Powiedz tak, na sto tysięcy wielkich planów jakie dla nas mam...


Punktów do odhaczenia było jeszcze kilka. Kilka niezrealizowanych, a skrupulatnie zaplanowanych etapów mojego życia. Linijka po linijce, zdanie po zdaniu, zakreślone mazakiem w taką obwolutę, będącą czymś jak gdyby prostokątem. I obok ptaszek, tam gdzie się udało. Gdyby się nie udało, były by minusiki. Ale minusików nie było. Były tylko te punkty nieodhaczone. Te, do zrealizowania. Te, które też będą odptaszkowane. Przecież moje życie to nieustające pasmo sukcesów. Nie mogło być inaczej.


***

Bułka, dziewięćdziesiąt groszy. Margaryna do chleba trzy złote, dziewięć groszy. Jak kupię dwie, oszczędzę pięćdziesiąt groszy. Biorę. Pasztet z pieczarkami. Biorę. Herbata ekspresowa, duża, sto torebek, cztery złote pięćdziesiąt dziewięć groszy. Herbata sypana dwa razy tyle. Biorę ekspresową. Cytryny, za drogie. Nie biorę. Szybka kalkulacja, ile mi zostanie dziennego budżetu, co jeszcze mogę dziś kupić. Siedemnaście złotych, ale jeszcze apteka. No to jajka i ziemniaki. Zsiadłe mleko. Powinno wystarczyć.

***

Ukończenie szkoły podstawowej, średniej, studia – odhaczone. Ukończenie szkoły baletowej, odhaczone, ukończenie szkoły muzycznej pierwszego i drugiego stopnia – odhaczone. Zakochać się – odhaczone. Zakochać się po raz drugi – skreślone. Wyjść za mąż – do odhaczenia. Urodzić trójkę dzieci, skreślone na dwójkę. Nie odhaczone. Znaleźć pracę marzeń.

Tu się zatrzymuję. Pracę marzeń. Czyli robić to o czym marzę. Czy ja mam jeszcze jakieś marzenia?

Nie miałam prawa ich mieć przez większość życia. Przecież wszystko miałam. Wszystko – czymkolwiek to wszystko było. Tak uważali (uważają) moi rodzice.

Nie mogłam marzyć o nowej lalce pod choinkę bo dostawałam ją, nim przyszła mi na myśl. Nie mogłam marzyć o ganianiu się po podwórkach i zabawie w chowanego, bo miałam wtedy lekcje baletu. Dla mojego dobra. Nie mogłam jeździć z klasą na basen w ramach zajęć wf-u, bo przecież się jeszcze utopię. Poza tym mam przecież prywatne lekcje i instruktora i ‘na co ci dziecko ta hołota’. To też dla mojego dobra. Nie mogłam chodzić na urodziny do koleżanek, bo trzeba dać im prezent. A co one Tobie dziecko w zamian potem dają. W domu zostań, nie spoufalaj się. Dla Twojego dobra.

No więc się alienowałam. Nie spoufalałam. Dla mojego dobra.

Mieszkałam w mieście a byłam dzikiem.

Byłam dzikiem miejskim.

***

- Kierowniku, papieroskiem kierownik nie poczęstuje?

- Nie palę – uśmiecham się półgębkiem, bo codziennie mnie o to pytają.

- No kierownik nie, ale ojciec kierownika…

- No dziś nie poratuję – mówię i znikam za podwórkową bramą

- Fajki masz? – Pyta mnie ojciec, tuż po tym jak ledwo co przekraczam próg domu.

- Nie starczyło – mówię zdawkowo. Ściągam buty, tuż obok mnie ląduje torba z zakupami. Trzydzieści sekund później jest już przy niej Bolek.

- Przecież bym Ci oddał – mówi ojciec. Zwleka się ze swojej wersalki, staje obok mnie. Zdejmuje smycz z wieszaka – Chodź Bolek, pan wyjdzie z tobą, szepcze. Wyjdę z nim - powtarza, kierując wzrok na mnie tym razem.

- Słyszę. Prosiłem, żebyś nie palił.

