- Możesz zwolnić?
- Co?
- Zdjąć nogę z gazu baranie. Zwolnić. Zahamować. Zmniejszyć prędkość. Dociera?
Spojrzał na
mnie i przyśpieszył jeszcze bardziej. Przymknąłem szybę, bo skala prędkości
wymieszana z silnymi podmuchami wiatru robiła coraz większy hałas i stawała się
nie do zniesienia. W radiu leciała jakaś komercyjna muzyka, próbowałem
przyciszyć, ale też się ze mną w tym względzie siłował. Odrzuciłem w końcu jego
dłoń i wyłączyłem wszystko jednym ruchem. Przeciągnąłem pasy na jedną stronę,
podparłem się dłonią, siedziałem bokiem patrząc z przerażeniem w jego stronę.
Miał coś dzikiego w oczach, nie znałem go z tej strony. Ręce zaciskał na
kierownicy i pędził jak oszalały przed siebie.
- Maks? Co cię chłopie opętało? Zwolnij, no kurwa, proszę. Maks? Przejechaliśmy zjazd, nie widziałeś tablic, mówiłem do ciebie, no kurwa. Teraz nadrobimy trzydzieści dwa kilometry, na miły Bóg nie śpieszy ci się do domu?
- Rozstałem się z Blanką.
- A to ty w ogóle…
- Zamknij się.
- Dobra, sorry…
- Rzuciła mnie, zakochała się na nowo, od nowa, widzi szansę, możliwości, kurwa, rozumiesz? Ma motyle, czy tam ważki, coś jej fruwa w brzuchu, czy tam lata, tak jak ja, tylko koło czegoś innego zupełnie.
Milczałem.
- No co? – Odwrócił głowę w moją stronę. Chcesz coś jeszcze dodać? Masz ochotę dorzucić coś mądrego. Może jakieś – Maks, Blanka miała męża, Maks, uprzedzaliśmy cię, Maks, wiedziałeś? No śmiało Zygi, nie krępuj się, dawaj…
- Zatrzymaj się tam, widzisz, tam – wskazałem palcem. Tam po lewej stronie. Przesiadamy się. Dalej ja poprowadzę.
***
- Przepraszam, nie chciałby pan, żebym wyprowadzał panu psa?
- Psa? Jakiego psa.
- No nie wiem, wie pan, jakiego pan ma. Psy mnie lubią, ale nie mam obiekcji, może być też suka, byleby to nie była jakaś wielka, ciężka, albo groźna rasa. Wie pan, wiek nie ten, siła nie ta. Drogo nie biorę, dwa razy dziennie mogę. Chce pan?
- Nie rozumiem. O co panu chodzi? Jakiego psa? Ja nie mam psa.
- Ale jakby pan chciał mieć. To pan psa kupi, a ja będę go panu wyprowadzał. Niedrogo biorę, słowo honoru. Chciałby pan, proszę pana?
- Przepraszam – popatrzyłem na niego z zaskoczeniem. Nie mam psa. Nie będę miał. Dziękuję. Nie - przerwałem mu w pół słowa, zupełnie nie wiedząc co mi chciał jeszcze powiedzieć. Znam go, kojarzę, mieszka obok na osiedlu.
Psa? Wyprowadzać? Mi?
Nie mam psa.
To chyba
jakiś stary dziwak.
***
- Sześć
wściekłych psów. Tak, proszę razem liczyć. Zostaw ten portfel - zganiłem go. Ja
zapłacę. Dzięki, reszty nie trzeba. Chodź - wskazałem mu ręką miejsce obok. Na
raz. Dawaj, na raz, jeden po drugim. Twoje zdrowie!
- Suka
jedna.
- Hamuj się.
Mówisz o kimś, kogo rzekomo do wczoraj kochałeś.
