- Bianka, dochodzi do mnie głos mojej teściowej.
Bianka, musicie się pobrać. W tej sytuacji nie widzę innego wyjścia. Bianka,
słyszysz mnie?
Sięgam po kraciastą
ścierkę, przewieszoną przez uchwyt kuchenki gazowej, wycieram w nią ręce i
wychodzę z kuchni.
- Bianka, słyszę znów za sobą jej głos. Jesteś
taka
nieodpowiedzialna. Mogłabyś chociaż ograniczyć spożywanie soli.
Dziewczyno, jesteś w ciąży, do jasnej cholery. Bianka…
Michała nie ma, mimo iż
umówił się ze mną już godzinę temu. Dzwoniłam, rzucił to swoje zdawkowe, mała poczekaj. Nie, właśnie że nie
poczekam. Wychodzę. Teraz. Zaraz. Już.
- Dokąd? - Słyszę jeszcze za plecami.
- Daj spokój, niech
idzie, pogardliwie rzuca mój teść.
Może to nie nasze, dodaje.
Wasze. Właśnie, że kurwa
wasze.
***
- W tej ładnie, obróć
się, mówi do mnie moja siostra.
Bierzemy? – Zadaje mi pytanie.
- Amelka… Próbuję jej coś powiedzieć.
- Zapakować? - Uśmiecha się ekspedientka.
- Może pani podać mi
jeszcze rozmiar większą. Tę 38? Psst… Amelka… Kontynuuję, kiedy pracownica sklepu nieco się oddala. Na próżno…
- Proszę, podaje mi
wieszak. Nie będzie za luźna? Mogę zapytać, jaka to okazja? – Nieco na wyrost drąży dziewczyna.
- Wyjątkowa, proszę
pani. Iście wyjątkowa. Moja siostra wychodzi za mąż. No mierz, mówi Amelia i po chwili zapina mi już suwak
sukienki. Łapie mnie za ramiona i obraca w swoją stronę. Pięknie, uderza triumfującym gestem w dłonie.
Weźmiemy jeszcze tego kwiatka do włosów, okej?
- Okej, ale Amelka…
- I jak? – dopytuje sprzedawczyni. Stoi kilka kroków
przede mną. Czuję, że przekracza moją barierę intymności. Dzieli nas tylko
szara kotara, za którą stoję półnaga.
- W porządku, odpowiadam. Wciągam swój czarny golf, ledwo
dopinam guzik spodni. Wychodzę. Kasa, kolejka, tak, wezmę tę 38, tak, na pewno.
- Można wymienić, jakby
co, odłożyć pani tę mniejszą? - Pada ostatnie pytanie.
- Jestem w ciąży, rzucam znienacka. Dlatego wolę tę
większą. Ton mam stanowczy, acz grzeczny.
I po raz pierwszy z tego powodu (że będę mamą) zaczynam odczuwać dumę. Nie
strach, nie lęk, nie złość. Dumę.
- Aaaa rozumiem, zauważam zmieszanie sprzedawczyni. Przepraszam. I gratuluję.
- Dziękujemy - dodaje Amelka. To co? Koniec? A nie, kwiatek, czekaj. Prawie zapomniałam…
***
Miesiąc temu
postanowiłam, że odejdę od Michała. Tymczasem niewiele później, za sprawą dwóch
kresek na ciążowym teście, które pojawiły się ni stąd ni zowąd (dobre sobie) -
wychodzę za mąż. Z miłości. No tak miłość. Zaraz? Miłość? No bo tak - była i to
jaka. Wielowymiarowa. Przecież kochałam moją rodzinę, a oni nalegali. Idąc tym
torem śmiało można by rzec, że za mąż wyszłam z miłości. Taka sytuacja. Wewnętrzne
przekonania? A i owszem, były także.
No ale cóż Bianka,
chciałaś być dorosła. Chciałaś, prawda? No to będziesz.
Ceremonia zaślubin odbyła
się w urzędzie stanu cywilnego. Jak było? Hm… Sympatycznie.
Chociaż... Biję się w pierś, moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina. Mianowicie - sukienka była nieco za luźna. Mogłam jednak wziąć tę w rozmiarze 36. Bo wówczas jeszcze - nic nie przytyłam. Bingo.
