Po tamtej stronie lustra, czyli o miłości silniejszej niż śmierć.
- 16:36:00
- By głupie serce
- 0 Odpowiedzi
(…)
Szczecinek,
maj 2006.
- To twój
balast, powiedział stanowczo. Twój, rozumiesz? Nie mój…
Wiesz, że
dzieci można nazwać balastem? Można. Wiesz, że to jest najpiękniejszy balast,
jaki tylko przytrafił mi się w życiu. Najpiękniejszy…
(…)
Kiedyś
miałam marzenia, wiesz? Dom, rodzina. A później trzaskając za sobą drzwiami
wpadła do mnie rzeczywistość. Trudna. Poplątana.
Byłam
zniszczona psychicznie i fizycznie, bałam się ludzi, własnego cienia nawet.
Przez ponad trzy lata od rozwodu i pozbawienia władzy rodzicielskiej mieszkałam
z dziećmi u rodziców, którzy wtedy bardzo mi pomogli i na nowo uczyliśmy się
żyć, przestawaliśmy się bać, uczyliśmy się ufać ludziom. To był taki czas,
kiedy tak trudno było zwyczajnie i optymistycznie patrzeć w przyszłość. Ale
wiesz co? Tak bardzo się cieszę, że każde jutro przynosi jakąś niewiadomą. I tę
nadzieję… Bez niej przecież, nie było by nic. Prawda?
Prawda.
Mówią, że
ojcem, zostać bardzo łatwo. Trudniej, nim być. A często zdarza się tak, że ten
prawdziwy, biologiczny. Nie chce, swoich dzieci. Z różnych, bardziej lub mniej,
zrozumiałych przyczyn. Czasami jednak, życie płata figle. I prawdziwym tatą,
staję się zupełnie obcy człowiek…*
Rabka, luty
2009.
Rabczański
stary oddział dla chorych na mukowiscydozę. Trójka. Spruchniałe okna, stare,
poniszczone łóżka, z odchodzącą białą emalią. Łazienki, w których strach się
kąpać.
Złe sztormy,
dobre przypływy.
Najlepsze na
świecie pielęgniarki. Doktor, który poświęcał urlop. Na ścianach ogrom dowodów
wdzięczności pacjentów. Rysunki. Doktor w statku kosmicznym. Misie. Aniołki. W
głośnikach dobry rock, który doktor uwielbiał.
Ogromna
solidarność między pacjentami. Bo przecież to miejsce mimo tego, że wyglądające
koszmarnie to przyciągało… Bo wiedziało się, że tam pomogą. Że zrobią
wszystko by ulżyć i uratować życie. I, że spotkasz kogoś takiego samego
jak ty, kogoś, kto przeżywa to samo…
- Herbaty? Wskazała
ręką miejsce na łóżku. Chodźcie śmiało dziewczyny. Kamil, no co się tak
oglądasz? No chodź, wskakuj. Miejsca starczy dla wszystkich. Uśmiechnęła się
ciepło. Widziała ten błysk w oczach, opatulonych w kolorowe piżamy dzieciaków.
- Mamuśka
Angel, mamy ci tyle do opowiedzenia, gwar wypełnił całą salę. Pług
uśmiechów przeganiał hałdy strachu. Iga się zakochała, wiesz?
- Wcale, że
nieee. Pokręciła znacząco głową Iga. Zresztą Olka i Ewelina też. No co, popatrzyła
na nie przewracając oczami. Nie mam racji?
-
Dziewczynki, miała ciepły ton głosu. Jesteście niesamowite. Kamil, no
nie gniewaj się już. No tak, Ty też. Kochany, jasna sprawa. Czuła się czasem
tak, jakby była z innej planety.
- Psst, Anika… Anika, ty wiesz, prawda? Siostra Antonina wywołała ją z sali. Ty wiesz ile dla nich znaczysz? Oni przychodzą do mnie, do dyżurki, i mówią, że jesteś jak druga matka, i że, no wiesz… że nie możesz ich zawieść, bo cię kochają. Zaszkliły jej się oczy.
- Wiem…
Wiem, Tosiu… Oni mnie, a ja ich. Najmocniej, wiesz? Przytuliła pielęgniarkę.