- I nie pił.

- Nie żartuj sobie.

- O której zaczynasz?

- Koło siedemnastej. Dziś piątek, to do rana mi zejdzie. Ciepło jest, wakacje są, imprezy są, działki, eventy, grille, chwili nie ma, całą noc za kółkiem spędzę. To wyjdziesz z nim tak? Wiesz co, to może ja się na chwilę położę, chyba mnie rozkłada jakieś przeziębienie. Nie, nic mi nie będzie, kupiłem coś po drodze, damy radę. Idź już tato, przecież Bolek za moment oszaleje. Tylko klucze weź. No, do zobaczenia.


***

Biurokracja. Siedzę w tym swoim gabinecie, przekładam te nic nie wnoszące w moje życie dokumenty. Co chwilę zerkam na telefon, czy może pokaże się jakieś kółeczko z twarzą. Z jego twarzą. Czy pojawi się jakieś powiadomienie messengera. Czy mi ulegnie. Czy mi odpisze. Czy mi odpowie. Czy jakoś wyjaśni mi to co się stało. Czy jakkolwiek wytłumaczy mi to, że nie, bo nie, że nie możemy być razem. Czy tamto przyjęcie w domu moich rodziców coś zmieniło?

***

Nie mogę zasnąć, a powinienem, przecież szykuje mi się kolejna noc nieprzespana. Taki zawód taksówkarza. Taka praca. Kręcę się, przewracam, na przemian to na lewą stronę, to na prawą. Zaciskam mocniej powieki, liczę od czterdziestu w dół, zazwyczaj przy piętnastce już zasypiałem. Nic. Liczenie spłycało mi zawsze oddech, uspokajało mnie, i zasypiałem nie myśląc o niczym, jak tylko o stopniowym pomniejszaniu się liczb w mojej głowie. Myślę o niej. Wiem, że się denerwuje. Myśli pewnie, że jestem zwykłym gburem. Że się zabawiłem.

Ona nie wie jaka jest prawda. Ona nie zna prawdy. A ja jej o tym nie powiem.

***

- Apolonia mówiła, że jest pan kierowcą – zwrócił się do Macieja mój ojciec.

- Jestem taksówkarzem.

- Mmh, ekhm, mmh, tak rozumiem – ojciec przetarł usta chusteczką wymownie przy tym odchrząkując.

- W porządku tato? – Zapytałam

- Waldemarze – dodała mama. W porządku?

- To jest pan taksówkarzem. Mhm, rozumiem. To jakaś chwilowa opcja?

- Tato! – Przerwałam mu. Co to za przesłuchanie?

- Apolonia, ale co Ty się złościsz dziecko? Grzecznie pana pytam. 

 
- Pola, tato na Boga prosiłam, mów do mnie Pola. A to jest Maciej, tato proszę, przestań tak tytułować. To jest Maciej tato, mój chłopak.

- Masz takie piękne imię dziecko – wtrąciła się moja mama. Nie wiem dlaczego umniejszasz sobie prosząc o jego skracanie. Co to za pomysł w ogóle. A Twój kolega na pewno nie ma nic przeciwko temu, żeby nazywać go panem. Prawda?


Kolega.

Znów to powiedziała. Kolega. Nie dociera do nich to, że mnie to boli. To nie jest mój kolega. To jest mój nowy chłopak. Partner. Mężczyzna. Jestem dorosłą kobietą i nie zapraszam na rodzinne spotkania kolegów. No ludzie!

Moi rodzice klasyfikują ludzi względem tego co robią. Jakiego są pochodzenia. Ile mają pieniędzy na koncie. I ile w portfelu. Jakim autem jeżdżą. Nic więcej ich nie interesuje. Nie jest ważne to, czy są dobrymi ludźmi. Nie jest ważne to, ile książek w życiu przeczytali. Co sami, ciężką pracą osiągnęli. Liczy się pieniądz, pozycja, znajomości, liczy się kasa.