- Miłości
nie ma. Nie ma. Nie przekonuj mnie, nie ma. Mnie każesz pić a sam się gapisz w
kieliszki jak sroka w gnat. Pij to, no pij kurwa. A ja idę po jakąś normalną
flaszkę. Psy, dobre sobie. Co was dzisiaj wszystkich z tymi psami opętało?
Przepraszam, mogę panią prosić. Dzięki. A pani to wolna może? A to przepraszam,
nie było pytania.
- Kurwa
Maks, osłabiasz mnie. Masz trzydzieści pięć lat, a zachowujesz się jak dziecko,
któremu się autko zabrało. Chcesz natychmiast mieć drugie, najlepiej lepsze,
bardziej kolorowe, była na już, byle szybko.
- O co ci
chodzi? Miłości nie ma. Nie ma, nieme maaa rozumiesz? Teraz liczy się tylko przygoda.
Seks. Wolność. I dobra zabawa. No, pij, nie żałuj sobie, ja stawiam.
***
-
Przepraszam panią. Czy orientuje się pani może czy z tego modelu znajdę gdzieś
rozmiar L? No wiem, tam już byłem i szukałem. Gdyby pani tak uprzejma była.
Tak? Dziękuję. O widzi pani, sam bym tego nigdy nie znalazł. Tak wezmę, kartą
będzie.
Zerknąłem
jeszcze na jej imię. Ewelina. Nie znam żadnej Eweliny. Ładnie.
Wychodzę z
dusznej i przepełnionej ludźmi galerii handlowej i natykam się na niego.
Dziwaka od psa, którego nie mam. Chodzi od drzewa do drzewa i rozwiesza kartki.
Przykleja je do kolejnych pni okrążając je dookoła i oblepiając za pomocą
przeźroczystej taśmy klejącej. Widzi mnie i kłania się, za pomocą ruchu głową.
Poznał mnie? Dziwna sprawa. Jestem ciekaw co tam przykleja, więc zaczynam
udawać, że się tu jeszcze pokręcę podchodzę do będącego najbliżej mnie drzewa.
‘Wyprowadzę
psa. Kota. Tanio. 786548965’
Może to
jakiś psychopata? Porywa zwierzęta, a potem je… Eee dobra. Co mnie to właściwie
obchodzi.
***
- Zamierzasz
teraz pić codziennie? – Pytanie Zygiego brzęczało mi w głowie.
Na siłowni było
już prawie pusto i prawie ciemno. Kiedyś była ona czynna dwadzieścia cztery
godziny na dobę, non stop, bez przerwy. Teraz, kiedy konkurencja trochę się
rozrosła i ludzie rozeszli godziny zostały skrócone. Dwudziesta druga i
fajrant. Wychodząc natknąłem się na kilku ludzi wychodzących z kina. Zjeżdżałem
w dół ruchomymi schodami kiedy moją uwagę przykuł napis na jednej z sklepowych
witryn. Inwentura. Przez szybę widziałem ją. Tamtą ekspedientkę. Ewelinę.
Inwentura znaczy nie wyjdzie za szybko. Pewnie w nocy. Pewnie wróci do domu, w
którym ktoś na nią czeka. Pewnie ktoś po nią przyjedzie. Ale jeśli nie? Nie
powinna wracać po nocy sama.
Wyszedłem na
zewnątrz i zapaliłem papierosa. A potem następnego. I kolejnego. Dochodziła
druga dwadzieścia sześć, traciłem moc i powoli kapitulowałem. I wtedy
usłyszałem czyjeś kroki. Tak, to była ona, szła z koleżanką, rozdzieliły się
tuż przy bocznym wyjściu, ja siedziałem trochę z tyłu. Wiedziałem, którędy się
stąd po pracy wychodzi…
- Ewelina…
- Zagadnąłem.
- Przepraszam -
odwróciła głowę. Muszę iść - powiedziała i przyspieszyła.
Chyba ją
wystraszyłem.