Chociaż... Biję się w pierś, moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina. Mianowicie - sukienka była nieco za luźna. Mogłam jednak wziąć tę w rozmiarze 36. Bo wówczas jeszcze - nic nie przytyłam. Bingo.
Pani ekspedientko -
zwracam honor.
No więc wracając, do
tego jak było. Sympatycznie. Ot, tyle.
Tylko moja siostra
składając mi życzenia, nagle wypaliła.
- Bianka, wiesz co. Bo
ja wiem, że ty uznasz, że może zwariowałam. Ale mnie tak mniej więcej w połowie
naszło, no wiesz, w połowie przysięgi waszej, w sensie jak tak patrzyłam na
ciebie w tej kiecce to tak mnie…
- Amelka, o co chodzi?
– Zapytałam. Możesz jaśniej?
- Bianka. Bo Ty w tym
sklepie chciałaś mi coś powiedzieć i jakoś się nie złożyło i ja dziś
pomyślałam, że może to było coś ważnego. Bianka?
- Amelka, chciałam Ci
wtedy powiedzieć, że nie kocham Michała. Tylko tyle.
- Ale…
Moja siostra zmieniła
kolory. Odcienie czerwieniu, różu. Przechodzące w fiolet. Cała, szeroka gama,
paleta, feeria barw jawiła się wyraźnie na jej drobnej dziewczęcej twarzy.
- Chodź, tym razem ja chwyciłam ją za ramiona i
popatrzyłam na nią. Pięknie wyglądasz – klasnęłam w dłonie. Idziemy mała,
rosół stygnie…
***
W związku z moim
zamążpójściem przeprowadziłam się do Michała na dobre. Wróć, nie do Michała, to
znaczy tak do niego, ale można by rzec, że tylko pośrednio. A to dlatego, że wprowadziłam
się do domu jego rodziców. Moja teściowa
… nie, jednak nie, może ja nie o niej, bo tak właściwie to nie ma co jej winić,
niewiele miała tam do powiedzenia. W tamtym
domu ( jedynie tak potrafię o nim mówić – tamten dom) niepodzielnie rządził
mój choleryczny i despotyczny teść – Tadeusz. Pan Tadeusz.
W związku z rządami w dosłownym
tego słowa znaczeniu bywałam narażona na szereg nieprzychylnych komentarzy - wystrzeliwanych
jak z karabinu prosto w moją stronę. Bywało i tak, że te słowne kule
przeszywały mnie na wylot. Auć. Co robiłam źle? No na przykład nieprawidłowo
odkładałam łyżeczki do herbaty. Krzywo odwieszałam ścierkę. Nierówno składałam
ręczniki. A może po prostu wadziłam. Ja i mój nienarodzony jeszcze wówczas syn
– Antoni.
Na tamtą chwilę myślałam, że upokorzenia które znoszę są
jednymi z najgorszych jakie dane mi będzie znosić w życiu. Okazuje się, że się
myliłam, ale o tym później… Więc wracając tamten
dom charakteryzował się układem mieszkania obejmującym tak zwany pokój
przejściowy. Żeby się więc dostać do kuchni czy łazienki musiałam przechodzić
przez pokój teściów. Pan Tadeusz, władca 48 metrowego królestwa,
stosunkowo wcześnie kładł się spać. Zatem mniej więcej między godziną 21:30 a
7:00 rano nie wolno mi było opuszczać lochu (pokoju Michała), żeby wyjść
stamtąd chociażby w celu skorzystania z łazienki. Byłam wówczas w zaawansowanej
ciąży, więc było to dla mnie spore utrudnienie. Chodziłam na palcach, świadomie
stawiając każdy krok, byleby nie obudzić Tadeusza. Nie pomogło. Za każdą jedną
próbę wyjścia obrywałam.
Więc wracając do pierwszych upokorzeń, które były początkiem
dalszego… złego? Nie, może po prostu niedobrego… Zakupiłam sobie małe wiaderko.
