Kursor w okienku otwartego,
pustego arkusza worda miga długo. Zbyt długo. Stoi w miejscu nieskończenie. Biel
pustej kartki z uporem maniaka bije mnie po oczach. Nie umiem w litery. Nie
umiem w słowa. Nie umiem w zdania. Nie umiem w ich sklejenie.
Nie umiem w pisanie…
Wychodzę…
***
Drzwi sklepu są
uchylone, wchodzę. Ona stoi w kolejce, jest druga, więc ja trzecia, tuż za nią.
Nagle się schyla, bo upadł jej pieniążek, jedna srebrno-złota moneta, jej cały
majątek. Schyla się i zaczyna go szukać, a ja schylam się razem z nią, choć
dobrze wiemy obie - wiem ja i wie ona, że jej nie upadł. Nie upadł jej, bo go
nie miała, ale szukamy. Odsuwamy skrzynki, z plastiku, takie czerwone, w nich
są banany, i winogrono, duże, ładne, fioletowe i zielone. Obok nektarynki, pod
spodem puste butelki od piwa.
-
Nie ma. Nie ma a miałam – upadło mi, no i gdzie jest?
-
Nie wiem – mówi ekspedientka. Widzę, że jest
zniecierpliwiona jej zachowaniem. Może
wpadło pod lodówkę, ja pani nie znajdę, mam klientów, mam towar, czasu nie mam.
Wstajemy obie z kolan,
nie znalazłyśmy, bo jak znaleźć coś, czego nigdy nie było? Jak dostać to, czego
się w garści nie ma a i tak się za tym goni?
Odsuwam się pół kroku,
wkładam do worka kilka śliwek. Są duże, choć pewnie z robakami, albo nie, w
pryskane robaki nie wchodzą, więc bez, pięć, sześć, a wezmę osiem. Bułka. Duża,
nie chcę tej z ziarnami, ostatnio mi nie smakowała, jogurt – mały, choć i na
duży by starczyło, mimo, że jeszcze przed wypłatą jestem. To może jeszcze
miętowe landryny i woda, półtora litra, niegazowana. Kartą zapłacę.
(…)
***
-
Wciąż gadasz na głos do siebie – słyszę nagle głos,
głos ciepły, przyjemny, melodyjny i dobrze mi znany. Podnoszę do góry głowę.
Ernest?
-
Ernest! – Krzyczę. Ernest!
– Rzucam mu się na szyję. Obejmuję jego twarz obiema dłońmi i całuję go prosto
w usta.
Opiera swoje dłonie na
moich plecach patrzy na mnie i nic nie mówi, tylko się uśmiecha. Wiszę mu wciąż
na szyi, tak, że moja torba z zakupami zsuwa mi się do połowy ramienia.
-
Cześć maluchu. Lata świetlne cię nie widziałem. Gdzie się podziewałaś?
Mówi to trochę naprawdę
a trochę zaczepnie, bo nie ja a on, nie do mnie to pytanie a do niego, gdzie
on, nie ja, a gdzie on właśnie się podziewał?
-
Jadłaś śniadanie?
Jest wcześnie. Nie
jakoś bardzo szczególnie, ale wciąż jest przed południem.
Kręcę głową.
-
To chodź.
Idziemy przed siebie,
kawałek prosto, i raz skręcamy w lewo, nie, że jakaś tam knajpka, cukierenka,
nic z tych rzeczy, naszym celem podróży jest trochę szara a trochę obskurna,
ale nie do końca, tylko średnio, mała, boczna, niepozorna ulica. Obok jest parking,
prawie zapełniony. Wysokie krawężniki. Siadamy.
- Niech państwo tu nie
siedzą, jeszcze ktoś państwa przejedzie – mówi jakiś jegomość i parkuje dwa
miejsca dalej.
Spokojnie, pod
kontrolą. Wszystko pod kontrolą. Ernest, jak dobrze cię widzieć, tylko myślę,
ale tego nie mówię.
