Jadę na
cmentarz. Jestem tam, niemal co dzień. Obiecuję. Mówię mu, że jeśli do nas
wróci. Wszystko w sobie zmienię. Nigdy już nie wybuchnę. Będę bardziej dbała o
dom. Przestanę być bałaganiarą. Zaczynam chodzić do kościoła, tylko po jedno.
Żeby ubić interes z Bogiem. Przysięgam Mu, różne rzeczy. Wyrzekam się
wszelkiego zła. Za jeden dzień z Łukaszem. Za jedną godzinę. Za jeden jego
dotyk. Za jeszcze jedno, spojrzenie w moje oczy. Błagam. Myślę, czy nie oddać
duszy diabłu. Za ułamek sekundy. Jeszcze jeden, wspólny ułamek sekundy.
Negocjuję, z kim się da.*
Jak co roku wybrałam się na targ w poszukiwaniu idealnej, dużej, okrągłej dyni. W konsekwencji wróciłam do domu z dziesięcioma dyniami różnej wielkości, doniczką wrzosu, garścią liści i bukietem jarzębiny. Tak wiem, jak zwykle mnie poniosło, ja już tak mam :). Nie marnując ani chwili, od razu zabrałam się do roboty. Pomyślałam , że do przygotowania lampionów użyję wkrętarki. Przy jej pomocy łatwo wycięłam równe otwory, które będą pięknie przepuszczały światło. Pierwszy raz trzymałam w ręce to urządzenie, ale myślę, że poszło mi całkiem nieźle, nie licząc rozbryzganych pomarańczowych plam na ścianie ;). Niektóre dynie posłużyły mi za doniczki do jesiennych stroików. Efekty mojej pracy oczywiście uwieczniłam na zdjęciach. Nie przepadam za gotowymi ozdobami, których jest mnóstwo teraz w sklepach. Uważam, że te zrobione ręcznie tworzą lepszy nastrój we wnętrzu. Poza tym to niezła zabawa ,możecie zatrudnić do pomocy bliskich lub dzieci :) Jeżeli macie przed sobą wycinanie dyni, to może któraś z moich propozycji przypadnie Wam do gustu. W razie jakichkolwiek pytań, służę pomocą.
- Coś podać? Wesoły
głos sprzedawczyni wyrwał ją z zamyślenia.
Stała w cukierni bezwiednie patrząc w błyszczącą
szybę. Pączki, precle, drożdżówki z makiem. Omlety, eklerki. Kaskada smaków i
zapachów. Otworzyła małą czerwoną portmonetkę, noszącą wyraźne ślady
upływającego czasu. Lubiła ten niewielki portfelik, dostała go od babci na
osiemnaste urodziny. W środku był wyściełany amarantową tkaniną ze złotym,
kwiatowym motywem. Przerzuciła palcami w jego wnętrzu, otoczył ją głośny dźwięk
uderzających o siebie monet, słyszalny chyba tylko dla niej. Dwadzieścia siedem
złotych, trzydzieści dwa grosze. Jej cały majątek.
- Dwa pączki, z budyniem, i trochę tych kruchych
ciastek na wagę poproszę. O tak, tych z cukrem. Ile? No wie pani, pani Helenko.
Tak ze dwie garści. Dziękuję, dobrego dnia.
Niewiele
miałam w portfelu jak na dorosłą kobietę, co? Pewnie mi się dziwisz? Wiesz, studiowałam,
byłam pełna optymizmu. Wierzyłam, że znajdę pracę. Wierzyłam, że znajdę miłość.
Wierzyłam, że tyle przede mną. A potem czas zweryfikował tak wiele. Tego dnia
miałam zacząć moją pierwszą pracę. To nic, że ja ambitna studentka zootechniki,
miałam pracować na produkcyjnej hali. Radość była niesamowita, ponieważ
dotychczas żyłam na garnuszku mamy, choć ten garnuszek był bardzo lichy.
