób w tym moja mama, która ze mną pracowała ostrzegało mnie przed nim, ponieważ Krzyś miał słabość do alkoholu. Ale wiesz, próbował się leczyć. Tak mówił, przynajmniej.
- Nie dostałaś wtedy ostrzegawczej lampki w głowie?
- Owszem, trochę mnie to zraziło do niego, bo wiedziałam jak to jest żyć z alkoholikiem. Mój ojciec tak samo uwielbiał alkohol, zresztą, ma tak do tej pory. Ale Krzysiek się zaszył. No wiesz, żeby nie pić.
- I to wystarczyło?
- Najpierw traktowałam go jak znajomego, po pewnym czasie jako przyjaciela. Czułam i wiedziałam, że mogę rozmawiać z nim o wszystkim. Czułam, że muszę mu pomóc. Wiesz, to nie było tak, że się zaszył i nagle jest super, prowadzimy ekstra życie. Jego organizm doznał szoku. Był ‘na głodzie’. Nie miał nikogo kto by wspierał go w tej walce. Ja zdecydowałam pozostać przy nim i mu pomóc zerwać z tym całkowicie .
Mijał dzień za dniem, pewnego razu Krzyś nie pojawił się w pracy, trochę mnie to zaniepokoiło, bo nie wiedziałam co się dzieje, a dzień wcześniej nic nie wspominał, że go nie będzie.
Napisałam kilka sms-ów ale nie było odzewu. Po kilku godzinach pracy wyrwała mnie wiadomość, to był on, a treść była zaskakująca. Czekaj, pokażę Ci, bo ja wciąż mam tego smsa.
"Musze Ci to w końcu powiedzieć, nie wiem co się ze mną dzieje zakochałem się w Tobie. Myślałem, że złapałem Pana Boga za nogi, a tu znowu rozczarowanie. Zawsze trafiam na kobiety zajęte".
- Zajęte?
- Poczekaj. Długo nie myśląc zaraz napisałam, że gdy wrócę z pracy, to przyjadę do niego do domu i porozmawiamy. To było nasze pierwsze spotkanie w jego domu w którym pozostałam częstym gościem. Zaraz po pracy pojechałam do niego, długo rozmawialiśmy w szczególności co by było gdyby. Na sam koniec gdy zbierałam się do domu ni stąd ni zowąd mnie pocałował, a ja odwzajemniłam ten pocałunek, po czy szybko się zebrałam i wróciłam do domu. Nie przespałam całej nocy, przecież miałam narzeczonego. Nazajutrz w pracy było trochę dziwnie, ale nasze relacje nie uległy pogorszeniu, tylko jeszcze bardziej się zacieśniły. Po pracy postanowiliśmy się znowu spotkać u niego w domu i tak zaczęły się spotkania prawie codziennie.
- A narzeczony?
- Kamil, mój narzeczony niczego nie podejrzewał, był zajęty pracą. Poza tym nie mieszkaliśmy razem, tylko osobno, ja ze swoimi rodzicami, on z mamą. Nie mogliśmy razem zamieszkać ponieważ moja przyszła teściowa była starej daty i uznawała że przed ślubem nie możemy zamieszkać razem. Musieliśmy się podporządkować, bo mieliśmy po ślubie mieszkać u niej.
Po kilku rozmowach i sprzeczkach z przyszłą teściową nie wytrzymałam i kazałam Kamilowi odebrać zaliczkę za salę i postanowiłam odwołać ślub. Nikt nigdy nie potrafił w ciągu kilku dni zadać mi tyle bólu co ta kobieta. Nie chciałam i nie miałam zamiaru zamieszkać z nią pod jednym dachem.
Choć teraz, to już właściwie nie wiem, czy właśnie o to mi wówczas chodziło…
- A dziecko…?
- Wiem, chcesz pewnie zapytać czyje? Krzyśka, na sto procent. Od dawna nie sypiałam z Kamilem. Kiedy powiedziałam mu o ciąży, miałam wrażenie, że się ucieszył. Tak się ucieszył, że już kolejnego wieczoru musiał te radosne wieści opić z kolegami.
Nawet próbowałam to sobie jakoś wytłumaczyć, no tak wiesz, po swojemu, że przecież często tak bywa, że ważne w życiu momenty się opija. Że wiesz, że to taki schemat, taka polska domena.
- Ale to nie było pewnie jednorazowe?
- Pierwszy raz uderzył mnie, kiedy byłam w czwartym miesiącu. Może nie uderzył, może szturchnął po prostu, zahaczył mnie jakby ramieniem i odepchnął.