Otwiera papierową
torbę, podaje mi bagietkę, jeszcze ciepłą, w piekarni nieopodal kupioną,
pachnie obłędnie. Przełamuję ją na pół, i natychmiast nadgryzam, poczekaj – on mi mówi, i rozgryza
topiony serek, półpłynny, wyciskany, o smaku ziół, podobno, jak producent
solennie zapewnia.
Mankiety koszuli ma
wywinięte, nierówno, niedbale, plecak rzuca tuż obok, znam go, to ten sam, jest
zielony, albo oliwkowy, z przypinkami i z naszywkami, na dwie klamerki,
powycierane. Tyle lat, tyle lat, tyle…
Moje serce bije
najpierw miarowo, potem mocniej, potem szybko, albo za nawet, prędkość
niedozwolona, bagietka dobra. Chwilę milczymy, żadnych kurtuazji, żadnego jak
zdrowie i co u ciebie. Tylko tak szczerze o życiu, o wszystkim i niczym tak
zaczynamy…
***
- Mogę ci poopowiadać? Posłuchasz? – Mówi i
kończy przeżuwać.
Kiwam głową.
- Kobieta?
Kiwa głową.
- Dawaj…
Ściska mnie
w żołądku, ale chętnie, no przecież chętnie posłucham.
- Nie oczekuję cudów – od razu zaznacza. Ale jeśli będziesz miała to pół godziny
czasu, żeby tu ze mną posiedzieć, posłuchać mnie, albo się ze mną nad tym
zastanowić, to będę ci dozgonnie wdzięczny. Ale jeśli nie to trudno, nic się
nie stanie. Wiem, że masz swoje życie. Słuchaj, może ty się gdzieś śpieszysz?
Nawet nie zapytałem o to ciebie.
- Nie. Nigdzie. Nigdzie zupełnie.
No, bo, do
czego niby? Przestałam umieć w pisanie…
- Dobrze. Ale nie będziesz potem o tym myśleć, dobrze?
Tylko teraz, tylko to trzydzieści minut. Niech twoje życie i twoje problemy
zostaną na pierwszym miejscu. Dobrze?
- Ernest! Do brzegu… O co chodzi?
- Zakochałem się.
Auć. Może
się jednak śpieszę?
- To chyba wspaniale? – Kreuję udawany
entuzjazm. A może nie? Może prawdziwy. Tyle lat…
- Niby wspaniale. Tylko mój problem polega na tym, że
mam wybrankę-jeża. Takiego, co to został kiedyś nadepnięty, podgryziony,
zagłodzony i w ogóle sponiewierany. Jak łatwo się domyślić, jeż zawija się
teraz w kulkę i stroszy kolce, ani myśląc o rozluźnieniu. Podrzucam mu cały czas
jakieś jabłuszko albo marchewkę i owszem, skubnie, ale zaraz potem znowu zawija
się i siedzi godzinami skulony.
- Jeża?
- No jeża.
-Okej…
- No i mój jeż ma ogromne problemy z zaufaniem. Ogromne.
To jest bardzo inteligentny i świadomy jeż i zdaje sobie z tego sprawę, ale
nadal nie potrafi mi zaufać. Albo nie chce. Ale bardziej nie potrafi chyba. Bo
wiesz, jeż został jakiś czas temu skrzywdzony - złamano mu serce. Tak
paskudnie, że teraz ja płacę za to cenę, będąc na każdym kroku ocenianym przez
pryzmat oprawcy jeża.
- Do czego zmierzasz?
Bałam się
każdego kolejnego zdania. Miałam wrażenie, że słucham… o sobie.
- Najłatwiejszą odpowiedzią jest - jeż nie jest gotowy
na związek, mam zostawić jeża w spokoju i nie ruszać do czasu wydobrzenia, albo
najlepiej wcale, bo sam przyjdzie jak sobie zażyczy - tyle to i ja wiem. Ale
niestety, Nina, niestety, ale to nie wchodzi w rachubę. Bo widzisz, widzisz
Nina, ja się w jeżu zakochałem na zabój. I kiedy mówię "na zabój" to
mam na myśli zakochałem się jak gówniarz, jak nastolatek. Zakochałem się jakbym
miał znowu 13 lat, jakbym spryskał się perfumami ojca, poszedł na randkę i
pierwszy raz się pocałował. Co ja gadam, mocniej się zakochałem.