Z pokrywką. Tak, sikałam do wiaderka, które opróżniałam skoro świt. Tak, ja
dwudziestodwuletnia wówczas kobieta, mieszkająca w cywilizowanym mieście,
cywilizowanym domu, musiałam to robić. No bo, jakie miałam wyjście? Żadne.
Słownie – ż-a-d-n-e.
Byłam całkowicie
zależna od ludzi, którzy mnie tak naprawdę nie akceptowali. Finansowo byłam
uzależniona od męża, którego nie było w domu całe dnie. Michał (mąż) na swoich rodziców też nie mógł wpłynąć. Nie
mógł? Nie chciał? Cholera wie. W każdym razie despotycznego ojca się zwyczajnie
bał, a słowo mamusi było święte. Amen.
***
Antoni
urodził się zdrowy, dostał dziesięć punktów. Dobrze, że rodzi się siłami
natury. Bo siły umysłu miałam wówczas zbyt słabe. Jego pojawienie się na świecie sprawiło rzecz
niezwykłą - odżyłam. Opieka nad nim zajmowała w
pełni mój czas, przestałam się przejmować zbędnym gadaniem teściów.
Wreszcie nie byłam samotna. Wreszcie
się czułam potrzebna. Wreszcie pojawił się na tym świecie ktoś, dla kogo moja
uwaga była święta. Ktoś kto mnie potrzebował. Po prostu.
Aaa i wytrzymywałam już w nocy. Z sikaniem.
Może nie zawsze ale dawałam radę. Tym samym - mogłam wyrzucić fioletowe
wiaderko.
Także, brawo ja.
I arrivederci, kochane.
***
Michała w domu było coraz mniej. Praca – pracą, ale zaczęłam się
zastanawiać, o co chodzi. Jakoś
nienaturalnie często siedział z nosem w telefonie. Swoje przypuszczenia
zaczęłam przekuwać w rachunki, żeby wiedzieć na czym stoję. No więc dodając dwa
do dwóch (słusznie ja i Antoni i Michał i ona) wyszło mi cztery. Nie, wróć.
Pięć. Nie o jedną a – uwaga o dwie kobiety w jego życiu za dużo - jak na
klasyczny model rodziny.
No i co? Mój mądry mąż…
Taki figlarny był, a ojca się bał. Dobre sobie. Dwa romanse.
Fizyczny. Wirtualny. No i żona. Taki bonus. Szach-mat.
W Wielką Sobotę chciałam się spakować i wyprowadzić, ale
klimat świąt (rodzinny ekhm) i solenne zapewnienia męża o tym, że się zmieni
spowodowały, że zostałam. Zmieni…
myślałam sobie. Ale co? Godziny spotkań? Obiekty westchnień? Sobie się?
Święta, święta i po świętach. Tak więc były jajka, baranki
bez głowy, bigosy, serniki, mazurki, oberki, nie –czekaj - obierki, masa
roboty, bo teściowie mieli gości, była oskarowa rola mojego męża jako
przykładnego ojca ale… Ale to już nie było to samo. Coś tam próbował, jakaś
reanimacja, adrenalina, resuscytacja mająca przywrócić nasze małżeństwo do
życia a nie egzystowania ale.. no właśnie, jakby to powiedzieć? Operacja się
udała, tylko pacjent zmarł. Nie ufałam mu i mimo wszelkich starań, nie umiałam
znaleźć w sobie tyle siły, by walczyć dalej. O nas.
Tym bardziej, że zdradzał nadal. Tylko mi już było wszystko
jedno. Bang!
***
- Idę do pracy, wypaliłam któregoś wieczoru, kiedy mój mąż
wrócił (o dobry losie!) wcześniej do domu.
- Dokąd? – Chyba nie dowierzał w to, co właśnie słyszy.
- Do pracy - Odpowiedziałam spokojnie, choć drżały mi
dłonie. Układałam małe kaftaniki pakując je do komody.
- Niby gdzie? - Zakpił Michał.
- W kawiarni - Odparłam. Na ¼ etatu. Będę kelnerką, już
rozmawiałam z Amelką, pomoże mi przy Antosiu. To tylko kilka godzin tygodniowo, mówiłam na jednym oddechu. Słuchasz
mnie w ogóle? – Dopytałam.