Najmocniej…
Do kliniki
mukowiscydozy w Rabce jeździłam leczyć syna od lat, ale Łukasza nigdy wówczas
tam nie spotkałam. Jego ksywka ‘Zadyma’, gdzieś się przewijała w toczących się
rozmowach, więc nie była mi obca i z tego co wiem, on też słyszał już wtedy o
pewnej mamie, do której nie wiedzieć czemu lgnął prawie cały oddział. Wiesz, że
faktycznie tak było?
W trakcie
kilkutygodniowych pobytów Johnego na oddziale, zawsze było tłoczno. Nie umiałam
i nie chciałam tym młodym - dorosłym ludziom powiedzieć, że ja też się
boję, że chyba nie dam rady. Dawałam, słuchałam ich zwierzeń, płakaliśmy razem,
wygłupialiśmy sie i właśnie wtedy przyrósł do mnie ten przydomek - mama Angel.
Dzieciaki wiedziały, że moje drzwi zawsze są dla nich otwarte, Kamil opowiadał mi
okrutną historię swojego życia, Ola, Iga i Ewelina mówiły mi o swoich
pierwszych miłościach, było mnóstwo tajemnic, łez i śmiechu.
Wiedziałam,
że nie mogę ich zawieść, i przynajmniej starałam się tego nie robić. Na dzień
mamy od dziewczyn dostałam koszulkę z napisem – ‘najlepsza mama na świecie’. To
był piękny czas... wiesz?
Wiele z tych
osób już nie żyje...
Jezioro w
Radaczu, czerwiec 2009.
- Majka, za
kilka dni znów jadę do Rabki, wiesz? Wyraźnie posmutniała. Każdy
z tych wyjazdów wprowadzał ją w rolę odgrywania życiowej maskarady. Uśmiech,
mimo strachu. Orkiestra uczuć, która grała tak głośno, nie pozwalając się
wyciszyć.
- Stan
zdrowia Johnego trochę się pogarsza, tak bardzo się martwię. Westchnęła
wstając i podchodząc do pobliskiego drzewa. Zerwała kilka listków, odezwał się
w niej wewnętrzny rozjemca. Walczyła w tym temacie ze sobą już długo.
- Majka, Ty
wiesz, że ja podjęłam już decyzję? Powiedziała nie czekając na odpowiedź.
Przedzierała liście wzdłuż układu żyłek. Uspokajało ją zajęcie dłoni
czymkolwiek. Tyle złego już dostałam, że już nie chcę więcej żadnych
związków. Mam cudowne dzieci, jest dla kogo żyć, mówiła dalej. Dzięki
nim już nigdy nie będę sama. Majka, słuchasz mnie? Zagadnęła.
- Nie jest
Ci ciężko? Majka odpowiedziała jednym krótkim zdaniem.
Było.
No było.
Było
pięknie, słonecznie, zielono, pachniało zbliżającymi się wakacjami a ona była
taka pogodzona ze swoim losem.
Rabka,
czerwiec 2009.
„Dzieje się
dobra kolej rzeczy. Jedno życie odchodzi, drugie
nadchodzi” Sprawnie
wstukał kilka liter na klawiaturze telefonu. ‘Wyślij’ - kliknął, i wiadomość
poszła w świat.
Łukasz
siedział na obdrapanym, białym łóżku w rabczańskiej klinice i pisał sms-a do
swojej ciężarnej siostry.
Było
pięknie, słonecznie, zielono, pachniało zbliżającymi się wakacjami a on był
taki pogodzony ze swoim losem.
Siedziałyśmy
z Majką nad jeziorem, byłam taka trochę wyłączona, wyobcowana. Martwiłam się
chorobą Johnego, myślałam głównie o nim, o tym jak to dalej będzie. Byłam jakaś
taka pogubiona, zobojętniała, czułam, że samej jest mi optymalnie, a przecież
nie było. Wiesz, ja chyba po prostu wciąż bardzo mocno się bałam. Że ktoś
mógłby mnie, nas, skrzywdzić.
Nie wiedziałam,
że kilkaset kilometrów dalej, mniej więcej o tej samej porze, na łóżku siedział
młody, ciężko chory chłopak którego siostra była akurat w tym czasie w ciąży i
pisał do niej, że dzieje się dobra kolej rzeczy, bo jedno życie czyli jego
odchodzi a drugie przychodzi. Dopiero po długim czasie sobie o tym
powiedzieliśmy.