Zakochałaś się
kiedyś tak, Nina? Tak, że możesz pędzić na drugi koniec kraju zaraz po pracy,
żeby tylko przytulić na moment swoją drugą połówkę a potem, tego samego dnia
wracać? Tak, żeby pisać wiersze i to nie jakieś tam rymowanki, tylko
trzynastozgłoskowce pełną gębą dla swej (swego) najdroższej (szego) ? Bo ja się
właśnie tak zakochałem. Tak i mocniej.
Otrzepałam
kolana i wstałam na moment.
- Coś się stało?
- Nic, tylko strasznie nakruszyłam…
- Aha. I wiesz, problem w tym, że jeż jeszcze nie
zakochał się we mnie, a przynajmniej tak twierdzi. Bo widzisz, Nina, jeż bardzo
boi się mnie wpuścić do swojego życia. Broni swojego świata rękoma i nogami. I
nie żebym miał do jeża o to pretensje, w żadnym wypadku. Ja jeża rozumiem.
Jestem cierpliwy i wyrozumiały.
- Długo to już trwa? – Nie chciałam przerywać, ale
milczę, za długo milczę, więc zadaję to zdawkowe pytanie.
- Długo. Kilka lat, nawet z hakiem już, jak jeż
twierdzi, że nadal nie kocha. Ja myślę, że trochę kocha a bardziej jednak boi
się to powiedzieć na głos, bo to przecież wiele zmienia, nie? Nie wiem, jak wy
kobiety do tego podchodzicie, ale chyba bardzo poważnie, tak mi się wydaje. No,
ale do brzegu, do brzegu...
- Do brzegu…
- Bo wiesz Nina, twoje serce też było złamane,
nieufne, więc potrafisz się wczuć w taką osobę. Powiedz mi, Nina, co mogę
jeszcze zrobić? Czego taki jeż potrzebuje, oprócz oczywistego? Jestem
cierpliwy, wyrozumiały, nie naciskam i nie pośpieszam, bo też nigdzie mi się
nie śpieszy. Nie szukam nikogo na już, teraz. Szukam kogoś na zawsze i wiem, że
tego kogoś znalazłem.
Rety nie patrz tak dziwnie na mnie. To jest ta jedyna,
serio. Ja wiem, że to brzmi jakbym dopiero co zapuścił dziewiczy wąs, albo
dostał buziaka w czółko od ładnej ekspedientki na kolonii w Mielnie, wiem o tym
doskonale. Tylko ja już swoje przeszedłem. Rozpadł mi się kiedyś związek, co to
trwał dłużej niż niejedno małżeństwo. Pamiętasz? Zostałem nie raz i nie dwa
zraniony, sponiewierany. I wiem, co to miłość. Wiem, czego chcę, czego szukam.
I wiem, że to wszystko znalazłem w moim jeżu. I wiem też, że mój jeż chciałby
mi zaufać, widzę to. Tylko mu przeszłość trochę nie pozwala.
I dlatego pytam kogoś, jak sądzę - też takim jeżem był
- jak żyć? Co mogę zrobić, żeby jeżowi było lepiej? Co mogę zrobić, żeby jeż w
końcu dał się pomiziać po brzuszku? Czego jeż może jeszcze potrzebować a mi nie
przychodzi do głowy?
Każda myśl się przyda, każdy punkt widzenia. Bo ja, Nina,
dla jeża to wszystko bym zrobił, byle tylko był szczęśliwy.
Co ty tak
milczysz Nina? No chyba cię nie zanudziłem? Ty płaczesz? Nina?
