Dmuchawce.
Waga nie kłamie. Waga
jest szczera do bólu. Do bólu, bo boli mnie, że jestem taka gruba. Próbowałam,
po stokroć próbowałam się odchudzać. Stresuję się, stres zajadam czekoladą.
Kupiłam ostatnio pół kilo krówek. Schowałam do bagażnika, myślałam, że jestem mocna,
niezłomna, że dowiozę je do domu, że wytrzymam. Ale akurat był opuszczony
szlaban. I akurat jechał pociąg. I akurat wysiadłam z auta, poszłam do
bagażnika i je wszystkie zeżarłam. Tak, zeżarłam. Nie jem. Żrę. Ponad miarę.
***
Siedziały na drewnianej
huśtawce w kawiarnianym ogrodzie. Nie rozmawiały, Marcelina raz po raz tylko coś mówiła. A
to jak w pracy, a to taka proza życia, jak to się na męża, psa, kota i nie
skoszoną trawę narzeka. Że pensja za niska, że skala obowiązków za wysoka.
Mówiła głównie o sobie, o to co u niej tylko raz zapytała. Powiedziała, że
dobrze, więc Marcelina wciąż kontynuowała. Ewa milczała. Do picia poprosiła o
kawę inkę. Nie wiedziała do końca po co tutaj przyjechała. Nie miała ochoty na
tę znajomość, nie miała ochoty na te nic nie wnoszące do jej życia od jakiegoś czasu rozmowy. Kiedy to się stało? Kiedy się tak rozminęły? Zabijała tu
czas. Do wizyty lekarza zostało jej jakieś sześć godzin.
-
Mamo, może ciocia się ze mną pobawi?
-
Idź Juleńko, zapytaj cioci. Idź, nie wstydź się.
-
Czy ciocia popuszcza ze mną bańki mydlane?
Spojrzała na małą i
obojętnie wzruszyła ramionami. Julka odeszła na kilka chwil po czym wróciła.
-
To może chociaż dmuchawce? Popatrz ciociu, jak raz się dmuchnie, to one tak
śmiesznie fruwają. To co, możemy razem?
-
Ciocia chyba się śpieszy – Marcelina pośpiesznie
odpowiedziała. Nie będziemy cioci
zatrzymywać.
***
- Z Ewką dzisiaj się widziałam.
-
Grubą?
-
Jacek, przestań – zachichotała.
-
No co? Przecież jest opasiona, tłusta. Gruba – napompował powietrzem
policzki i rozłożył szeroko ramiona, niby ją naśladując. I co tam panna z miasta ciekawego ci mówiła?
-
Nic właśnie. Wiesz, jak to ona. Posiedziała, pomilczała. Z małą nawet się nie
pobawiła. Naburmuszona taka. Zazdrości nam pewnie. Wiesz, ona chyba ma to w
naturze. Ja tego nie dostrzegałam, ale ona pewnie zawsze taka była.
-
No była. Ja ci mówiłem, ale ty jesteś przecież mądrzejsza. Powinna się
odchudzić. Albo sobie znaleźć faceta. Chłopa by miała, dzieciaka by sobie
zrobiła. Sama powiedz. Widać, że totalnie już jej odwala. Zresztą –na twoim
miejscu Marcelina – zachrząkał - na twoim miejscu, to ja bym się z nią w ogóle nie kumplował.
Marcelina zapatrzyła
się na moment przed siebie i nic nie odpowiedziała.
-
Ej, a inki czasem do picia nie chciała?
Spojrzeli na siebie i
się roześmiali. Trwali w tym stanie przez dłuższą chwilę.
***
-
Pani Ewo gratuluję.
-
Nie?
-
Tak.
-
Nie?
-
Tak, może pani się ubrać. Udało się – głos lekarza był
chłodny, stonowany.
Wstała z fotela i się
popłakała. Była w ciąży. W ciąży! Będzie matką. Będzie, na pewno. Tym razem na
pewno wszystko jej się uda.
-
Proszę na siebie uważać. Wie pani, że to była przedostatnia, piąta próba.
-
Wiem.