Wspomagałam siebie i mamę skromnym studenckim stypendium. Byłam grzeczną
dziewczyną z zasadami. Tak mi się przynajmniej wydawało. Perspektywa zmianowego
etatu też mnie nie przerażała. Skoro inni mogą, to mogę i ja. No i w
obietnicach była wizja całkiem niezłych pieniędzy.
***
- Tutaj, o tutaj jest pani umowa, bardzo proszę, należy
podpisać, o tu, wskazał palcem w miejsce
na kartce, pod którym widniało zapisane małym drukiem ‘data i czytelny podpis’.
- Czytelnie?
- Jak widać, uśmiechnął
się sympatycznie młody kierownik zmiany. Tu jest regulamin i zakres pani
obowiązków. Po lewej stronie jest szatnia, po prawej pomieszczenie socjalne,
tam w czasie przerwy może pani się napić kawy. Pani Beata oprowadzi panią po
hali, i chwilowo zostaje ona pani mentorką. Torbę póki co, może pani zostawić
tu w biurze. Powodzenia. Aha, i proszę mi mówić po imieniu, jeśli to nie
kłopot. Eryk jestem.
- Michalina,
podali sobie dłonie.
Tak
to wszystko się wówczas zaczęło. Tak poznałam Eryka. Jakieś dwa miesiące
później, poczułam, że oddycham. Że wszystko się układa, pensje wpływały na
konto, starczało na raty, na odkucie się, na pomoc mamie. No i na ciastka.
Cukiernię Pani Helenki mijałam zawsze idąc na autobus, którym dojeżdżałam do
pracy. Pulchna kobieta, z tlenioną trwałą i białym daszkiem machała mi prawie
codziennie, a ja często do niej zachodziłam. Ten zapach słodkości zawsze mi się
tak przyjemnie kojarzył. Z początkiem sztuki, w której zaczęłam odgrywać
drugoplanową rolę. Gdybym wtedy wiedziała, że te wszystkie elementy, to
elementy sztuki prymitywnej…
***
‘Chciałbym pogadać. Nie w pracy, może po? Miałabyś
jutro czas?’
‘Jasne’
Nie
wiem dlaczego, ale natychmiast się zgodziłam. Wiadomość przyszła na facebooku,
kiedy akurat scrollowałam tablicę, zabijając czas i realizując receptę na nudę.
Mój związek od dawna się sypał. Przynajmniej w moim mniemaniu. A w spotkaniu z
Erykiem nie widziałam wówczas niczego złego. Bo co z tego, że był moim
kierownikiem? Spotkaliśmy się następnego dnia po pracy. W parku. Nawet nie
wiedziałam, że on ma takie ładne, duże szare oczy. Jak ciekawostkę dodam, że razem
z nim, w naszej firmie pracował jego brat bliźniak. Zazwyczaj wszyscy ich
mylili, ja natomiast nigdy. Eryk miał łagodniejsze rysy twarzy, był weselszy i
zabawniejszy. No i miał to coś. Niestety…
Wiesz, to nie jest tak, że on tak po prostu
znienacka napisał. Propozycję spotkania poprzedzało wiele internetowych rozmów.
Wiele. Może zbyt wiele? Opowiadał mi dużo o sobie, głównie o pracy, podróżach,
poczuciu samotności… I gdzieś w tym wszystkim nie wiedząc kiedy się zatraciłam…
***
- To dla mnie? Wręczył
jej bukiet białych tulipanów.
- Mówiłem przecież, że chcę się jakoś zrewanżować,
za to, że przegadujesz ze mną niejednokrotnie noce. Przepraszam, że musiałaś
chwilę na mnie poczekać. Korki. Uśmiechnął
się zalotnie. Obok niej leżała kartka i ołówek. Podniósł je. Rysujesz? Zapytał. Niebywałe! Ja też.
Faktycznie,
wielokrotnie, jak się później okazało musiałam na niego czekać. Kilka,
kilkanaście minut. Do godziny. Ale wtedy o tym nie myślałam. Zresztą, tym mnie
chyba kupił. Kwiatami, rozmową o rysunku. Ja, skromna studentka, on kierownik.