Rabka,
czerwiec 2009.
‘Anika, jak
będziecie z Johnym w Rabce, wpadnij do mnie, jestem standardowo na pierwszym
piętrze. Leżę z jakimś młodym chłopakiem, ale nie powinien mieć nic przeciwko
Twojej wizycie, czekam na Was’ – napisał pośpiesznie Sebastian i
wysłał krótką tekstową wiadomość.
…
- Łukasz,
śpisz? Zapytał Sebastian swojego współtowarzysza ze szpitalnej sali.
Nie? Słuchaj, jedzie tu z synem mamuśka Angel, słyszałeś o niej? Ma wpaść, nie
masz nic przeciwko, prawda?
Nie miał.
Śpieszyła
się, robiło się już późno, a przecież zgodnie z obietnicą chciała jeszcze dziś
wpaść do Sebastiana. Ucałować go w policzek, sprzedać mu swoją dawkę wrażeń i
kolejne egzemplarze nadziei.
- Cześć
mistrzu, powiedziała po cichu otwierając drzwi. Nie śpicie?
- Dobry wieczór, przywitała Łukasza, który leżał na sąsiednim łóżku. Mimowolnie coś przykuło jej uwagę, i nie wiedząc kiedy zapytała - Ledd Zeppelin?
Wciąż
spoglądała na jego koszulkę. Uwielbiam ‘Whole Lotta Love’… rozpromieniła
się, czując, że wznosi się dokądś niesiona na niewidzialnych skrzydłach.
- Serio? Zapytał
z entuzjazmem. Ja też.
Pojechałam
tam z Patrykiem i okazało się, że mamy pokój na drugim piętrze a na pierwszym
leży Sebastian, mój dobry kolega. Pisał mi sms-a, że jest w Rabce, ze leży z
jakimś chłopakiem, co zresztą normalne jest przecież w szpitalu. Poszłam się
przywitać do niego i zawsze już chyba będę pamiętała tę chwilę. Otwieram drzwi
od szpitalnej sali i widzę na drugim łóżku Jego. Długie piękne włosy, piękna
twarz i oczy z rzęsami jak firany, lekko zgarbiony, siedział po turecku, obok
stała gitara.
On mi
później opowiadał to tak - Seba mówił, że ma wpaść ta mamuśka Angel, myślę
sobie - będzie zrzędzić, akurat teraz, gdy ja chcę w spokoju umrzeć i już nie
zawierać żadnych znajomości. Az tu nagle otwierają się drzwi i widzę, młodą
dziewczynę w trampkach, z najpiękniejszymi na świecie błękitnymi oczami, taką
jakąś dziwnie niezwykłą…
Oboje
mieliśmy wrażenie, jakby czas się zatrzymał. Niby weszłam, rzuciłam ogólne
cześć i przywitałam się z Sebą, kolegą. Niby na tego kolegi łóżku przysiadłam,
ale oczu od siebie z Łukaszem nie mogliśmy oderwać. I mimo tego, że oboje nie
mieliśmy ochoty na nowe przyjaźnie, mieliśmy postanowienia, to nie umieliśmy
nie gapić się na siebie. Miał koszulkę Led Zeppelin, więc wspomniałam o
ulubionym utworze Whole Lotta Love, który okazał się też jego ukochanym i...
wiesz… my już chyba wtedy staliśmy się nierozłączni.
Bo wyobraź
sobie, Łukasz nagle zapragnął żyć, a ja już nie chciałam być sama.
Spędzaliśmy
ze sobą każdą chwilę, chodziliśmy na zakupy i spacery, uczył Johnego trzymać
gitarę i pokazywał łatwiejsze chwyty. Johny był nim oczarowany, tym że tyle w
Łuce dobra, spokoju i uśmiechu. Nie, wtedy jeszcze nie było wyznań i
deklaracji. Choć chyba już wtedy oboje wiedzieliśmy jak jest, tylko baliśmy się
do tego przyznać.
(…)
- Mamo, Łukasz
uśmiechnął się. To jest Anika. Moja przyszła żona…
Łukasz
wracał z kliniki do domu wcześniej niż my. Przyjechali po niego rodzice.