-
Wie pani też, że w tym przypadku do sześciu razy…
-
Nie. Niech pan nic nie mówi. Nie będzie takiej konieczności. Nie będzie
kolejnego razu. Bardzo panu dziękuję. Dziękuję, najmocniej jak potrafię
– wyraźnie się wzruszyła.
-
Pani pozwoli, że dokończę. Nie chcę być nieuprzejmy, ale jeśli tym razem się
nie uda, to na pani miejscu więcej razy bym nie próbował. Wie pani…
-
Panie doktorze, ale ja wiem, ja wiem, że się uda. Udało się i się uda. Do
końca. Do widzenia.
Wybiegła z gabinetu jak
oparzona. Jechała przed siebie, dopiero po chwili orientując się, że o czymś
zapomniała.
-
Przepraszam – uchyliła drzwi lekarskiego pokoju. Przepraszam najmocniej, z tego wszystkiego nie
zapłaciłam.
Odpowiedziała jej
głucha cisza.
Położyła dwieście złotych na biurkowym blacie.
Lekarz oparty na łokciu o biurko drzemał.
Latawce.
-
Ty sobie wyobraź, że mi kupił te perfumy. No normalnie, serio ci mówię, kupił
mi, za pięć stów, dureń jeden. No tak, i ten kurs też mam opłacony. Na rzęsy. No
tak
– przysunęła szklankę bliżej siebie, włożyła słomkę do ust i siorbnęła. Poważnie! Mnie pasuje, kasa jest, inwestuje
we mnie, wszystko się zgadza. Tylko wiesz, czasem to on mnie tak negatywnie
zaskakuje. Wczoraj wyskoczył z jakimiś latawcami. Pole, czy tam plaża, impreza
plenerowa. Że idziemy, że mnie zaprasza. No czy on kurwa dokumentnie zwariował?
Miałabym łazić po piachu w moich najnowszych szpilkach? Jak to jakich? Nie mów,
że ci nie pokazywałam?
***
-
A seks?
-
No weź, Karina. Daję mu, jak muszę.
-
Poza tym - wyciągnęła
dłoń w górę, wzywając w ten sposób kelnera. Popatrz
– obróciła w palcach kluczykami. Mamy
auto. No jak, jak, normalnie. Dureń mi dziś auto zostawił. Jeszcze raz to samo
poproszę.
Z euforycznego chichotu
wyrwał ją dźwięk telefonu.
-
No nie gadaj, że kupił ci też ajfona?
-
No
– narysowała palcem serduszko w powietrzu. Ajfona.
***
-
Czego ona znowu chce – skrzywiona spojrzała na wyświetlacz
telefonu.
Dzwoniła jej matka.
-
Nie odbierasz?
-
Przestań – odłożyła telefon do góry nogami. To ta stara wariatka. Danuta – moja matka.
Wstyd mi za nią a ona ciągle wydzwania. Na jej miejscu to ja bym się
opamiętała. Zrobiła coś ze sobą. Jest skrajnie zaniedbana. Jak ona wygląda w
ogóle? Jak mam komuś się przyznać, że to jest moja matka? Ach. Do diabła, niech
spierdala. Wypiłaś? To co, jedziemy?
-
Teraz?
-
No teraz. Kelner – pstryknęła palcami. Kartą zapłacę.
Telefonów od matki od
dawna nie odbierała.
***
-
Robi z tobą co chce. N-o c-o c-h-c-e – dosłownie. Dziwi mnie, że tego nie
widzisz. Co się z tobą dzieje stary?
-
Przestań. O co ci chodzi? Że jej kupiłem kilka rzeczy? Ma mniej, to ją
rozpieszczę. Co ty się tak dziwisz? Nigdy cię żadna kobieta nie kochała? Kocha mnie,
ja ją, to się jakoś uzupełniamy.
-
Chłopie, załatwiłeś jej pracę, odwalasz za nią robotę, popadasz w długi…
-
Weź Adrian skończ już. Wystarczy.
-
A seks to chociaż dobry macie? No wiesz stary, kumasz, o co pytam?
-
No ten, no wiesz… nie bardzo. Znaczy nie, że źle jakoś, ale tak zwyczajnie, pod
kołderką.