Wzruszył ramionami,
zmarszczył brwi i pokręcił znacząco głową.
- Jak uważasz…
No cóż, tego się
przecież właśnie spodziewałam. Tego ogromnego wsparcia, wiary we mnie i
dzielenia ze mną moich radości, moich osiągnięć, których szczytem było akurat
dostanie tej posady kelnerki.
Pracę zaczęłam tydzień
później. Michałowi się to (zgodnie zresztą z wcześniejszą reakcją) totalnie nie
podobało. A to dlaczego? A no dlatego, że nie mógł mnie aktualnie całkowicie
kontrolować. No bo jak, nie dosyć, że wychodzę z domu, to jeszcze będę mieć
jakieś własne pieniądze. A to może oznaczać, że nie będzie mógł mieć tego
stuprocentowego poczucia bycia lepszym, mądrzejszym ode mnie. Nie będzie mógł
podkreślać, że jestem w pełni na jego utrzymaniu i jedyne co mogę, to się
dostosować.
Dostosować…
Zwierzęta występujące w Antarktyce są doskonale przygotowane do życia w
skrajnie niekorzystnych warunkach. W trakcie ewolucji wykształciły specyficzne przystosowania
umożliwiające im bytowanie w niskich temperaturach oraz wykorzystywanie zasobów
tego nieprzyjaznego środowiska.
Kiedy mówił dostosować - ja
słyszałam głos Krystyny Czubówny, opowiadającej dajmy na to… o pingwinach.
A on? On wtedy słyszał wewnętrzne
ja, które pozwalało mu triumfować.
Do czasu.
***
Bartka poznałam pod
koniec sierpnia. Siedziałam na zapleczu kawiarni, wzdrygając się raz po raz.
Tak okropnie, cholernie bałam się burzy, że najchętniej wlazłabym do mysiej
nory. Nory nie było, były pułapki, a ja wraz z kolejnym grzmotem w jedną z nich
nieświadomie wpadałam.
Bianka, a miałaś być
taka dorosła…
Bartek był menadżerem
kawiarni, w której pracowałam, moja zmiana dobiegała końca, na dworze lało,
pioruny urządzały na niebie efektowny spektakl a mnie autentycznie nie było do
śmiechu.
- Odwiozę Cię - Zaproponował.
- Przecież masz
zupełnie nie po drodze, wypaliłam, choć
bardzo chciałam, żeby ktoś odstawił mnie pod dom, najlepiej zaniósł na górę,
zasłonił okna i włożył stopery do uszu.
- Spokojnie, objął mnie ramieniem, gdy znów zadrżałam po
kolejnym uderzeniu. To co? Zgoda?
- Zgoda.
- No to się
przebieraj.
No i tak to się
zaczęło, od słowa do słowa, od spotkania do spotkania. Spacer, kawa po pracy (w
pracy), drink, ciastko, lody…
To był… sierpień.
Z czasem złapałam się
na tym, że chyba zaczynam się zakochiwać. Łaknęłam go. Jego obecności, głosu,
dotyku. Obserwowałam go, analizowałam, do pracy biegałam jak na skrzydłach. Wodziłam
po nim wzrokiem centymetr po centymetrze. Koszula, spodnie, idealnie na nim leżały.
Był taki… Męski?
Imponował mi, był pięć lat starszy. Wysoki, zabawny,
szarmancki, przystojny. Dogadywaliśmy się, okazywał mi ciepło, troskę,
zainteresowanie.
Przemknęło mi co
prawda przez głowę – dlaczego jest sam ale jakoś… na tamtą chwilę nie drążyłam. Bo i po co?
W
grudniu wylądowaliśmy w łóżku. Emocje. Endorfiny. Pożądanie. Kumulacja
hormonów. Na Boga - czułam się kobietą. Atrakcyjną, uwodzącą, pełną, spełnioną,
kompletną. Czułam się wspaniale. Mąż? Michał? Zdrada? Żałować?
Otóż
– nie. Nie żałowałam, nie miałam wyrzutów sumienia.