***
Nie kurwa, mucha mi do
oka wpadła… Cisnęło mi się na usta, ale tym razem tego nie powiedziałam. Czy
byłaś kiedyś Nina zakochana? W Tobie byłam zakochana głupi baranie… Jezu, po co
go spotkałam, po co on mi to wszystko opowiadał? Udałam, że żadne płaczę,
znaczy, że tak, tak trochę, bo się wzruszyłam.
-
Oj Nina – objął mnie ramieniem. Wiedziałem, że nikt tak jak ty nie będzie ze mną współodczuwał.
Nie no, jasne. Kurwa.
- Walcz. Wiesz, walcz, po prostu. Nie dostajesz
w życiu tego, o co nie walczysz – powoli się rozkręcałam. Bo przecież
nie sztuką jest odpuścić, kiedy druga strona w pewnym stopniu generuje brak
odzewu. No nie sztuką. Sztuką jest się nie zrażać. Sztuką jest przełknąć ciszę
i setki (tysiące?) swoich starań. Sztuką jest być gdzieś obok, mimo wszystko.
Póki nie usłyszy się – spadaj. A nawet i wtedy warto jeszcze przez chwilę. I
wiesz co? Pogadaliśmy, okej. Ale radzę Ci
unikać dobrych rad. ¾ społeczeństwa powiedziałoby daj sobie spokój, a ja tobie
powiem, spokój to zachowaj w sobie. Ale nijak się nie poddawaj, Ernest.
Rozumiesz? Nijak…
Dopóki będziesz czuł, że warto, to bądź. Bądź cierpliwie, człowiek jest tak skonstruowany, że wie, kiedy warto. Próbuję to sobie wyobrazić…
Wiesz? Znam syndromy
bycia jeżem i wiem, że złotego rozwiązania nie znajdziemy. Ale wiem, że jak
ktoś kogoś skrzywdził to nawet jak się skubnie jabłuszko i ono posmakuje to
chwilę później włącza się cała masa logicznych (teoretycznie) przemyśleń i
rozważań i wtedy się myśli: ale po co, ale czy to ma sens, a jeśli się wycofa…
Złota rada? Nie mam. Ciesz się każdymi podkulonymi kolcami. Nie myśl, nie wybiegaj, oczekiwania nas rujnują. Jest dziś, ale jest myślenie a co jutro… Nie ważne, jak będzie jakieś dziś bierz to dziś. Będę trzymać kciuki i nie ukrywam, że jestem ( będę) ciekawa jak się sprawy mają. Dasz mi Ernest swój nowy numer? Bo wiesz, powoli będę musiała już uciekać. Na dwunastą…
Złota rada? Nie mam. Ciesz się każdymi podkulonymi kolcami. Nie myśl, nie wybiegaj, oczekiwania nas rujnują. Jest dziś, ale jest myślenie a co jutro… Nie ważne, jak będzie jakieś dziś bierz to dziś. Będę trzymać kciuki i nie ukrywam, że jestem ( będę) ciekawa jak się sprawy mają. Dasz mi Ernest swój nowy numer? Bo wiesz, powoli będę musiała już uciekać. Na dwunastą…
- Jasne. Ja twój mam. Ale umówmy się, że to ja
zadzwonię, dobrze?
- Dobrze.
***
Dziękuję Ci za słowa
otuchy. Naprawdę wiele dla mnie znaczą.
Sms przyszedł późnym wieczorem.
Nie odpisałam.
***
Spotkaliśmy się nazajutrz.
- Nina… Ninka. Wiesz
co, ty się chyba czymś martwisz co? Powiedz mi, mam rację? Nina, ty się nie
martw, dzieciaku. Niech cię nie zwiedzie ton mojej poprzedniej opowieści,
jakoby miałbym mieć dość, albo jakobym chciał odpuścić. Nic z tych rzeczy.
Kiedy mówiłem o jeżu, że mam ją za tą jedyną, to naprawdę miałem to na myśli. Nie
jestem już tamtym nieodpowiedzialnym chłopakiem. Nie odpuszcza się tej jedynej.