-
Żartujesz? No to ja nie wiem co cię przy niej chłopie trzyma. Sam mówiłeś, no
że Laura, że ona to potrafiła.
-
Bo potrafiła – uśmiechnął się mimo woli. Ty wiesz, co my żeśmy z Laurą wyczyniali. Gadżety,
cuda przebrania. Erotyczne przebranie jednorożca. Na samą myśl… No wiesz lubię
te sprawy?
-
Przedramię?
-
Przebranie, głąbie.
-
A, no to wiesz, nie wnikam. Coś mało ostatnio gadasz. Na twoim miejscu, to ja
bym się postarał na nowo o jej względy, no wiesz, wybrał bym jednak Laurę.
- Zakochałem się. W
Kindze się zakochałem. Dobra, nieważne. Kupiłem bilety na taki pokaz, wiesz
taki event, jakaś impreza gdzie będą puszczać latawce. No wiesz, parada uczestników z latawcami deptakiem miasta, warsztaty z budowy
latawców, wspólne puszczanie wielkich konstrukcji i pokaz światła i dźwięku.
Będzie też nocne puszczanie latawców podświetlanych lampkami. Proponowałem Kindze, ale odmówiła.
Co myślisz?
-
A piwo tam dają?
-
Dają.
-
No to spoko. Idziemy razem.
***
-
Pani Puchałowa –sąsiadka ją zaczepiła. Pani Puchałowa, a co się pani tak dziwnie
ubrała?
Miała na sobie dresowe
szare spodnie ze ściągaczem, na nie naciągnięte skarpetki frotte w kolorze
zielonym. Całość przykrywała długa do kolan, wełniana spódnica.
-
Zimno mi.
-
To niech pani do domu wraca, co tu pani tak na tej ławce. Do domu, no raz, raz
niech pani ucieka.
Nim wstała, spojrzała
jeszcze w górę, w niebo. Nieopodal odbywał się pokaz latawców.
Kini
by się spodobały. Kini na pewno by się podobały
– pomyślała.
Wiatr.
-
Jak zawieje, tak przybiega. Powinnaś się zastanowić Laura. Nie wiem po co na
niego czekasz –
Marcelina pomagała jej przesuwać skrzynki z owocami. Wieczny chłopiec. Jak ta Kinia go kopnie w dupę, wtedy przyleci do
ciebie. A ty czekasz, jak taki wierny
piesek. Ja na twoim miejscu bym już dawno balowała.
-
Marci, przestań. Jestem zmęczona.
-
Jak chcesz. Czekaj, ktoś wszedł. Co dla pani?
-
Cztery pomarańcze. Takie ładne, dorodne, jeśli można poproszę.
-
Ty, Laura, widziałaś w co ta kobieta była ubrana? Spódnica na spodnie? Ty
wiesz, jakoś dziwnie znajoma mi się ta jej twarz wydaje. Jakby kogoś mi
totalnie przypominała.
-
Nie wiem Marci. Nie widziałam.
***
-
Karetka, dzwońcie po karetkę. Niech mi ktoś pomoże.
-
Proszę nie dzwonić, wezwałem przez stację – usłyszała głos
stojącego tuż obok taksówkarza.
Dziewczyna, tak, przed
trzydziestką, nieprzytomna, oddycha. Mercedes ML, terenowy, czarny. Czekamy.
Pasażerki mercedesa wyszły o własnych siłach. Policja też już jedzie. Nie,
straż nie będzie potrzebna. Szybciej, u licha, gdzie ta karetka? Pani coś
widziała? Są. Gdzie ją zabieracie? Okej, na Banacha. Niech ktoś powiadomi
rodzinę dziewczyny. Ja wiem, nie wiem kogo? Może ostatnio wybierany przez nią
numer telefonu? Niech pan weźmie, o tu jest komórka. Pan wykręci. Nie wiem kto
to może jakaś siostra? Wiele razy ma wybrany ten numer – Marcelina.
***
-
Kinga Puchała. Pijana. Zabieramy ją. Prawie promil alkoholu. No tak, dmuchnęła.
Nie, z koleżanką. Obie całe. Odmawiają przewiezienia do szpitala. Bez odbioru.
-
Nie jestem jej koleżanką.