- Ewelina…
- Ruszyłem za nią. Nie bój się. Wiem, że się nie znamy. Ja tylko…
Uf,
wysłuchała mnie.
- Jestem
tutaj autem, mogę cię odwieźć, chcesz?
- Nie mam w zwyczaju wsiadać do obcych aut, z obcymi mężczyznami, do tego w środku nocy.
- Ale przecież prawie się znamy.
- Prawie -
zaśmiała się.- Nie mam w zwyczaju wsiadać do obcych aut, z obcymi mężczyznami, do tego w środku nocy.
- Ale przecież prawie się znamy.
A ja
struchlałem.
- Ale wiesz,
ja czekałem tu na ciebie.
- Na mnie?
Niby po co? A gdybym miała męża, który by tu na mnie czekał?- Ale nie masz?
Nie odpowiedziała.
- Dobranoc.
Tu mieszkam - wskazała na blok obok. No dobranoc - powtórzyła, bo nie
reagowałem.
- Dobranoc.
- Dobranoc.
***
Jakbym
zaczął się teraz prowadzać z tą Eweliną i jakby się Blanka o tym dowiedziała,
to może by… Może by się opamiętała? Nie, żebym ją chciał, od nowa, czy coś,
nie, ale utarłbym jej chociaż nosa. O tak. Całkiem fajna ta Ewelina. Myślałem
nawet o niej trochę, wczoraj no i dziś też z rana, ma coś w sobie, ale mnie
żadne tam związki nie interesują, w żadnym razie, tylko seks, może jakieś tam
zwykłe, niezobowiązujące spotkanie. Żadne miłostki, bardzo dziękuję, ja już
dostałem po głowie. Zresztą – miłości nie ma. Przynajmniej ja w nią nie wierzę.
Matka z ojcem się rozwiedli. Babcia pół życia była sama. ¾ kumpli to
rozwodnicy. Starzy ludzie są razem bo muszą, bo takie czasy. Beznadzieja.
Wyszedłem do
sklepu, po drodze natknąłem się na dziwaka od psa. W sumie odkąd mnie zaczepił,
zacząłem myśleć, że fajnie, jak ludzie mają psy, bo taki pies to w domu
przynajmniej poczeka. I będzie się cieszył jak człowiek wraca, ogonem będzie
merdał, jakiś punkt zaczepienia ma się wtedy w życiu, bo przecież miskę trzeba
napełnić, i wyjść trzeba i nikt nie będzie patrzył, że się głupio samemu łazi.
A jak pies ładny będzie, i mały, tak, szczególnie wtedy, to laski będą szaleć,
takie daj pogłaskać, o jaki słodziak, to jest metoda chłopie. Chyba to poważnie
rozważę.
Po południu
poszedłem do galerii, do mojej, tfu, do Eweliny. Nie wiedziałem, czy będzie
dziś na zmianie, ale jeśli już, to wiedziałem, że na popołudniowej, przecież do
późna w pracy była. Zaraz moment, może oni w tych galeriach całych to całe dnie
czasem siedzą?
Była.
Wchodzę, widzę ją, a ona mnie i niby udaje, że nie, ale ja widzę, że się
uśmiecha, i wygładza dłonią spódnicę. Taka babska kokieteria. Jeszcze niech
przeczesze palcem włosy, obliże usta, założy ręce za siebie, wyprostuje się, i
zacznie walczyć z narastającym uśmiechem. I będzie komplet. A ja oszaleję.
Podchodzę bliżej
i patrzę z kim rozmawia. To ten dziwak, od psa, kurcze, czyżby wszystkim
pracownikom to samo proponował? No tak, logiczne, tutaj ludzie pracują całe
dnie, obok jest duże osiedle, może ktoś ma psa, i będzie zainteresowany? Podchodzę
bliżej, dziwak jest z jakąś kobietą. Z żoną? Jestem ciekaw o czym rozprawiają,
więc ustawiam się obok regału ze spodniami i nasłuchuję. Najwyżej jak będzie
się akcja pies/kot/cokolwiek związanego ze zwierzętami rozgrywać to
zainterweniuję…
- Kicia,
kiciunia, kochanie, chodź – słyszę jak mówi dziwak.