Nie pasuję do tego ich świata, choć sama z niego pochodzę. Choć sama do niego przynależę. To nie chcę. Nie chcę być taka. Ja się zakochałam w Macieju, w Macieju taksówkarzu i nie interesuje mnie to, że znam go raptem cztery tygodnie. Nie interesuje mnie, że jeździ całe noce, zarabiając jednego dnia tyle, ile ja w pięć minut jestem w stanie bez problemu wydać na szminkę. Interesuje mnie to, jaki jest. Interesuje mnie to, że opowiada mi z pasją o ludziach, których na swojej drodze poznaje. Interesuje mnie to z jaką pasją opowiada o tym co niedawno przeczytał. To, czego słucha. To, że ma psa, który jest blado-rudy. To, że ma obłędnie długą, czarną brodę. To, że ma wydzierane rękawy, znaczy się piękne ma tatuaże. I to, że nie wiedział kim jestem, idąc na tą kolację. Nie wiedział z nazwiska tego, kim są moi rodzice. I że na tę kolację przyszedł w dżinsach i koszuli moro. To było takie urocze.

***

Potentaci lokalnego rynku mieszkaniowego. W posiadaniu 234 lokale. Zarówno w Polsce jak i na świecie. Jedni z bogatszych ludzi w naszym rejonie. Nie znałem tego nazwiska, kiedy ona mi się przedstawiała. Nie wiedziałem kim są. Nie wiedziałem na jakiego typu obiad idę. Skąd miałem wiedzieć niby? Wiozłem ją taksówką z punku A do punktu B, wysadziłem przy jednym z osiedli, przy typowym blokowisku, tak jak prosiła. Celowo. Dalej doszła pieszo, nie chciała, żebym wiedział kim jest. Gdzie mieszka. Zostawiła mi swój numer telefonu, dała spory napiwek. Wziąłem, kto by nie brał. Nie liczyłem na jakikolwiek ciąg dalszy tej historii. Dałem jej wizytówkę, poleciłem się na przyszłość.

Nic od niej nie chcę, to jest inny świat. Jest fajną, miłą przepiękną dziewczyną. Nie dała po sobie poznać, że jakkolwiek czuje się ode mnie lepsza. Widzieliśmy się raptem kilka razy. Byliśmy na burgerach i na frytkach, w takie zwykłej ulicznej budce. Mówiła, że pracuje w jakimś biurze. Pożyczyłem jej książkę Żulczyka. Mówiłem, że fajna, i że po co ma kupować swoją, szkoda przepłacać, bo ja już przeczytałem, więc leży, to szkoda. I wzięła, bo jakoś tak na te książki zeszliśmy. I mówiła, że dom rodziców, że mieszka wciąż z nimi, to myślałem, że jakiś pokój w bloku, meblościanka, jakaś sofa, fotele, portrety rodzinne na ścianie, od fotografa, takie zwyczajne. Jakiś kwiatek, przedpokój w boazerii. Tak to sobie wyobrażałem. Ona z rodzicami, ja z ojcem. Pasowały nam przechadzki po parku, działka mojego kumpla, czy zrywanie w lesie jeżyn. Kino letnie, fajnie, bo jest ciepło, do tego darmowe, seks na pobliskiej polanie, i na koncert ją zaprosiłem, kumpla, taki mały, klubowy, kameralny. On grał na gitarze, jego znajoma śpiewała, i wszystko jej się cholernie podobało. Wszystko. Skąd mogłem wiedzieć, że ona nie jest dla mnie, no skąd?

No nie wiedziałem.

***

- On jej nic nie zapewni. Prosiłem go już, żeby dał jej spokój. Krysiu, sama przyznasz, nie dała nam wyboru. Co to w ogóle jest za chłopak, jak on się ubrał, on jest nieprzystosowany. Widziałaś Krysiu, jak on sztućce odkłada? On nie wie jak się zachować, wiesz, niby zachował pozory ale co się wstydu najadłem to się najadłem. Widziałeś jak Bernardetta z Jankiem patrzyli. Widziałaś? No ja widziałem. Jola z Markiem też. Kompromitacja, mój Boże. Oby to się już nie powtórzyło. Delikatnie mu zasugerowałem, że nasza córka ma adoratora. Że ma kogoś, kto jest nią żywo zainteresowany i jeśli zależy mu na jej szczęściu to niech się wycofa.