-
Paulina? Co ty gadasz?
-
Nie wiedziałam, że ona piła. Jak bym piła, to będąc na jej miejscu nigdy bym w
to auto nie wsiadała. No jak Boga kocham. Ja bym nie wsiadała.
-
Mogę wykonać jeden telefon? – Kinga płakała.
-
Jeden może pani.
Drżącymi dłońmi
sięgnęła po pękniętego ajfona. Dureń nie odbierał. Na niego nie można było
nigdy liczyć. Tyle razy to sobie powtarzała.
Jeden telefon. Tylko na
jeden telefon szansę teraz miała.
Wybrała dziewięć cyfr.
-
Cześć mamo…
Dmuchawce,
latawce, wiatr.
Wsunęła dłonie pod uda.
Siedziała przy łóżku Ewy i się kiwała.
Muskała wierzch jej dłoni opuszkiem
swojego palca. Czy wie, że tu jest? Czy czuje, że nie jest sama?
-
Taka młoda – doszedł ją głos pielęgniarek. Młoda, wyliże się z tego.
-
Wylizać się wyliże. Najgorsze, że poroniła. Dziewczyna kierująca była pijana. No normalnie, pijana. Ja nawet wiem, kto to. Kinga Puchała. No skąd wiem, jak skąd wiem. To mojej znajomej - znajoma.
Marcelina zemdlała.
Na stoliku obok
szpitalnego łóżka stały puste gałązki po dmuchawcach.
-
Mamo, zabierz je cioci Ewie. Daj jej je ode mnie. Pamiętasz, ona je lubi.
Pamiętasz, jak ze mną dmuchała?
***
-
Ja się nazywam Danuta Puchała. Tu jest moja córka. Chciałabym z nią
porozmawiać.
-
Pani nie ma zgody na widzenie?
-
Nie, nie mam.
-
Jak pani nie ma, to nie można.
-
Pan jej to poda. To pomarańcze. Wiem, że nie można. Ale pan jest dobrym
człowiekiem, dobrze panu z oczu patrzy. Poda pan. Proszę. Niech pan jej to
poda. Od mamy.
***
-
Laura, ty myślisz, że my moglibyśmy jeszcze spróbować?
-
Myślę, że nie. Ale mimo wszystko Ci wybaczam.
Epilog.
Droga była długa, nie
miała końca. Nie miała też początku, chyba, że za jego punkt miało by się uznać
nazwy miejscowości z mijanych co rusz tablic drogowych.
Tyle dobrego było wciąż
przede mną. Tyle cudnych miejsc, tyle spotkań, tylu teraz jeszcze obcych mi
ludzi. Tyle ciągów zdarzeń, tyle poplątanych kolei losu. Tyle historii, o
których jeszcze nic nie wiem. Tyle zapachów, które pochłonę zmysłami. Tyle smaków,
które będą próbowane. Tyle życia przede mną, które jest takie nieoczywiste. Które
jest, po prostu, ze mną trwa. Nie mam pojęcia co będzie dalej. Wszystko jest
piękne, wszystkim się zachwycam, wszystko chłonę. Decyzja? Jest ostateczna,
oczywista. Trochę szalona, osnuta serią niewiadomych. Ciągiem pytań i brakiem
odpowiedzi. Zdecydowałem się. Trenowałem w pocie czoła. Przeszedłem przez
wszystkie bariery, doświadczyłem magii determinacji.
***
-
Synu na twoim miejscu bym nie ryzykował.
-
Tato, nie mów mi, co byś zrobił na moim miejscu. Bo nigdy na nim nie będziesz.
Ani nie byłeś.
***
Wjeżdżam wózkiem na
podium i odbieram medal. Odbieram brawa. Odbieram to, na co zapracowałem.
Odbieram innym prawo do
oceniania.
Podobało Ci się? Będzie mi niezmiernie miło, jeśli zostawisz po sobie jakiś ślad. Możesz na przykład dać mi lajka. O tu: KLIK
Instagram tu: KLIK
Źródło zdjęcia: www.unsplash.com, autor Aydan Meyer
Instagram tu: KLIK
Źródło zdjęcia: www.unsplash.com, autor Aydan Meyer
0 komentarze