Imponowało mi, że zainteresował się właśnie mną. W naszej firmie było tyle
pięknych kobiet. Jedno spotkanie, kilka chwil, a ja czułam, że chcę go widzieć
kolejny raz. I to nie tylko w pracy. Czułam, że jesteśmy dwiema artystycznymi
duszami, które odnalazły się po długim czasie. Chodziliśmy na spacery,
jeździliśmy na wycieczki ‘donikąd’. Przytulał mnie jak nikt, całował mnie jak
nikt. Trudno było mi się z nim rozstawać, wracać do mojej konserwatywnej mamy,
do szarego świata.
- Tylko nie mów o nas nikomu, prosił.
Rozumiałam,
kierownik i podwładna. Uśmiechał się więc do mnie ukradkowo, czułam wówczas
takie ciepło na sercu. Dyskretne spotkania na magazynie, kiedy nikt nie
widział. To była nasza mała codzienność. Kłamałam jak z nut, mamę, chłopaka,
wmawiałam im, że mam nadgodziny, że mam zaliczenia, że się uczę u koleżanki, że
przygotowuję jakiś projekt na uczelnię. Wierzyłam w każde jego słowo, o jego
życie w zasadzie za wiele nie pytałam. I to był mój błąd…
***
"Nie potrafię spojrzeć Ci w oczy, a muszę Ci coś
powiedzieć. Mam żonę. Też pracuje u nas, ale na innej zmianie."
Zamarłam.
Żona? Nie wiedziałam co powiedzieć. To było dla mnie zupełnie nierealne. On,
trzydziestolatek, żona od siedmiu lat. Kto teraz się żeni w tak młodym wieku… Nie
odpisałam mu, musiałam mieć czas na przemyślenie, na poukładanie tego bałaganu,
który miałam właśnie w głowie. Dlaczego nie powiedział mi o tym wcześniej.
Dlaczego ja głupia się nie domyśliłam. Przecież wszystkie spotkania były
układane pod niego. Brakujące puzzle zaczęły mi się układać w jedną całość. Z
tamtych strzępek urywanych zdań pamiętam, że wyszłam z domu. Mijałam ludzi o
zamazanych twarzach, zatykałam uszy, szłam przed siebie.Wszystko wirowało,
bolały mnie uliczne dźwięki.
Nie
odpisałam.
A
on nie odpuszczał. Tłumaczył mi zdawkowo, że to nie to. Że pochopna decyzja o
małżeństwie. Że im się nie układa. Nalegał na spotkanie, tłumaczył zawzięcie,
że nigdy nie czuł do nikogo tego, co czuje do mnie.
Uległam.
Jednak. Wyłączyłam wszystkie moralne wartości, które były dotąd w mojej głowie.
Przecież jemu się nie układało, mnie też. Tyle jest przecież takich historii,
że prawdziwą miłość odnajduje się po czasie, kiedy dawne decyzje są już dawno
podjęte…
***
- Jesteś pewien, że to dobry pomysł? A jeśli ona
wróci?
- Nie wróci, spokojnie. Do rana jest w pracy. Nalać
Ci wina?
Uśmiechał
się szelmowsko, wino w kieliszkach, stygnąca zapiekanka z kurczakiem, w
głośnikach Edyta Gepert, i to jego piękne mieszkanie z widokiem na panoramę
miasta. Nasz mały raj, świat należał do nas. Zbliżenie, euforia. To nic, że
jego sypialnia, to nic, że z białych ramek raziły mnie po oczach ich ślubne
zdjęcia. Jedyne o czym patrząc na nie myślałam, to czy zdołamy pokonać
wszystkie przeciwności, które nas czekają…
Nawet moja
mama jakoś musiała to przełknąć. Jej jedyna córka spotyka się z żonatym
mężczyzną. Poznała go nawet. Sama stwierdziła, że
przy nim jestem zupełnie inna. Tryskałam radością według niej. I tak też sama
się czułam. Zerwałam z moim chłopakiem, dla niego. A on… A on miał powiedzieć
żonie.
