To taka krótka historia...



Tylko spokojnie. Nie bój się. Nic się absolutnie nie bój. Przecież się nie zakocham.

***

Rozrywam opakowanie czarnych rajstop. Niewielki kartonik z kawałkiem folii odrzucam niedbale na wąski parapet. Chwytam za klamkę i uchylam brudne okno. Wraz z chłodnym powiewem kilku jednostek powietrza, do wnętrza pokoju ukradkiem dostaje się kawałek wielkomiejskiego życia, toczącego się gdzieś obok. Za mną. Przede mną. Przy mnie.

Opieram na przemian prawą i lewą nogę o krawędź łóżka. Rajstopy zwinnie roluję w palcach i tańczę w nierównym takcie, wciągając ja na siebie.

Pięć, sześć, siedem, osiem… 

Przygładzam je dłonią w okolicy łydek i poprawiam ich szwy, tuż przy palcach. 

Pięć, sześć, siedem, osiem…

Czarny stanik zapinam na ostatnią haftkę, przeciągam ramiączka tak, żeby mi było wygodnie. Nie jest. Para z żelazka uderza o zwiewną sukienkę, trzy minuty później mam ją już na sobie. Tsst, nieopatrznie zostawiam podłużny ślad na serdecznym palcu, dotykając go gorącą prostownicą. Dwieście stopni Celsjusza, jedna sekunda. 

Pięć, sześć, siedem, osiem… 

Upijam ostatni łyk wina, karminowa szminka przyozdabia kieliszek. Resztę odcisnę na chusteczce. Roztaczam przed sobą mgiełkę perfum i robiąc krok naprzód, powoli w nią wchodzę. Kaktus, w nucie głowy, róża, frezja, jaśmin, w nucie serca, cedr i nuty drzew jako podstawa. Wdech-wydech.

Wychodzę. 

Raz, dwa, trzy, cztery…

Jest jasno, mimo późnego już wieczoru. Niebo zza nielicznych chmur, nieśmiało wyjawia przejrzyste fragmenty. Rozglądam się. Ulice są pełne rozgardiaszu, tworzonego przez tłum zupełnie nieznanych, obcych mi osób. Ktoś rusza anteną na czwartym piętrze, wprawiając w ruch kabel zwisający z kamienicznego dachu. Ktoś przechadza się między autami, opuszkami palców  dotykając ich masek. Ktoś inny idzie z piwem, ktoś zamyka sklep, małą kłódką dopinając naznaczone duchem czasu stare, przerdzewiałe już kraty.

Ktoś… 

W mojej głowie pojawiają się wirujące obrazy. Scenariusze zdarzeń. Jak jest dzisiaj? Jak było wczoraj? Co z jutrem, co jutro będzie? Szukam odpowiedniej ramki, czym są te chwile, w co je później oprawie? Czy lepsza ta prosta czy ta z aplikacjami? 

Tylko spokojnie. Nie bój się. Nic się absolutnie nie bój. Przecież się nie zakocham.

***

Pierwsze dźwięki drażnią mi ucho. Przyjemnie, mocno, nachalnie. Powoli się z nimi oswajam. Subtelne drgania okalają mnie w każdej kolejnej mikrosekundzie. Chłonę, doświadczam, trwam. Słyszę więcej od innych ludzi. Prześcigamy się. Dźwięk powoli zanika, zanikają drgania, murów, podłogi, sufitu i lamp. Moje pozostają. Czas trwania dźwięku dla mojego ciała zakańcza się powoli, mozolnie. Z tyłu głowy zostaje pogłos. Uśmiecham się. Mocno, mocniej, najmocniej.

Pięć, sześć, siedem, osiem...

Zdzieram sobie gardło, nadwyrężam struny głosowe. Maluję krzykiem swoją postać, będąc powoli w innym wymiarze. Przymknięte powieki, pod nimi oczyma wyobraźni namalowana groteskowa postać mnie samej, żyjącej, istniejącej realnie.

To taka krótka historia…

Rozmazuje mi się tło. Błyszczę na jego niebiesko-różowych odcieniach. Odłamki chwil łaskoczą mi serce. Uśmiecham się nadal, mocno, mocniej, najmocniej. 