- I Ty myślisz, Waldemar, że on Cię posłucha?

- Krysiu, kochanie. Ja mu nawet powiedziałem, że mu zapłacę. Ale on wtedy uścisnął mi dłoń i wyszedł. Przecież mogłem zapłacić, miałby chłopak coś od życia a my święty spokój…

- Tato! Powiedz, że żartujesz. Mamo! Powiedz, że oboje teraz żartujecie, powiedzcie mi, że to nieprawda. Tato! Nie wierzę…

- Apolonia, uspokój się…

- Jestem Pola!

- To dla Twojego dobra dziecko. On nic Ci niczego nie zapewni. On patrzy, żeby wziąć a nie dostać.

- On nic ode mnie nie chce.

- To się tak tylko mówi.

- Nie! Właśnie, że się nie mówi.

- Powtarzam, on Ci niczego nie zapewni…

- Wy mi zapewniliście wszystko. Całe życie miałam wszystko. Oprócz miłości, nie możecie zrozumieć, że teraz to mam? Że chcę właśnie tego. Nie rozumiecie, jak macie zrozumieć. Opętała Was kasa, udajecie piękną rodzinę ze mną na czele. Macie mnie na pokaz. Mam tego dosyć.

- Co Cię opętało. Wieczorem przyjdą Markowscy, z Krystianem, to taki dobry chłopak. Uspokój się i opamiętaj. Zrób się na bóstwo, masz niewiele czasu. No Polunia…

- Mam to w dupie. Wszystko mam w dupie. Te Wasze obiadki. Kolacyjki. Markowskich. I tego ich nadąsanego synka Krystiana.

- W czym? Powtórz, przepraszam.

- W dupie, rozumiecie, w dupie!

- Dopóki pracujesz w naszej firmie…

- No to proszę, bardzo proszę, już nie pracuję! 

 
***

- Nie śpisz synu?

- Nie śpię.

-Myślisz o tej dziewczynie pewnie.

- Myślę.

- Ona nie jest dla Ciebie synu. Z tego co mówiłeś…

- Ty też tato? Ty też? Serio?


Myślałem, że oszaleję. Nakryłem głowę poduszką. I kocem. I zasnąłem.

***

Piszę i dzwonię. Nie odbierasz. Tęsknię. Tęsknię za Tobą obłędnie. Obłędnie, wiesz?

Nie wiesz tego, bo skąd masz wiedzieć. Nie wiesz, że czytam teraz służbowe maile które już nic a nic mnie właściwie nie interesują. Nic a nic, bo przed momentem się zwolniłam.

Uśmiecham się do siebie. Czuję mrówki na całym ciele.

W tysiącach miejsc…

Chce być z Toba w tysiącach miejsc w których jestem teraz, patrząc na kolejne adresy kontrahentów klepiącym do mnie mnóstwo nic nie znaczących (już) dla mnie liter z różnych części kuli ziemskiej. Wyobrażam ich sobie jako takie małe punkciki na niebieskim globusie.

W tysiącach miejsc…

Wyciągam głowę przez szyberdach bo wyszłam z domu. Zatrzymałam się na chwilę i za moment jadę dalej przed siebie. Przymykam oczy, zaciskam usta, opieram na zmianę to łokieć to głowę na krawędzi otwartej szyby.

Wysiadam i przechadzam się wąską ulicą. Pada na mnie półmrok latarni i śmiechy ludzi dookoła. Drogę przebiega mi szary kot, ma śmieszną plamkę na uchu.

Znajdę Cię…

Mijam kolejne wystawy. Jubiler, sklep z butami, salon plusa, sklep z zabawkami…. Dwie kawiarnie, jedna wegetariańska knajpa. Przejście dla pieszych, kilka banków, zakaz parkowania, zakaz wjazdu, droga jednokierunkowa….

Zaciskam pięści i zaczynam biec, biec ile sił, przed siebie. Nie zważam na przechodniów, nie zważam na kałuże, i na to, ze zaczyna coraz mocniej padać.