Wiem,
co sobie możesz myśleć. Tak, kochaliśmy się wielokrotnie w jego mieszkaniu. Czy
żałuję? Wiesz, nie odpowiem, dobrze?
***
- Nie mogę jej zostawić. Nie teraz. Zrozum.
- Jak to nie możesz? Czy ty jej w ogóle
powiedziałeś, o nas, o tym, że to koniec, że wy się do cholery rozstajecie?
- Przepraszam. Nie teraz.
Kiedy
jej powiedział, rozpętało się u niego piekło. Bracia nie dawali mu żyć, jego żona
nachodziła mnie w domu, w pracy również utrudniała mnie i jemu życie. Przecież
ona jest z domu dziecka, miała trudne życie, jak on mógł jej coś takiego zrobić.
Jego rodzina była nieugięta w swoich poglądach. On też zaczął się zastanawiać. Były
łzy, dużo łez. Jej, moje, jego.
Ja
tylko w duszy się pytałam: Gdzie jego obietnice, że będzie ze mną? Co ze
słowami, że nie wyobraża sobie życia beze mnie? Że to ja powinnam być przy nim
nie ona…
Przemawiał przeze mnie krzyk rozpaczy. Wkładałam
palce we włosy, i wtedy zrozumiałam co to znaczy rwać włosy z głowy. Błąkałam
się bezwiednie po mieszkaniu, brakowało mi łez, brakowało mi wszystkiego.
Chciałam gryźć ściany. Chciałam zniknąć. Chciałam, żeby dni się kończyły i nie
zaczynały.
Chciałam być kreatorką dobrej historii. Finalnie
stałam się kreaturą samej siebie. Mój świat się zawalił. Znowu zostałam sama. Bez
chęci do życia. Nie chciałam jeść, nie mogłam spać. Dwa miesiące zajął mi
powrót do rzeczywistości. Wzięłam zwolnienie lekarskie, ale na krótko. Wróciłam
do pracy, mijałam jego żonę, wszystko przypominało mi jego. Wróciłam do mojego
chłopaka, wybaczył mi. Wszystko wracało do normy, tak mi się przynajmniej
wydawało.
***
„ Możemy się spotkać? Proszę. Bardzo mi na tym
zależy”
Przerzucałam
bezwiednie kolejne strony książki, kiedy sms o tej treści wyrwał mnie z
zamyślenia. Nie odpisałam.
„ Odezwij się. Proszę. Napisz, cokolwiek.”
Nie
odpisałam.
„ Nie rób mi tego, Miśka. Ja oszaleję.”
Nie
odpisałam.
***
Wróciłam
do domu z nocnej zmiany i pod drzwiami znalazłam list, wielkiego pluszaka i
bukiet kwiatów. Błagał o spotkanie. Nie wiedziałam czy się zgodzić. W ostatniej
chwili pojechałam. Jak go zobaczyłam wróciło wszystko co tłumiłam w sobie przez
ostatni czas. Eryk uśmiechnął się do mnie i mocno mnie objął. Znowu poczułam to
ciepło rozchodzące się w moim sercu. Ale nie liczyłam już na nic. Szczególnie
na życie razem bo on podjął już przecież decyzję. Tylko że ja nie umiałam
istnieć bez niego. Przywiązałam sie do kogoś kto był dla mnie nieosiągalny.
Pytasz
mnie, jak jest dzisiaj? Nadal się spotykamy. Mimo, że on ma nadal żonę. A ja
mam nadal chłopaka. Nauczyłam się nie pokazywać swoich emocji. Każdego dnia
muszę ukrywać, że w moim życiu nadal jest Eryk. Wiem że przyjdzie taki dzień,
kiedy będzie musiał całkiem zniknąć z mojego życia, kiedy ja wyjdę za mąż albo
on będzie miał dziecko. Nazwijmy rzeczy po imieniu. Jesteśmy kochankami.
***
- Coś podać? Znany
zapach małej cukierni przywołał na nowo to, o czym chciała zapomnieć. Tak dawno
jej tu nie było…
- Koniec, powiedział zdecydowanym
głosem, unosząc podbródek lekko ku górze. Twarz napięta, powiększone źrenice,
miarowy oddech. Skończyło się, dodał. Skończyło,
rozumiesz? Zmienił tembr głosu.