Raz, dwa, trzy, cztery…

***

Patrzysz na mnie, pewnie myślisz, czego chcę? Potrzeby, wskazówki, pomocnej dłoni? Czym jest ten nienaturalnie mocny, charakterystyczny ruch głową, o czym mówi, co opowiada? Nic, to moja rozmowa. Z samą sobą. Mój czas, moje wyzwolenie. Uwolnienie mięśni, relaksacja. Nie pokazuj, nie doradzaj, nie pomagaj. Nie na dziś, nie na tu, nie na teraz? Słyszysz? Rozumiesz. Nie chcę.

Patrzę na Twoje zmarszczki, masz je wyraźne w kącikach oczu. Nierówno rozmieszczone, więcej po lewej, mniej po prawej stronie. Mrużysz oczy, choć przecież już nie ma mocnego światła. Wyciągam dłoń, kierując ją w Twoją stronę, a Ty całujesz mnie w policzek. Próbuję dygnąć w dowodzie uznania, głaszczesz mnie już odważnie po głowie. Całujesz w czoło, pytasz czy palę. Nie palę, ale jakie to ma na teraz znaczenie?

Odpalam swojego papierosa od Twojego. Wdech, wydech. Seria wydmuchiwanych, wielokształtnych eksplozji dymu zostaje przerwana liczeniem chodnikowych płyt. Patrzę pod nogi, pięć, sześć siedem, osiem… Wiesz, że naprawdę, bywam nieśmiała?
Nie wiem zupełnie, dlaczego się śmiejesz?

***

Kręci mnie, że jesteś starszy. Ile? Twoje zmarszczki w kącikach oczu razy moje… Plus dwa uśmiechy i szczypta… Rozwagi. Gryzienie źdźbła trawy na umaszczonej mnogością traw łące. Pluskanie się w strudze, pod małym, biało niebieskim, zbudowanym z metalowych przęseł mostkiem. Szybka jazda na motocyklu, bez kasku, sadzenie drzewa w ogródku, na obrzeżach miasta. Czy masz to za sobą? Czy wiesz, jak to wszystko smakuje? Nie pytam, dopowiadam. Tak jest fajnie, ładnie. Wielobarwnie. 

Klik…

Dogaszam niedopałek między cegłami na starym murze. Przecież nawet chodnikowe płyty, kiedyś muszą się skończyć. Nawet kilometry krawężnika muszą pozwolić powrócić do góry wzrokiem. Nawet mnogość niewinnych spojrzeń musi znów, kolejny już raz się zdarzyć. Który to dziś? Pytam Cię znienacka. Ósmy? Ostatni, bo wiesz, mówiłeś, że palisz już tylko osiem.

Pięć, sześć, siedem, osiem.
Raz, dwa, trzy, cztery.

***

Podnoszę więc to spojrzenie spod długich rzęs. Złoty tusz, którego będę chaotycznie szukać nad ranem. Całkowity bezład, zagubiona materia. Znajdę. Ładne masz oczy… Wiem – wiesz? To wiem akurat, tu nie ma miejsca na zbędne dyskusje czy kompromisy. Na nieśmiałość. Na gdybanie. Tu mam pewność. I choć z wiarą u mnie kiepsko, to tu - tu wierzę Ci na słowo. Na słowo i wyraz. To ten zlepek liter, taki sam, tylko spisany. Pióro-kartka, kartka-pióro.

Jeden, drugi, trzeci, czwarty.

Pięć, sześć, siedem, osiem.

***

Masujesz mi stopy, splatasz z moimi swoje palce. Masz niewielkie dłonie, kiedy się oddalasz, znikają zamknięte w Twoich kieszeniach. Drażnisz dotykiem jakąś niesamowitą ilość moich zakończeń nerwowych. Przechylam głowę na bok i słucham. A Ty mówisz. Śmiejesz się. Opowiadasz. 

Raz, dwa, trzy, cztery…

Masz dobrą dykcję, wyrzucasz z siebie kolejne słowa, łączysz je w zdania, mocno akcentujesz. Krótko, mocno, wyraźnie. Pachniesz czymś słodkim, wymieszanym z tytoniowym posmakiem fajek. Ciągniesz mnie za sobą, co sprawia, że idę? Co się dzieje? Co wytwarza w otaczającej nas przestrzeni stałe pole magnetyczne? Kładę dłoń na Twoim ramieniu, czarna koszulka, jasne dżinsy, nierówny takt muzyki, w który wchodzimy z tylko sobie znanym układem, tym choreografii i tym, tu i teraz, między nami. 