No jak go
zdzielę, stary a głupi, za młodymi się… I już prawie ruszam w ich stronę, kiedy
zauważam, że on do żony mówi.
- Podoba ci
się? – wskazuje jej na kwiecistą bluzkę. Popatrz, chcesz, ładna?
Kobieta
siedzi na małej, czarnej kwadratowej pufie i kiwa głową. Ma krótkie włosy,
jasno brązowe, bluzkę w kwiaty, bardzo podobną do tej, którą jej dziwak
wskazuje.
- Trzy,
osiemdziesiąt trzy, trzy, osiemdziesiąt…
- Kupimy,
chcesz? Jak chcesz, to weźmiemy, a jak nie to pani nam inne pokaże. Chcesz?- Popatrz jakie ma okulary. Osiemdziesiąt trzy. Ładna, tak, pasuje, chce. Dobrze. Miła dziewczyna, nie? Miła. Dobrze. Tak. Tak. Tak.
- Usiądź kiciunia, jeszcze ci pani inną pokaże.
Kurwa, o co
tam chodzi?
Dziwak z
żoną wyszli ze sklepu. Podszedł do niej, do żony w sensie, pomógł jej wstać z
tej niewielkiej pufy. Wziął jej torebkę, chwycił ją za rękę i wolnym krokiem
ruszyli przed siebie. Ewelina miała kolejnych klientów. I kolejnych. Nie miałem
czasu z nią zamienić choćby słowa. Wyszedłem na zewnątrz, mając dziwne wrażenie
deja vu, usiadłem i zapaliłem papierosa. Czekałem aż wyjdzie. Czułem, że muszę.
Mógłbym zadzwonić właściwie i zapytać jej, o której kończy, ale nie miałem
numeru telefonu.
***
- Co ty
tutaj robisz?
- Czekam -
odpowiedziałem i zgasiłem papierosa. Na ciebie czekam.
Uśmiechnęła
się, jej uśmiech był ciepły, choć udawała zaskoczoną. Niedostępną.
- Śpieszysz
się do domu? – Zapytałem.
Pokręciła
głową i wzruszyła ramionami.
- Chciałbym sobie
z Tobą tak trochę pogadać. Nie wracać. Nie teraz. Iść przed siebie, pośmiać się,
połazić po mieście. Tak wiesz, niezobowiązująco – zaczynam jakieś dziwne
tłumaczenia.
Patrzę na
nią i próbuję ją zapamiętać. Nie wiem, czy się zgodzi na ten spacer. Czy mnie
zaraz spławi. Czy powie coś, cokolwiek.
- Zmarzniesz
– rzuciła chłodno, spojrzała na mnie i zarzuciła sobie na ramiona kurtkę.
- To nic.
Jakie to
właściwie miało wtedy znaczenie?
Zimno mi
było jak cholera. Jakbym wiedział, że będę tu tak długo, to zabrał bym z domu
bluzę. Szliśmy przed siebie i nie wiedziałem za bardzo co mam powiedzieć. A
chciałem pogadać. Nie znałem jej, nie chciałem nic od niej, czułem dziwną nić
porozumienia. Coś fajnego, jakieś czary, jakieś coś, czego nie potrafię
wyjaśnić.
- Byłem dziś
w sklepie u ciebie - powiedziałem jakoś mało lotnie.
- Widziałam…
Znów ten jej uśmiech. Oszaleję.
Znów ten jej uśmiech. Oszaleję.