Znajdę Cię…

Nie boję się deszczu. Przecież wtedy znalazłeś mnie tam na tej polanie, jak się na tym naszym czwartym spotkaniu obraziłam i Ci uciekłam. I tam się schowałam. A Ty mnie wziąłeś na ręce, zaniosłeś do auta i kocem, wyjętym z bagażnika ogrzewałeś. I w Twojej bluzie do domu wróciłam, i na tym osiedlu znów wtedy wysiadłam i Cię oszukałam, że to tak, że tutaj, że to tamta klatka. Okłamałam Cię, żebyś mi nie uciekł, bo ja ponad wszystko Ciebie chciałam. 


A Ty mi teraz mówisz:

Nigdy nie będziesz moja…

Nigdy nie będę Twoja - huczy mi w głowie…

Nie będę?

Właśnie, że będę, zobaczysz.

***

Wsiada mi taka przemoknięta do tego auta, siada na tylnim siedzeniu. Nie poznaję jej od razu, a ona zamyka drzwi za sobą, kuli się, podkurcza nogi, opiera na nich brodę i patrzy na mnie, prosto mi w oczy patrzy i mnie tym wzrokiem przeszywa. Jest dwudziesta szesnaście, miałem mieć dobry kurs dziś do Raciborza, taki na boku trochę, ale dobra kasa, więc to wziąłem, zresztą, jak się jedzie to się gada, czas leci, i myśli się przegania, te co się wyzwolić i żyć nie dają. No więc się zgodziłem.

- Pola… - Zaczynam.

- Nie wysiądę – kręci przecząco głową i chwyta za pasy. Zapina się nimi, siedzi tak jak siedziała i skubie rękaw koszuli. Nie wysiądę – powtarza i wciąż kręci głową. Łzy jej kapią na kolana, moje radio trzeci raz się odzywa – sto osiem, jesteś już wolny? Sto osiem, odbiór, halo…

- Zajęty. Jestem zajęty. Kończę już na dziś, przepraszam.

***

- Przesiądziesz się do przodu? - Pytam.

- Nie – odpowiada i znów przecząco kręci głową.

Ruszam.

- Dokąd jedziemy? – Pyta.

- Do Raciborza.

- Po co?

- Bo miałem tam jechać. I nie mam lepszego pomysłu na teraz.

- A co jest w Raciborzu?


- Do dzisiaj zachowało się tam wiele cennych zabytków, no na przykład kaplica zamkowa pod wezwaniem świętego Tomasza Kantuaryjskiego, zwana perłą gotyku śląskiego – mówię jej na jednym oddechu. 


Nim wsiadła do auta wertowałem Google, sprawdzając o co chodzi z tym całym Raciborzem.

Oboje wybuchamy śmiechem.

Jedziemy w milczeniu, przygłaszam samochodowe radio. Przez chwilę myślę sobie nawet, że może zasnęła. Kilkanaście metrów dalej czuję jej dłoń na swoim karku, którą miarowo i subtelnie przesuwa. Nachyla się bliżej mnie i wraz z dźwiękami wydobywającymi się z głośnika zaczyna śpiewać:

- Powiedz tak… na sto tysięcy wielkich planów jakie dla nas mam…

***

Jemy hot - dogi na stacji. Popijamy colą.

- Ubrudziłaś się – przejeżdżam jej palcem po brodzie.

Wzrusza ramionami.

- Co jest? Hej, co jest – przysuwam ją bliżej siebie i po raz drugi już pytam. Przebiera nogami, siedzimy na krawężniku, na obrzeżach Raciborza.

- Ożeń się ze mną.

Zaczynam się śmiać.

- Jak to?

- Nie wiem? Normalnie? 


Magdalena
 
Podobało Ci się? Będzie mi niezmiernie miło, jeśli zostawisz po sobie jakiś ślad. Możesz na przykład dać mi lajka. O tu: KLIK

źródło zdjęcia: www.unsplash.com, autor zdjęcia
Avarie Woodard

Podobne wpisy

0 komentarze