Kwadratowa butelka, mocny posmak alkoholu, zamknięty w domowej nalewce. Procenty pośpiesznie ogrzewają żołądek, łączą usta, uruchamiają. Jestem wyzwolona, po co nam szkło? Na co? Nie generuj dodatkowych pytań. Ulga.

Pstryk. Stop klatka. Mam, uchwyciłam, posmakowałam, zapamiętałam. Pstryk.

***

Czarno białe zdjęcie na wyświetlaczu telefonu razi po oczach, w trwającym na teraz półmroku. Twoja córka – pytam? Jasno, konkretnie wypalam. Twoja. O imię nie pytam. Znów splatasz ze mną swoje dłonie, w palcach obracam Twoją obrączkę, z wyraźnym, zaznaczonym na krawędzi frezem. Żółte złoto, próba pięć osiem pięć, co jest pod spodem? Jaka data, jakie imię? Która przypadnie za tydzień rocznica? Karmię Cię słonymi paluszkami a Ty mnie zdawkową czułością, wiesz, że to wystarcza? Więcej mi nie potrzeba. Zamykam to tutaj, teraz, jakby jutra miało nie być. Nie chcę, zupełnie nie chcę nic więcej.

***

Krew rozrzedzam mineralną wodą. Gazowana, z lodem, bez cytryny, nie tym razem. Ulga. Czekolada jest gorzka, bawię się papierkiem, skubiąc nieporadnie to foliowe opakowanie. Rozpuszcza się w ustach, powoli uwalnia aromat, miazga kakaowa nie mniejsza niż sześćdziesiąt procent. Smakuje. 

Stop klatka, termin przydatności do spożycia upływa 23.11.16. Co będzie wówczas? Czy wtedy oboje będziemy pamiętać o tym krótkim epizodzie dzisiejszej nocy? Czy w głowie (w sercu?) zostanie coś więcej niż lustro z naklejkami o wielu kształtach? Czy odtworzę coś więcej niż romby i kwadraty, kilka gałęzi i odbijające się w szklanej, lustrzanej tafli, niewielkie okno? Czy w pamięci zostanie czarna pikowana kurtka, i tamten taniec bez taktu? Czy przypomną mi o tym kolorowe sofy, na które kiedyś się natknę, w jakimś obcym lub dobrze już znanym mi domu?

Pięć, sześć, siedem, osiem…

***

Uchylam okno, wyglądam przez nie, obserwuję. Ulice są suche, mroźne powietrze oplata mi twarz. Zamykam na klucz drzwi, przekręcony dwa razy, zwisa bezwładnie w dolnym zamku. Zostawiam za sobą historię zamkniętą w jednej nocy. 

Wiesz - widzisz, niepotrzebnie się bałeś. Przecież mówiłam, że spokojnie, że bez obaw, że nie zakocham się.

Ja się nie zakochuję, pamiętaj.

Nie przeżyjemy ze sobą tych magicznych momentów wklepywania swoich numerów telefonów w dotykowe ekrany. Nie powiesz mi zdawkowego – zadzwonię, a ja nie będę na to czekać. Nie połączy nas szybkie bicie serc. 

To tylko zdawkowa czułość. To taka emocja, dana nam na jedną tylko, króciutką chwilę. 

Jaki sens ma to spotkanie? Jakie ma w życiu znaczenie? Wczoraj się nie znaliśmy. Jutro… jutro też przecież będzie tak samo.

Dziś jest to, co wczoraj było jutrem. Dziś jestem ja. Dziś jesteś Ty.

Dziś już jesteśmy minięciem siebie.

***

- Która jest godzina? – Pytam Cię, a Ty natychmiast, odruchowo zerkasz na zegarek. Rozchylasz usta, chcąc odpowiedzieć, zatykam Ci je pośpiesznie. 

- Nie mów – dodaję. Już wiem…

- Która? – uśmiechasz się do mnie.

- Moja… moja ulubiona.





Podoba Ci się? Będzie mi niezmiernie miło, jeśli zostawisz po sobie jakiś ślad. Możesz na przykład dać mi lajka. O tu: KLIK

Fot. James Marcom, źródło: www.unsplash.com

Podobne wpisy

0 komentarze