Akurat pod tym względem mam bardzo dużo wytrwałości w sobie, więc ty się Nina
nic nie martw.
- Dobrze.
- Nie masz dziś
humoru, Ninka? Nie masz ewidentnie, ja widzę. Mało mówisz. Ty chyba wątpisz w
miłość, co, kochana? Nigdy nie wolno tobie wątpić, że "ta miłość"
gdzieś tam jest, bo jest, jest jej całe mnóstwo. Jakkolwiek wielkie moje ego by
nie było, to nie mam się za jakiś wielki wyjątek w tym względzie. Moja postawa
chyba nie jest aż taka rzadka. No chyba, że jednak jest? Nie wiem w sumie, ale
wydaje mi się, że to całkiem naturalne, gdy czuje się to, co ja czuję. Co?
Ty jak myślisz, Nina?
Czekaj, bo my tu znów tak siedzimy i ja tak gadam, i znów będę przynudzał historiami, więc jak życie cię woła, to leć a do mnie wróć jak już naprawdę nie będziesz miała co robić ze swoim czasem. Nina?
Czekaj, bo my tu znów tak siedzimy i ja tak gadam, i znów będę przynudzał historiami, więc jak życie cię woła, to leć a do mnie wróć jak już naprawdę nie będziesz miała co robić ze swoim czasem. Nina?
- Mów, mów. Śmiało.
- No dobra, to
słuchaj, jak być oparciem dla jeża? Pytanie bardzo krótkie i wygląda na proste,
ale takie nie jest. Bo widzisz, Nina, ja bardzo źle znoszę rozłąkę. Tak źle, że
emocjonalnie jestem rozłożony na łopatki. Nie lubię prymitywnego języka, ale
wybacz mi, jestem naprawdę rozpierdolony. Rozklejam się na filmach, rozklejam
się wieczorami leżąc w pustym łóżku, rozklejam się nawet zmywając naczynia. Nigdy
w życiu za nikim tak nie tęskniłem, zawsze potrafiłem wyłączyć jakoś uczucia,
zająć się własnymi sprawami. To nie jest tak, że nie mam co robić, o nie. Mam
sporo pasji – znasz mnie. Interesuję się naprawdę wieloma rzeczami i zawsze mi
brakuje na wszystko czasu, ale bez niej jakoś nic mnie nie cieszy. Próbowałem
oddać się pracy i przez te dwa miesiące ostatnie pracowałem po dwanaście godzin
dziennie, ale to niewiele pomaga na tęsknotę a dość mocno szkodzi mi na
psychikę.
- Rozłąkę?
- Tak, ale to wiesz,
kolejna długa, i smutna historia. Może nie dziś o tym dobrze?
- Dobrze.
- Najgorsze jest w tym
to, że nie mogę się jeżowi wygadać, bo jeż nie ma teraz siły dla mnie. Z jednej
strony doskonale go rozumiem, bo wiem, że ma w swoim życiu prawdziwe piekło,
ale z drugiej, kurczę, chciałbym się móc też czasem wygadać, chciałbym, żeby mnie
ktoś zrozumiał. Przyjaciołom nie powiem wszystkiego.
- Nie?
- No wiesz Nina. Ty,
to co innego. Ciebie uwielbiam. Ja. Ciebie. Rozumiesz? Wracając. jeżowi
mógłbym, tylko, że każda próba rozmowy o moich problemach zwykle kończy się
kłótnią. Jestem między młotem a kowadłem, bo z jednej strony doskonale jeża
rozumiem - jest wycieńczony i zwyczajnie nie ma już siły wziąć na siebie moich
problemów, ale z drugiej mam też przecież prawo do swoich trosk, prawda?
- Ludzie mają różne
skale problemów, wiesz?
- Wiem.