Pamiętam, że wraz z innymi przyjaciółmi poszliśmy go odprowadzić do auta i on
wszystkich nas przedstawił. Mnie jednak wziął za rękę i niby żartem rzucił- a
to mamo, jest moja przyszła żona. Był upalny czerwiec 2009 . W bardzo ciepłym
maju 2011 mówiliśmy sobie " tak" przed ołtarzem w Sanoku.
W końcu i ja
wróciłam z synem do domu . I zaczęły się niekończące się rozmowy przez telefon,
na gg, maile długie i piękne. Piosenki dedykowane nocą, śpiewane i grane do
słuchawki telefonu. Rozmawialiśmy o wszystkim, nie było miedzy nami uczucia
wstydu i lęku, tylko bezgraniczne zaufanie, ciepło i tęsknota…
Rabka, 27
lipca 2009.
Izolatka.
- Łukasz…
cześć… weszła nieśmiało. Drżały jej dłonie, usiadła obok niego.
Otaczały ich zimne ściany lamperii, i ciepła temperatura uczuć.
- Mam coś
dla ciebie, Mysza… Zszedł ze swojego łóżka. Pochylił się, sięgnął tuż obok
niego i podał jej słoneczniki. Przepiękne, ogromne, pachnące. Tylko raz kiedyś
ukradkiem wspomniała, jak bardzo je lubi. Zapamiętał.
- Mysza,
Myszorku mój… ja wiem, zaczął mówić… Ja wiem, że jestem od ciebie
tyle młodszy, że to całe siedem lat, ja wiem, że jestem chory, ja wiem, że nie
mam nic co mógłbym wam zaoferować, ja wiem, że wy zasługujecie na wszystko co
najlepsze… kontynuował… Przecież tyle już przeszliście… Tylko wiesz
Myszko, że ja nigdy nie byłem aż tak pewien… Nie pozwoliła mu dokończyć.
- Ja też cię
kocham… pocałowała go. Kocham cię, i wierzę, że nam się uda, słyszysz?
Boję się… ale się uda, wiem to… wiem… powiedziała cicho. Każde z jego zdań
sprawiało, że schodziła z opustoszałej drogi. Chciała wpleść się w tło zdarzeń.
Chciała stanąć gdzieś obok i się na to napatrzeć. Nacieszyć się. Na zapas.
27 lipca
dzień po moich imieninach byłam z Johnym w Rabce na badaniach. Łukasz też tam
wówczas był. Weszłam do jego izolatki, a on czekał. To było takie magiczne…
Wiesz, za
naszymi plecami nie raz padały niemiłe komentarze, że taki gówniarz, że chory i
co z niego za pożytek… przykre, i straszne, prawda? Przez blisko rok się
spotykaliśmy albo u mnie ( Łukasz był u mnie nad morzem trzy razy ), lub w
Rabce, przy okazji badań, no i ja przyjeżdżałam tu, do Sanoka. Najpierw sama,
później na zaproszenie rodziców Łukasza, już z dziećmi.
To nie był
do końca usłany różami, a raczej słonecznikami okres. Odległość, choroba moich
chłopaków, nasi rodzice. To nie tak, że stali na drodze do naszego szczęścia,
choć bywały momenty, że tak to odbieraliśmy. Oni się po prostu bali i martwili.
Ja miałam się wyprowadzić do Sanoka z dziećmi, blisko tysiąc kilometrów od
rodzinnego domu, gdzieś, gdzie praktycznie nikogo nie znałam a on, miał w końcu
założyć rodzinę, być mężem, ojcem, gdzie przecież choroba bardzo go
wyniszczyła. Nie mieliśmy pracy, tylko renta Łukasza i moje dodatki,
świadczenia ze względu na chorobę syna.
Było ciężko,
rozumiesz?
Rozumiem.
Sanok,
kwiecień 2010.
- Ej,
Kochani, co wy tam tak szepczecie? Zagadnęła ich. Co to za narada?
Słyszała ich wyraźny entuzjazm i piski dzieci. Wietrzyła jakiś spisek. Wszak
znała ich już na wskroś.
- Idź, wypychali
go w jej stronę. Idźźźźź… My się zgadzamy…, usłyszała ciepłe głosy Dusi
i Johnego. No idź, powiedz jej…
O co im
chodzi? Zastanowiła się
- Gdzieś tam
w sobie, skrycie marzyłem o miłości. Nigdy nie sądziłem, że przyjdzie do mnie w
trampkach i obdarzy mnie po trzykroć. Nie miałem nic, a teraz mam wszystko.