- Mówisz o tym starszym panu, który był z żoną? Nie, nie psa. Choć wiem, że rozwiesza takie ogłoszenia. Wiesz, ona choruje, ta kobieta, wiem bo mówił. Czasem przychodzi i opowiada. On jej całe swoje życie poświęca. Zagląda czasem do nas, żeby jej coś kupić, przyjemność zrobić. Zawsze się zastanawiam ile ona z tego w ogóle rozumie. Czasem mam wrażenie, ze wszystko, a czasem, że nic w ogóle. I on te psy wyprowadza, żeby dodatkowy grosz zarobić. Wiesz, z miłości. Z miłości on to robi.
Mijamy jakiś
blok, z uchylonego okna na drugim piętrze słyszę jak ktoś fałszując okrutnie Katarzynę
Groniec próbuje śpiewać.
Tylko mnie
zaproś do tańca…
Ewelina się
zatrzymuje, patrzy w górę i jakby zastyga. Podchodzę, biorę ją za rękę, można?
Można, jej wzrok mi odpowiada, obkręcam ją kilka razy dookoła, dłonie ma miłe,
miękkie, małe. Paznokcie zielone, zdążyłem zauważyć, jak to się nazywa, takie neonowe?
- Wracajmy
już, mówi po chwili. Chcę już wracać.
No dobrze. Chciała, to chciała.
***
***
Tym razem wziąłem numer telefonu. Spotkaliśmy
się nazajutrz, na rowerach, bo tak chciała, a mnie głupio było zaprotestować. Zatrzymaliśmy
się na niewielkiej polanie, dorwała jakieś krzaki i narwała nam jeżyn. Całe
usta miała nimi usmarowane. I tak leżymy a ona mi opowiada jak pachnie bez w
jej działkowym ogrodzie i że lubi pić nalewkę z jeżyn. Nie tych z ogrodu, tylko
takich z lasu, a to ponoć jest zasadnicza różnica. No weź, spróbuj, po kolei mi
je do ust wpychała. Jest wczesny wieczór, jest cisza a świat
pachnie już nocą i słychać tylko świerszcze. Wyraźnie, hałasują. Mgła osadza
się tuż nad czubkiem każdego pojedynczego źdźbła trawy.
- Wiesz – zaczyna mówić.
Piękna ta miłość, tego, jak go nazywasz, dziwaka?
Zaśmiałem się.
- No co?
- Miłość? - Przejechałem
jej po nosie zerwaną gałązką akacji. Zacząłem odrywać listek po listku. Jaka miłość?
Ja nie wierzę w żadną miłość. Miłości nie ma. Nie ma. Nie maaaa – podkreśliłem.
Chociaż sam siebie w
tym momencie oszukiwałem.
Ewelina jakby straciła
humor, niedługo potem wróciliśmy, uparła się, że mam jej ‘nie odwozić’, bo ona
sama. Na moje sms-y zaczęła odpowiadać zdawkowo, prawie wcale, a ja się przez
to niepokoiłem. Znów wracałem do domu, w którym nikt na mnie nie czekał. Skoro
ona taka była to i ja przestałem pisać. Na co mi te całe fanaberie. Spotkania.
Miłostki. Tfu. Miłostki? Miłości nie ma.
***
Kupiłem sobie psa. Mały
biszkoptowy labrador, na imię dałem mu alf, bo miałem słabość do tej filmowej
postaci. Zresztą, jak na niego patrzyłem to ten pysk miał taki podobny. No i
pies to odpowiedzialność, ja wiem, bo i nakarmić i wyjść trzeba, ale przecież
jakby co to dorwę tego dziwaka, co to psa chciał mi wyprowadzać, którego nie
było, a teraz jest i zarobić mu dam trochę, dla żony.
Ewelina mówiła, że ona
choruje, ale nie wiedziała na co dokładnie. Tyle, że już długo, i chyba coraz
gorzej, a ja sobie myślałem, że co to on ma za życie. O niej jakby mniej
myślałem, znaczy wypierałem te myśli, takie egoistyczne pobudki…
Zresztą, Eweliny już nie było, ona milczała, ja milczałem. Bo… bo tak. Nie dam się znowu wpędzić w kłopoty, picie na umór, ogłupienie z tęsknoty. Nie chcę być znów totalnie rozpierdolony. Nie chcę. Na łeb, na szyję. Na łopatki. Na wszystko. No nie.
