Śni mi się i mówi, że tęskni za mną. Za mną. Mną, Klarą.
Jego głos jest tak rzeczywisty, że otwieram oczy i przez dłuższą chwilę dudni mi on w uszach. Otwieram powieki, patrzę się w sufit, zastygam w tej pozycji na jakąś chwilę. Niewiele widzę. Pokój jest ciemny, nie wpada do niego żadne światło ulicznej latarni. Jest umiejscowiony od strony ogrodu, z widokiem na dużą łąkę i okoliczne pola. Słyszę trzepot ptasich skrzydeł, orkiestrę świerszczy i słowicze trele. Jest mniej więcej siedemnaście minut po trzeciej nad ranem. Często budzę się o tej właśnie porze, zupełnie nie wiem dlaczego. Później nie śpię. Godzinę. Dwie. Trzy. Potem zaczynam liczyć od czterdziestu w dół i zasypiam. Na godzinę. Dwie. Trzy. I wstaję.