Siedzieliśmy w niewielkiej knajpie,
jedliśmy pizzę, piliśmy gin lubelski. Podwójny. Drewniane stoliki, brązowe
krzesła, obok sala dla palących. W pobliżu jakaś firmowa impreza, w powietrzu
unoszące się białe balony związane wstążką, ściany ciemne, ciepłe światło,
muzyka przerywana czyimś śmiechem. Wszechobecny nadmiar perfum i makijażu. W
przesycie. Trudno. Przeżyję.
- Serio? Jak to? – Zapytałam zdziwiona. Poddajesz się? Ty?
Nie wierzę.
- A Ty myślisz, że to jest
normalne? Myślisz, że to normalne, zakochać się w kobiecie, która wolna była
pięć lat temu? Myślisz, że to normalne, że kiedyś jej nie zauważałem? Że była
dla mnie rozmyta jak układy logiki?
- Zakochać? Znieruchomiałam. Znałam sprawę, nie wiedziałam jednak, że aż tak.
-
A, kurwa… Dopił drinka. Przepraszam, zaczepił
kelnerkę. Jeszcze raz to samo, poproszę.
***
Od tamtej rozmowy minęło kilka
miesięcy. W tym czasie Krzysiek zdążył zaliczyć wysokie fale idealne dla
surfingu na Fuertawenturze, być na kilku koncertach w różnych częściach kraju, na
sześciu randkach, z których każda była pierwszą i ostatnią, rozkręcić firmę i
schudnąć. Pięć kilo.
Piątkowy wieczór, spotykamy się w
tym samym miejscu. Wykorzystuje chwile nieuwagi naszych współtowarzyszy i
zaczyna mówić.
- Nie odzywałem się do niej jakiś
czas. Jak wiesz, dodaje. No i… i sama
napisała.
- Wiem, że się nie odzywałeś, mówię. Przecież wyraźnie zaznaczyłeś, że
to koniec. No nie?
- To Ty nie wiesz, zdziwił się, że można mówić jedno,
myśleć drugie? Uśmiech. Przecież
nadzieja umiera ostatnia, no nie? Przedrzeźnił
mnie.
- Źli ludzie też.
- Co?
- Nic, nic. I co? Byłam wyraźnie zaciekawiona. Opowiadaj.
- No… no mailowaliśmy, widziałam, jak ewidentnie się rozpromienia.
To tak na początek. No wiesz, mail bezpieczniejszy. Większy komfort. Dla niej. Tak
będzie wygodniej. Nie, nie patrz tak. Nie widywaliśmy się. Znaczy nie
oficjalnie, ot tak przypadkowo na siłowni, na przykład. Ona swoje fitnesy, ja
swoje. Reszta to wiesz. Tak od słowa do słowa… Od zdania do zdania. A potem… a
potem to mi z nią te grzyby wyszły.
- Na Boga, aż krzyknęłam. Jakie grzyby?
- No nie takie, zaśmiał się. Zbieranie. Nie
potrafił ukryć rozbawienia. Ostatnio siedzieliśmy na fajce po siłowni,
gadaliśmy i tak mnie coś natchnęło, żeby jej te grzyby, znaczy się zbieranie, zaproponować.
No wiesz, w weekend. I byłem pewien, że mi odmówi, a ona się zgodziła. Dodała,
że niedziela odpada, ale sobota jej pasuje. Taki sztos. Powiedział chyba bardziej do siebie niż do mnie.
- Potem się pożegnaliśmy, nazajutrz
dostałem wiadomość z dogadaniem tematu grzybów, no i dodała, że mogę zadzwonić.
Akurat jechałem do Warszawy, na szkolenie, więc zadzwoniłem. Trzygodzinna
rozmowa. I było miło, czarująco, luźno, wiesz, jakby nic się nie stało. Ale coś
mnie tak wtedy napadło, i znienacka rzuciłem takie hasło, że wiesz, że to
wszystko to jest jakaś autodestrukcja. No, że my. Ja i ona. I, że albo do
przodu, albo nic. No wiesz, że ja nie jestem pluszowy piesek. Zasugerowałem
jej, że to koniec.