Jedyne, czego mi brakuje, to żebyś zgodziła się zostać moją żoną, a twoje
dzieci naszymi… Podszedł do niej i powiedział najszczerzej jak
potrafił.
- Tak… Popłakała
się. Tak, tak, po stokroć tak… Czuła, że odmienia jej się koloryt życia.
Dobro zwalcza zło. Wyraźnie zaczęła dostrzegać ten kontrast.
Gdy rodzice
Łukasza zaprosili mnie i dzieci na Wielkanoc, pierwszego dnia poszliśmy na
spacer. Wiesz, Łukasz mnie zawsze uważnie słuchał, nawet gdy nie zdawałam sobie
sprawy, że "coś mówię głośno". Wiedział, że nie lubię drogich
restauracji, złotej biżuterii, że kocham tak jak on prostotę i minimalizm. Ja,
on i dzieci poszliśmy w tę piękną wielkanocną niedzielę za miasto. Łąka, widok
na Sanok i góry.
I nagle
słyszę jakieś szepty, jakieś piski radości i ich entuzjazm- tak, tak zgadzamy
się szybko idź ,powiedz jej! Podszedł i uklęknął. Pamiętam jak przez łzy
widziałam te moje szczęśliwe dzieciaki z kwiatkami w rękach i jego z
pudełeczkiem i pięknym, skromnym srebrnym pierścionkiem. I jego słowa ...
Płakaliśmy
oboje, gdy wydusiłam tak, a dzieciaki szalały po łące i biły brawo. Zaraz potem
padła decyzja o szukaniu szkoły dla dzieci i przeprowadzce. W lipcu już wszyscy
razem zamieszkaliśmy w mieszkaniu brata Łukasza, który przebywał za granicą.
Wspólnie je urządzaliśmy, pomagali nam nasi ojcowie robiąc drobne remonty. I
zaczął sie nasz prawdziwy raj.
Spędzaliśmy
razem każdą chwilę, byliśmy nierozłączni. Dzieci były przeszczęśliwe, szybko
się zaklimatyzowały, znalazły kolegów i przyjaciół. Lubiły swoją szkołę i
kochały nowe życie. Wycieczki, wypady z przyjaciółmi, którzy pokochali mnie jak
swoją, rodzina Łukasza, która nas bardzo zaakceptowała i nigdy nie czuliśmy się
jak "przyszywani". To były przepiękne dni i miesiące.
Łukasz był
niezwykły. Mówił, że wychodzi wyrzucić śmieci, a wracał ze słonecznikami. Rano
gdy budził mnie budzik w telefonie zauważałam zmienioną tapetę na jakieś durne
zdjęcie zrobione już gdy spałam, po to, bym uśmiechała się od rana. Tak kochał
dźwięk mojego śmiechu i głosu, że wciąż to nagrywał. Robił mi takie
niespodzianki bez powodu.
Czasem coś
pod nosem sobie mówiłam, o jakiejś książce nowo wydanej i po kilku dniach pukał
kurier, odbierałam zdziwiona bo nic nie zamawiałam, nawet nie pamiętałam, że
coś mówiłam, a on w nocy kupował mi tę książkę. Albo mam takiego ulubionego
wokalistę zespołu Tool, i kiedyś kurier przyniósł mi kubek do kawy z logo
zespołu i podobizną Maynard'a- wokalisty. Łukasz uśmiechając się szelmowsko
mówił - widzisz jakiego masz męża dobrego ? Nawet kawę ci codziennie z nim
pozwalam pić.
Sanok, maj
2011.
- I ślubuję
Ci miłość…
- Miłość…
- Wierność…
- Wierność…
- Wierność…
- Wierność…
…
- Oraz, że
Cię nie opuszczę, aż do śmierci…
- Aż do śmierci…
- Aż do śmierci…
…
„Chcę Ci coś
opowiedzieć
ale brakuje
słów
żeby wyrazić to, co czuję
mógłbym to namalować
lecz nie wymyślił nikt
kolorów, które można użyć…”**
żeby wyrazić to, co czuję
mógłbym to namalować
lecz nie wymyślił nikt
kolorów, które można użyć…”**
Ślub? Bardzo
go chcieliśmy oboje, nikt nas nie naciskał, nie namawiał. Marzyliśmy o tym
dniu, i był taki jak chcieliśmy. W kościele była najbliższa rodzina i nasi
najbliżsi przyjaciele. Później przyjęcie weselne, na którym leciały nasze
ulubione kawałki kapel rockowych. Nie czuliśmy żadnego spięcia, nerwówki,
żadnych obaw.