-
Popatrz. To tak jak wtedy, kiedy dostałam tę jedynkę w szkole, bo nie wzięłam
książki, od religii. Jak ja się wtedy bałam wrócić do domu, no bo co ja im
powiem? Pamiętasz? I całą drogę szłam i tak w myślach powtarzałam sobie dobry
Boże, dlaczego pozwoliłeś mi zapomnieć o tej książce. I tak się niefortunnie
złożyło, że wtedy szła za mną babcia i zapytała, w co ja znów Boga mieszam. No
bo okazało się, że ja tak szłam, i przekonana, że ten monolog rozgrywa się
tylko w mojej głowie, nie zauważyłam, że otóż nie, że idę i na całą ulicę
słychać to, co właśnie mówię.
Babcia
w domu ojcu naskarżyła, i dostałam trzy razy paskiem po dupie, raz, no za
jedynkę, i dwa razy za mieszanie Boga, czego zrozumieć nie mogli, bo uznali, że
to ja zapomniałam, więc to była moja a nie Boża sprawa.
I
wtedy ja zaczęłam powoływać się na świętą Ritę od spraw beznadziejnych, też
głośno, i to był błąd, bo drugi raz dostałam. Wtedy nawet przez chwilę nie
lubiłam kościoła, bo dobry Boże, dlaczego pozwoliłeś, żeby mi tym paskiem wtukli
po tej mojej chudej dupie… Ale potem mi przeszło.
I
o wszystkim zapomniałam, aż do teraz, bo jak wobec powyższego klasyfikować
skalę problemu?
Mój
ważniejszy, a Twój mniej?
Może
wtedy, kiedy ja tę pałę w szkole dostałam to ktoś komuś w domu umierał, albo
dom się komuś spalił. Ktoś miał gorączkę wysoką, komuś poszło oczko w
rajstopach, ktoś pokłócił się z partnerem. Ktoś się głupio zakochał, ktoś się
zatruł starą rybą. Ktoś na siłę musiał jeść arbuza, komuś kończyły się
pieniądze. Kto miał większe zmartwienie, każdy swoje, dla siebie, równie
wielkie, co nie do rozwiązania pewnie dla tych ludzi na tą (tamtą) bieżącą
chwilę.
A
ja miałam kłopot, bo siostra od religii nie była wyrozumiała. Bo gdyby była…
No
więc jednak to tak nie działa… Nie ma rzeczy mniej lub bardziej ważnych. Wiesz,
chyba, że ma się taki egoizm, taki swój, bardzo mocno zakorzeniony, wrodzony…
Czemu
nic nie mówisz? Ernest?
-
No wiem. Ale słuchaj. Jak to pogodzić? Jak być dla Niej silnym? Co robić, skoro nie mam jak być w
naturalny sposób użyteczny? Nie mam jak przygotować jej kąpieli po ciężkim
dniu, nie mam jak wymasować jej stóp czy karku po pełnym stresów tygodniu, nie
mam jak zabrać ją na kolację. Jak być wsparciem mając na względzie i moje
zmartwienia? Nina? Jak nie ty to już nikt.
Wiesz, nie liczę na złote
rady, zdaję sobie sprawę ze swojej sytuacji, ale może jakaś oczywista
oczywistość mi umknęła, może ktoś z boku coś doradzi takiego, co by mi nie przyszło do głowy? Jednym z moich
życiowych przekleństw jest empatia, ale nie jestem nieomylny, może coś
przeoczam?
Nina?
- Nie zawsze mamy to, co chcemy.
- I nie zawsze chcemy to, co mamy?
***
***
(…)
-
No nie wiem, upadło, nie ma, a ja pizze chciałam. Ale jak nie ma to nie ma,
idę, a pizze chciałam, ale co zrobię – stoi obok mnie,
stopą przesuwa paczki z pampersami, dla dorosłych, opcja refundowana. Zaniesie je
zaraz na górę, a potem go przewinie, pogłaszcze go po głowie, i z nim pobędzie,
bo on odchodzi, ona wie o tym, ale się do ludzi uśmiecha. Albo próbuje, w to
życie próbuje grać wciąż przecież.