Przecież już przed dwoma
kreskami na teście chciałam odejść od męża. Przecież wtedy, w dniu mojego ślubu
Amelka powiedziała mi, że w razie czego, to ona mi pomoże. Przecież…
Przecież
dobrymi chęciami to jest piekło wybrukowane.
No właśnie.
***
Amelka,
która wcześniej obiecywała mi pomoc odwróciła się ode mnie, stając po stronie
mojego męża. No bo tak, on to mógł mnie zdradzać, bo on jest facet, bo obok niego jakaś dupa (za przeproszeniem) się zakręci i on jako facet wtedy leci. Bo to jest facet, moja
droga. A ja, matka dziecku, ja żona, ja nie mam prawa… Na miłość, na szczęście,
na nic…
Amelka i
moi rodzice przejawiali takie zachowania, o jakie nigdy przedtem bym ich nie
podejrzewała. Pojawiły się groźby, że pomogą Michałowi
odebrać mi dziecko. Zaciągnęli mnie do psychiatry, żeby określił czy w ogóle
jestem poczytalna. Byłam. Mówili mi, że
chyba mnie coś opętało. Być może. Wmawiali
mi, że Bartek stosuje wobec mnie przemoc psychiczną, że zastraszania mnie, że
rozwala moją rodzinę, że jestem zaszczuta.
Wszystko się zgadzało, owszem. Tak było. Tylko, że wszystkie te zarzuty można
było przypisać komuś innemu. A ich bohaterem był mój mąż. I oni sami.
Mimo stwierdzenia, czy moment – potwierdzenia przez lekarza zwanego psychiatrą faktu, iż jestem w pełni sprawna psychicznie oraz zupełnie poczytalna moja rodzina próbowała udowodnić mi coś zupełnie innego. Zabrano mi więc telefon, zabroniono pracować, kontaktować z Bartkiem i kontrolowano każdy mój krok. Wobec powyższego stałam się obojętna na wszystko i bierna. Zupełnie nie miałam siły walczyć. Natrętnie zaczęły pojawiać mi się myśli samobójcze.
I nawet tak sobie wtedy
myślałam, że gorzej to już chyba być nie może.
Mogło.
***
Kiedy
minął pierwszy szok, z cyklu ‘nasza córka się rozwodzi’, moi rodzice
postanowili mi pomóc i przyjąć mnie pod swój dach. Wraz z Antonim, rzecz jasna.
Amelka też zadeklarowała, że wciąż będzie pomagała przy małym, tak, żebym mogła
wrócić do pracy. Kiedy więc moje zwolnienie lekarskie dobiegało końca nie
zgłosiłam się po kolejne. Mimo, iż byłam w słabej kondycji psychicznej,
znajdowałam w swoim zachowaniu elementy podlegające pod depresję, mimo iż
miałam za sobą silne załamanie nerwowe – walczyłam. O siebie.
Michał mi
nie ułatwiał, przyjeżdżał do Antoniego, za każdym razem przekształcając te
spotkania w kabaretową noworoczną szopkę. Udawał cierpiętnika, cała moja
rodzina znów (wciąż?) uważała mnie za potwora. Mieszkałam u nich, ale graliśmy
do innej bramki. Donoszono Michałowi o każdym moim kroku. Wiedział wszystko.
Co, gdzie, z kim i jak.
Bolało.
***
Mimo
skomplikowanej sytuacji moje spotkania z Bartkiem nie ustały, z tym tylko, że
przez pewien czas robiłam (robiliśmy) to w tajemnicy. Pokątnie. Jednak później coś we mnie pękło i
tym samym wraz z nadejściem wiosny nie wytrzymałam. Zamieszkaliśmy razem w
wynajętej kawalerce. We trójkę.
Amelka i
rodzice znów się ode mnie odwrócili.
Wiedząc
jednak, że tym razem nie zmienię zdania, choćby się waliło i paliło -
ostatecznie zmienili nastawienie i zaakceptowali nowy stan rzeczy. No i fajnie.
Potencjalnie.
Początek czerwca przywitał mnie dwoma kreskami na teście ciążowym. Co wtedy czułam? Przerażenie. Jasna cholera, wciąż przecież byłam mężatką!
Potencjalnie.