- Zuza…
- No wiem, nie chcę go tłumaczyć. Nazajutrz były kwiaty, które wyrzuciłam do kosza. Płakał, tłumaczył się, że nie wie, że nie pamięta jak to się stało. I, że nigdy więcej.
- Uwierzyłaś?
- Na krótko. Bo potem przyszły kolejne razy. Wyrzucili go z pracy, na wypowiedzeniu wziął zwolnienie. Trwałam w tym sama, aż do tego pamiętnego wieczoru. Wrócił w amoku, trzymał mnie za szyję. Nigdy w życiu się tak bardzo nie bałam. Zadzwoniłam po ojca, rodzice zabrali mnie do siebie. Jestem u nich do tej pory. Nie, nie pozwoliłam im zadzwonić na policję. Krzysiek mówi, że nic nie pamięta. Powiedział, że żałuje, kiedy mu opowiedziałam. Powiedział, że się zmieni, że będzie się leczył. Leczy się. No resztę już wiesz…
- Zuza, ale co dalej? Co zamierzasz?
- Magdalena… Przeszyła mnie wzrokiem. Magdalena, a ty nigdy nie byłaś zakochana?
***
Niecałe dwa miesiące później dostałam powiadomienie messengera.
‘Nela, 54 cm, 3150 gramów, 10 punktów.’
I do tych kilku słów dołączone zdjęcie nowonarodzonego bobasa.
Agata.
Dworzec PKP.
- Najmocniej panie przepraszam, nie, ja nie chcę pieniędzy. Chciałabym tylko poprosić o coś ciepłego do picia. Najlepiej kawę.
- Chodź szybko, bo się spóźnimy. Nawet nie wiemy, który to peron. No chodź, pośpiesz się. Co? Jaka kawa? – Matylda pośpieszała mnie jak mogła. Musisz taka być? Świata nie zbawisz.
- No poczekaj, ta kobieta prosi o kawę, pójdę, kupię jej, moment, chwila.
- Niech pani pójdzie ze mną, najbliżej będzie do mc Donalda.
Stoimy w kolejce, przysuwam torebkę mimowolnie bliżej siebie. Kobieta stoi tuż obok mnie, czuję od niej wyraźny zapach alkoholu. Ma krótkie włosy, lekko już szronkawe, długi płaszcz, spodnie dzwony, i sportowe, poprzecierane buty. Nie ma czterdziestki, tak na oko. Jakkolwiek dziwnie to zabrzmi – jest ładna.
- Mamy awarię – słyszę od pani z obsługi.
- Można tu – kobieta wskazuje na znajdującą się tuż obok kawiarnię.
- Dużą, dobrą kawę poproszę dla tej pani - mówię ekspedientce.
Stoi obok mnie i cicho mówi:
- Nie, wystarczy zwykła.
- Duża?
- Jak pani uważa.
***
- Jak ma pani na imię?
- Agata.
- Proszę wziąć jeszcze to. To kanapki, świeże, z dzisiaj. I te wafelki. Będą do kawy.
- Dziękuję, jeśli można, to wezmę. Ale nie trzeba.
Czuję jak ściska mnie coś za gardło, ale nie odchodzę i brnę dalej. To znaczy mam zamiar, ale nim zaczynam ona sama zaczyna opowiadać.
- Zastanawia się pani co tutaj robię? Jak tutaj trafiłam? Jeden kieliszek za dużo. Jedna głupota za dużo. Wsiadłam w auto, zasnęłam. Nie, nikogo nie zabiłam, ale mocno poturbowałam. Ta osoba jest teraz kaleką. Ja wyszłam z tego cało, w sensie fizycznie. Bo psychicznie to ja sobie z tym rady po dziś dzień nie dałam. Lecz się tym czym się strułeś, czy jak to leciało? No to leczyłam smutki tym co mnie wpędziło w kłopoty. Alkoholem. Straciłam pracę, wyrzucono mnie z mieszkania? Rodzina? To już zupełnie inny temat. Powiedzmy, że nigdy jej nie miałam. Gdyby wtedy, na tym przejściu dla pieszych nie zapaliło się to czerwone światło, na którym z impetem przejechałam. Może… Wie pani, ono się teraz za mną cały czas ciągnie. Wszędzie trafiam na opór . To jest taka klątwa, od której ja już chyba nie ucieknę.
- No chodź już – głos Matyldy wyrwał mnie z zamyślenia.
- Pani Agato – odchodząc zawołałam. Proszę poczekać. Proszę poczekać na dobre światło. Wierzę, że dla pani zapali się jeszcze zielone.
Do dziś pamiętam łzy, które spłynęły wówczas po jej twarzy.
Nigdy więcej już jej nie spotkałam.
*Imiona zostały zmienione
0 komentarze