Zresztą, Eweliny już nie było, ona milczała, ja milczałem. Bo… bo tak. Nie dam się znowu wpędzić w kłopoty, picie na umór, ogłupienie z tęsknoty. Nie chcę być znów totalnie rozpierdolony. Nie chcę. Na łeb, na szyję. Na łopatki. Na wszystko. No nie.
***
Spotkałem dziwaka dwa
dni później, kręcił się koło takiego słupa, co to na nim repertuar teatru wisi
zawsze i inne tego typu ogłoszenia. Zagadam myślę, więc jak pomyślałem tak też
robię, i zachodzę go od tyłu, dzień dobry mówię, dzień dobry, powtarzam, ale on
nie reaguje. Pewnie nowe ogłoszenie zawiesza, psa kupiłem mówię więc, pewnie
się zaraz odwróci, hasło pies na niego podziała. Wychylam głowę, bo on nadal
nic i wtedy widzę, że to nie ogłoszenie. To klepsydra.
Zastygam.
Dziwak się odwraca,
widzę łzy w jego oczach.
- Psa pan kupił -
próbuje podnieść kąciki ust ku górze. Niech pan dba o niego. Niech pan go
kocha. Pies to żywa istota. Ja się ich trochę nawy prowadzałem, one potrzebują
miłości, wie pan, jak ludzie. Tyle samo. Ja już nie pomogę. Za stary jestem.
- Ale do niedawna pan
wyprowadzał - mówię od rzeczy, nie chcę poruszać tematu klepsydry, nie ma go,
nic nie słyszałem, nic nie wiedziałem, nie chcę…
- Widzi pan. Bo ja to
robiłem z miłości. Bo ten każdy grosz się liczył, żeby jej ulżyć, żeby jej
pomóc, żeby jej coś kupić. Z miłości proszę pana. Z miłości do żony… A teraz? Tyle
jej miałem do powiedzenia, tyle chciałem… Przepraszam - wyminął mnie i przeszedł
kilka kroków dalej. Psa, wie pan, psa pan kupił, ja się cieszę, ja od razu
wiedziałem, że dobry z pana człowiek. Źli ludzie psa nie kupują. Do widzenia.
***
Tyle jej chciał
powiedzieć… Tyle jej chciał pokazać… Tyle ja…
***
***
- Nadal się zamierzasz
upierać, że miłości nie ma? – Mówi do mnie ujmując mój podbródek w swoich
dłoniach.
- Kiedyś
umówiłem się z dziewczyną w kinie w ciemno. Zdjęcia tylko widziałem. Photoshop
to najlepszy wynalazek. Do dziś pamiętam zapach jej przepoconej kurtki.
- Odbiegasz od tematu – dosadnie stwierdziła.
- No i w
ogóle film był beznadziejny o rekinach w supermarkecie. Była powódź i rekiny
gryzły ludzi. No i rozmowna też nie była. Jedynie tak, nie, może,
nie wiem, chyba tak.
- Maks…
- Nie wiem. Wierzę
w niemiłość.
Obróciła
głowę w geście ‘teraz się na śmierć na ciebie obraziłam’
- Ale mogę z
Tobą spadać – dodałem. Albo latać.
Magdalena
Podobało Ci się? Będzie mi niezmiernie miło, jeśli zostawisz po sobie jakiś ślad. Możesz na przykład dać mi lajka. O tu: KLIK
źródło zdjęcia: www.unsplash.com, autor zdjęcia Avarie Woodard
źródło zdjęcia: www.unsplash.com, autor zdjęcia Avarie Woodard
0 komentarze