Początek czerwca przywitał mnie dwoma kreskami na teście ciążowym. Co wtedy czułam? Przerażenie. Jasna cholera, wciąż przecież byłam mężatką!
Przecież wynajęta kawalerka, rozwód w toku, brak pieniędzy, Bartek jako mój przełożony, umowa byle jaka…
No ale Bianka, przecież jesteś dorosła.
W związku z przyjściem na świat mojego drugiego syna,
Mikołaja, musiałam (jako mężatka) wystąpić do sądu w sprawie zaprzeczenia
ojcostwa Michała i tym samym ustanowienie Bartka ojcem Mikołaja.
I jeśli kiedyś tam, wcześniej myślałam, że sikanie do
fioletowego wiaderka jest upokarzające, to wtedy, na tej sali sądowej
przekonałam się o tym, że się jednak myliłam.
Bardzo.
***
Zauważyłam,
że Bartek… mnie lubi. Po prostu. Że mi pomaga, w domu, przy dzieciach, ale
raczej traktuje mnie jak, hm współlokatorkę? Koleżankę? Czyli fajnie, że
jesteś. Nie było w tym żadnych czułości, szeroko pojętego dobrego traktowania
mnie jako kobiety. Jakoś tak.
Czy
wcześniej też tak było? Czy coś przegapiłam, uciekając z małżeństwa? Kurcze…
Nie wiem.
Bartek często
przesiadywał z nosem w laptopie (czerwona lampka – skąd ja to znam).
Chcąc
uchronić siebie (i dzieci) przed… No właśnie, przed czym? Załóżmy, że przed
czymś złym, najpierw pomyślałam, poszperałam a
później… zainstalowałam keyloggera - program, który rejestruje każdy ruch na
klawiaturze.
O losie!
Tym samym… Już na drugi dzień dowiedziałam się, że Bartek ma
skłonności homoseksualne. I o tym, że w przeszłości miewał kontakty seksualne
jedynie z mężczyznami. Jedynie! Chrystusie niebieski! To, co pisał na portalach
randkowych dla gejów nie mieściło mi się w głowie i napawało mnie skrajnym
obrzydzeniem. O-b-r-z-y-d-z-e-n-i-e-m.
Kiedy wrócił prasowałam. Cała się trzęsłam. Nie wiem, czy to
dlatego, że było mi po prostu zimno. Czy szarpały mnie nerwy. Kawa na ławę,
wiem głupi, no głupi ty… pomyślałam sobie tylko, bo to słowo nie przechodziło
mi przez gardło. Zrobiłam mu awanturę, karczemną, byłam w szoku, waliłam
pięścią w ścianę.
Obiecał, ze nigdy
więcej, że to był tylko sposób na odreagowanie.
O ja naiwna, uwierzyłam...
No tak, uwierzyłam.
***
Uzyskałam
rozwód, co zbiegło się mniej więcej z tym, że wkrótce potem zaczęłam dzień
kolejnym testem ciążowym. Kolejny poranek w moim życiu, kiedy to witają mnie dwie
czerwone kreski…
Niepokój,
duża doza nadziei i wiary w przyszłość. Dobra. Stało się trzeba iść za ciosem
Bianka, no trzeba. Umowa z ¼ przeszła w tę pełnoetatową, zarobki wzrosły,
myśleliśmy o kredycie na mieszkanie. Może nawet dom? Zaczęłam na nowo ufać Bartkowi.
A później
życie mnie znów… wyprostowało.
***
Któregoś
dnia Kamila, moja kierowniczka zwolniła mnie wcześniej do domu. Zamiast więc
znaleźć się w domu po północy wróciłam nieco po dwudziestej drugiej. Nie
dzwoniłam po Bartka, był ciepły wieczór, nie miałam daleko, mimo
zaawansowanej już ciąży uznałam, że się przejdę.
I tak sobie pomyślałam, że swoim powrotem zrobię Bartkowi
niespodziankę. Jak się okazało, to on zrobił ją… mnie.
Nawyk cichego wchodzenia do własnego już mieszkania wyniosłam
z tamtego domu. Dziwne, jednoznaczne
odgłosy natychmiast zaprowadziły mnie wprost do kuchni, której drzwi (co
dziwne) były zamknięte.