-
Ja zapłacę. Niech pani mi doliczy tą pizzę - zwracam się
do ekspedientki, a kobieta obok mnie się rozpromienia. Wyrywa mi się to samo z
siebie, nie myślę, nie drążę, nie analizuję. Mówię.
-
Oddam – mówi ona. Tylko
wejdę na górę. Oddam – mówi i się uśmiecha.
-
Nie trzeba – też się uśmiecham, choć mi do śmiechu nie jest.
Jestem właśnie zła na życie, na świat, na system, na siebie. Na swoją empatię,
że jest, jest duża i silna i będę przeżywać.
Chcesz dać komuś
uśmiech? Kup mu kawałek bułki z pieczarką i czymś na kształt sera. Oswój się z
tym, że zobaczysz w czyichś oczach wdzięczność, ucieknij wzrokiem, bo się samej
siebie boisz, bo nie chcesz pokazać, że się litujesz, bo nie litujesz, bo
robisz dobro, za złoty dziewięćdziesiąt…
Ze sklepu wyszłam nie
zła, a wkurwiona.
Nie lubię, kiedy ludzie
cierpią biedę.
Wracam.
***
Włosy mam na czubku
głowy niedbale związane, taka stercząca palma, taka fryzura, która się ze mną
dobrze komponuje, jest wygodna i nie uciążliwa, bo żadna grzywka mi do oka nie
wpada, a by mogła, i wtedy zaczyna się grzebanie i dłubanie, i że coś mi jest i
coś mi dolega, okulista, albo pogotowie, a to tylko gra wiatru i włosa, więc
lepiej upinać, i zalakierować, wtedy już ryzyka nie ma. Na włos w oku. Bo inne
to jest zawsze, ze wszystkim i wszędzie.
Piszę…
Biel pustej kartki z
uporem maniaka zapełnia się czarną czcionką – Times New Roman, rozmiar
dwanaście. Umiem w litery. Umiem w słowa. Umiem w zdania. Umiem w ich
sklejenie. Umiem w pisanie…
***
Już miałem wyłączyć,
już miałem przełączyć stację, włączyć płytę, z muzyką Badacha, odpłynąć, w
niebycie zostać, kiedy tamta reporterka powiedziała…
Drodzy
państwo, na liście bestsellerów w naszej sieci nieprzerwanie rządzi Nina
Skotnicka. Jej powieść ‘Jak oswoić jeża’ jest niepodważalnym literackim hitem
dobiegających właśnie końca wakacji… Spotkanie autorskie, gdzie będzie można…
- Jak oswoić jeża? Powtórzyłem na głos.
Jak oswoić jeża… Nina…
mój Boże…
Wjechałem w tunel.
Straciłem zasięg.
Dostęp do radiowej sieci. Nie usłyszałem gdzie. Nie usłyszałem, co dalej. Do księgarni
wbiegłem tuż przed zamknięciem. Okładka - jeż, jabłko, marchewka, bladoróżowe
tło, z tyłu krótki fragment…
‘Kubek był zwyczajny i
w tej zwyczajności tak piękny właśnie. Lubiłam w nim pijać. Przywoływał w
pamięci tamte dźwięki, zakorzenione nuty, i tamte słowa. Tamte wspólnie wypite
herbaty, na pół, do połowy. Te słodkie napary, choć ja nie słodzę. To sięganie
na półkę, po niego, nawet teraz, kiedy nie jesteśmy już dzieciakami. Kiedy
zmarszczki widoczniejsze i pełniejsze portfele. Niby zwykły kubek - dwanaście
złotych, pseudo porcelana. Symbol miłości. Nic droższego w życiu już nigdy
później czy też nigdy przedtem nie widziałam. Nigdy przedtem, ani nigdy potem
też już się tak nie zakochałam.’
***
-
Jabłuszko chcesz? Czy marchewkę?
-
Pomiziaj mnie po brzuszku.
Magdalena
Podobało Ci się? Będzie mi niezmiernie miło, jeśli zostawisz po sobie jakiś ślad. Możesz na przykład dać mi lajka. O tu: KLIK
0 komentarze