Marzyliśmy o
tym dniu, o wygrawerowanych naszymi imionami obrączkach, które mam do dziś, o
skromnej ale duchowej uroczystości. I pierwszym tańcu przy dźwiękach "Chcę
ci coś opowiedzieć" Dżemu. I wszystko to mieliśmy. Z dumą nosiłam i noszę
jego nazwisko.
***
- Mysza… zaczął….
Mysza, Myszorku, a co będzie, jak ja odejdę? Gdzie ty poślesz dzieci do szkoły?
Myszko… Jak ty sobie poradzisz? Pytał ją wielokrotnie. Nie lubiła tych
pytań. Jednak w tym wszystkim, fakt, że wciąż był on, to, że byli razem,
sprawiało, że czuła, iż ma jakąś nadprzyrodzoną zdolność bycia spokojną.
Przecież póki co mieli siebie. Dzieci. I dom. Prawdziwy.
Nie, to nie
był zwykły dom. Dwoje ciężko chorych ludzi pod jednym dachem, inhalacje,
drenaże, strach. Były ciężkie okresy, gdzie jednocześnie znikali w Rabce, a ja
sama zostawałam z córką. Były nieprzespane noce i moje bieganie od jednego do
drugiego łóżka, bo jednocześnie Johny miał gorączkę a Łukasz krwioplucie. Spałam
na krześle, żeby móc przy nich być, podbiec na czas.
Chwile zwątpienia gdy dusił się i po nieprzespanej nocy podchodził do okna i wzrokiem błagał - jeszcze nie teraz, daj nam jeszcze choć kilka dni. Bardzo się o nas troszczył i martwił. Kilkanaście razy dziennie mówiliśmy sobie całą czwórką, że się kochamy i ile dla siebie znaczymy. Przytulaliśmy się i zawsze, naprawdę zawsze zasypialiśmy trzymając się za ręce. Nigdy się nie kłóciliśmy, zawsze rozmawialiśmy, wyjaśnialiśmy na spokojnie.
Łukasz nigdy
nie podniósłby na nas głosu, zresztą mi też to nie przyszło do głowy. To była
miłość dojrzała, mądra i piękna. Taka która zdarza się raz, na całe życie. Taka
miłość, ponad śmierć bo przetrwała nawet ją…
Sanok,
sierpień 2011.
- ‘Magiczne
słowa są, właśnie po to żeby uciec stąd, gdzieś jak najdalej stąd…
Ja tajemnicę
znam, i tylko Tobie, tylko Tobie dam, wszystko to co mam…’ *** Zanuciła mu.
Ogrom miłości w każdej wyśpiewanej nucie.
- I komu będziesz teraz śpiewać, Myszka? Zapytał.
- I komu będziesz teraz śpiewać, Myszka? Zapytał.
Coraz
częściej płakał grając resztkami sił na gitarze.
Nic nie
odpowiedziała. Wtuliła się, usiłując na pamięć nauczyć się rytmu jego jeszcze
bijącego serca…
Czy wiedziałam, że to się zbliża? Tak, pół roku przed odejściem Łukasza miałam to w sobie. Ukradkowe łzy, właściwie nie wiedząc dlaczego, strach który budził mnie nagle w nocy, poczucie tego, że zbliża się czas pożegnania. On też to wiedział…
- Zawsze
będę cię kochał, i wspierał, pamiętaj… wyszeptał… Gdziekolwiek będę…
Tego
ostatniego dnia, na dobranoc dłużej przytulił nasze dzieci i z trudem
powstrzymywał łzy. Potem usiadł obok mnie i powiedział- zawsze będę cię kochał
i wspierał, gdziekolwiek będę.