Wraz z naciśnięciem klamki runął mój świat. Bartek zaspokajał
oralnie!!! mojego dobrego znajomego (Konrad – mój znajomy nie wiedział, że
jestem z Bartkiem, ja natomiast wiedziałam, że on (Konrad) jest innej
orientacji).
Myślałam,
że się zerzygam. Nie, nie zwymiotuje, ale właśnie z-e-r-z-y-g-a-m. Trzy kroki
dzieliły mnie od łazienki, w której się
zamknęłam. Zawroty głowy sprawiły, że opadłam z sił, runęłam na podłogę i
płakałam. Nie, ja nie płakałam. Ja wyłam jak kojot. Włączyłam pustą pralkę,
żeby mój szloch nie obudził dzieci. Iga, moja nienarodzona jeszcze córka
zaczęła się wiercić w brzuchu. Spokojnie, tylko spokojnie, wdech – wydech,
wdech –wydech…
Konrad
wyszedł (słyszałam), Bartek dobijał się do drzwi. Otworzył je siłą, nie
pozwoliłam mu się dotknąć. Brzydziłam się sobą, tym, że jestem tylko
przykrywką, że jestem tylko sposobem na to, żeby mógł sprawnie ukryć przed
swoim społeczeństwem swoją naturę.
Znów przekuwałam wszystko w rachunki, dwa do dwóch…
Już wiedziałam, dlaczego był sam. Już wiedziałam, dlaczego zrezygnował z
seminarium tuż przed złożeniem ślubów. Już wiedziałam dlaczego zrzucił sutannę
ku ogromnej rozpaczy swojej zagorzale wierzącej rodziny. Zaczynało do mnie
docierać, że mój Bartek, mój… ojciec moich dzieci jest gejem, seksoholikiem, a
ja… a ja doskonale się spełniam w roli zasłony dymnej.
Bezradność
razy milion. No bo co… Jestem rozwódką, z dwójką dzieci, trzecim w drodze.
Dokąd mam pójść… Dokąd… Gdzie…?
***
Zostałam.
A Bartek?
Kolejny raz spotkał się z jakimś typem w dniu narodzin Igi.
Kolejny raz spotkał się z jakimś typem w dniu narodzin Igi.
I na drugi dzień też. Zdradzał
mnie w naszym mieszkaniu, w naszej kuchni, gdy za ścianą spało dwoje maleńkich
dzieci.
Trzeciego dnia zostawił dzieci z sąsiadką i umówił się na
seks w aucie.
***
***
Jak jest teraz? Nie wiem… Normalnie? To znaczy ja… Ja staram
się żyć normalnie. Wiem, że Bartek miał jeszcze kilka epizodów, ma nadal, i pewnie
jeszcze będzie miał. Ale na chwilę obecną nic nie mogę zrobić. Nic. Nic, zero.
Niezawodny keylogger – zbieram więc dowody (na co?) i czekam (na co?). Nie wiem…
Póki co nie jestem aktywna zawodowo, dzieci są małe,
uwielbiają go... ciąży mi (nam) kredyt hipoteczny za dom, którego teraz
szczerze, przeogromnie i całym sercem nienawidzę.
Przyjdzie czas, ze się uwolnię, że będę szczęśliwa...
Przyjdzie czas...
***
Przysiadłam
na małym kocu wyjętym z wózka. Moje dzieci lepią figury z piasku, a ja odgaduję
co to.
- Mamo, a
to? – Woła mnie Antoś.
- Ryba.
- A to?
- Serce –
Zgaduję trafnie.
- Mamo, a
to… mamo, mamo… wyrywają mnie po chwili z
zamyślenia. Rozglądam się dookoła, odbijam się w oczach innych. Po twarzy płyną
mi łzy, jestem cieniem samej siebie a moje życie jest jedną wielką
mistyfikacją…
- Mamo, pokazując mi nową figurę pytają mnie, mamo
a teraz, teraz co będzie…?
Teraz?
Nie wiem…
Ale…
Ale
kiedyś…
Spodobał Ci się ten tekst?
Znajdziesz mnie też na facebooku.
0 komentarze