Pamiętam…
Jego
niesamowity uśmiech, nieprzeciętne, niepowtarzalne poczucie humoru. Radość życia,
miłość którą zarażał, dobro jakim wszystkich karmił. Niewyobrażalną mądrość i
dojrzałość, w wątłym ciele młodego mężczyzny. Troskę z jaką zajmował się
dziećmi. Odrabiał z nimi lekcje, denerwował wspólnie przed każdą, większą
klasówką, wyrażał głośno swoją dumę po ich sukcesach lub umiejętnie pocieszał
po porażkach. Pamiętam jak łagodnie żegnał się z nami, zostawiał ostatnie
wskazówki, przygotowywał na najgorsze, na nieuniknione.*
Sanok,
marzec 2012.
Krzątam się
po kuchni. Robię obiad dla dzieci. Czekam, aż zadzwoni. Czekam, że otworzą się
drzwi. Czekam, że on wróci. Nie umarł. We mnie, dla mnie, nie umarł.
Zaprzeczam.*
- Anika,
chodź już… Ściągali ją z płyty pomnika. Anika... jest zimno, chodź
proszę…
Gdy wróciłam
do domu, po pogrzebie usiadłam w naszym pokoju, na skraju naszego pustego, tak
strasznie pustego łóżka. W powietrzu jeszcze wciąż był jego zapach, echem od
ścian odbijał się jego głos. Jakby nie odszedł.
Tylko
mroźnymi wieczorami, gdy znajomi siłą ściągali mnie z płyty pomnika na
cmentarzu, czułam, że pól mojego serca przestało bić... na zawsze.
Co jest na
końcu tęczy?Może kartka, którą drżącą dłonią napisała ostatniej nocy.
” Kilkanaście miesięcy temu, pewnego wieczoru zostawiłam u Ciebie moje serce.
Mógłbyś mi je oddać?”.
A może na końcu tęczy, czeka On……..
Kto Zrobi krok?……… *
” Kilkanaście miesięcy temu, pewnego wieczoru zostawiłam u Ciebie moje serce.
Mógłbyś mi je oddać?”.
A może na końcu tęczy, czeka On……..
Kto Zrobi krok?……… *
Sanok,
październik 2015.
Wiesz...
Łukasz nadal tu jest...czuje go na każdej ulicy naszego miasta, czasem wydaje
mi się że siedzi obok mnie na naszej ulubionej ławce, a gdy nie mogę zasnąć w
nocy ubieram jedną z jego koszulek lub owijam się jego swetrem bo to tak, jakby
mnie przytulał... I mimo koszmaru jaki przeszłam gdy umierał, jaki
przechodziłam po jego śmierci, jaki przechodzę nocami do dziś dnia, gdyby ktoś
dał mi szansę, to cofnęła bym czas i nie zawahała się nawet na chwilę…
Bo ta miłość
tak prawdziwa, aż żywa była i jest warta, każdego cierpienia i każdej mojej
łzy.
Często
jeżdżę na cmentarz, sama gdy nikt nie widzi. Słuchamy razem ulubionych utworów,
a ja opowiadam mu co u nas. I co jakiś czas przychodzi do mnie we śnie. I są to
najpiękniejsze noce, bo wtedy znowu jesteśmy razem i czuje jego zapach. Czasem
myślę, że on wcale nie odszedł. Tylko czeka na nas, po drugiej stronie lustra.
I ta
nadzieja, trzyma mnie przy życiu.
Mój mąż
lubił mawiać, że gdy idę ulicą neony tracą swój blask. Pewnie dlatego, gdy wracam wieczorami, blisko dwa lata po jego śmierci,
latarnie obok których przechodzę czasem gasną. Myślę, że on je gasi, żeby
pokazać mi, że nadal jest i pewnie już zawsze będzie…*
* Fragmenty podkreślone i oznaczone *
pochodzą z bloga Aniki Tamta strona lustra i są jej
autorstwa. Zostały przeze mnie wykorzystane za jej zgodą na potrzeby tekstu.
Podobnie jak zamieszczone zdjęcia są własnością Aniki i pochodzą z jej domowego
archiwum.
Tekst jest wynikiem wymienionych maili i toczonych
z Aniką rozmów, bez niej by nie powstał, dlatego z całego serca w tym miejscu
jej dziękuję.
** Dżem - Chcę ci coś opowiedzieć.
*** Ziyo – Magiczne słowa.
Znajdziesz mnie też na facebooku.
O tu: KLIK
0 komentarze