- No wiem, wiem. No ale grzyby?
- A nie. Na grzybach to byliśmy.
Tak mnie wtedy coś wiesz, no trafiło, ale ona w sumie pominęła to milczeniem,
co powiedziałem. I dostałem prezent, na dzień chłopaka. Pióro. Z granatową
kokardą. I na siłowni się widzieliśmy. I dzwoniła, budząc mnie rano. Dwa razy.
Czuję, że
powoli się gubię. Koniec, początek, etap zatracania lekkiego dystansu, który
pozornie jest, a go nie ma, chłonięcie każdego gestu, który sprawia, że chcesz
więcej i więcej, mimo, że już tyle się zdarzyło. Powoli składam w głowie fakty.
- No to czekaj, mówię. To co znów
jest nie tak?
- Byliśmy na
tych grzybach, znaczy się wiesz, dobra, no sama rozumiesz. Rozumiałam.
- I ona nagle wywaliła mi w aucie, że jak mi coś
powie, to mnie straci, i że ona tego nie chce. Serce w gardle, ale mówię jej dawaj.
Wziął do ręki przeźroczystą szklankę
z ginem, upił spory łyk.
- I ona mi wtedy zaproponowała przyjaźń. Przyjaźń, kurwa, rozumiesz? No trafiło mnie momentalnie, poklepałem ją po kolanie i
wyszedłem z tego cholernego samochodu. Odpaliłem fajkę, wyszła za mną. Zaczęła się
łasić, przytulać, ściskać mnie za rękę.
- Na
grzybach, po grzybach, czy w trakcie?
- W trakcie,
mówi. To ma znaczenie?
- Nie, odpowiedziałam i sama się zastanowiłam na
cholerę zadałam to pytanie. Mimowolnie zaczęłam mówić, że to chyba jakaś jej
gra. I, że poczułabym się na jego miejscu tak, jakbym dostała w pysk. A potem
zganiłam samą siebie, bo przecież do jasnej cholery nie jestem na jego miejscu.
Dodałam jeszcze, że każdy ma swoje granice, ale chyba nie do końca mnie słuchał…
- Patrzyłem
na nią, a ona milczała, mówił dalej.
Po chwili szepnęła tylko, że ma wrażenie, że ją prześwietlam wzrokiem. I, że
się czuje jakby nago stała. Byłem zdenerwowany, powiedziałem jej, no dobra
krzyknąłem, czego do cholery chce. To złapała mnie jeszcze mocniej za rękę. No
to ją pocałowałem, bo nie mogłem już wytrzymać. I zaczęła się rozkręcać. I
opór. Rozkręcać. I opór. I tak do porzygania. Na pewno chcesz tego słuchać? Dodał po chwili.
Chciałam.
- Poszliśmy
pooglądać księżyc.
- Na
grzybach?
- No te
grzyby, to tak wiesz… My się spotkaliśmy późnym popołudniem. No co ja Ci będę
tłumaczył. Słuchasz? Kiwnęłam głową. I
tak stoimy, i mnie zaczęła podgryzać, tak wiesz, zalotnie, no to ja ją za
brzuch, zacząłem łaskotać, i wylądowaliśmy na ściółce. KSW. Dasz wiarę?
- Byliście
jak blogerki modowe w liściach, zaśmiałam
się.
- Co?
Nic, nic, mów dalej.
- Otrzepaliśmy
się z tych igieł, no i fajka. A potem znów jakoś, coraz bliżej, rozkręcała się
i opór. Ten sam schemat. Przytuliła się mocniej, i nagle telefon. Mówię,
telefon, a ona niech dzwoni. Nieważne. Nie odebrała. Tak, to on dzwonił. Kilka
razy.
- Co chwilę
mówiła, że musi jechać. Mówię jej to jedź. Nie jechała. Porwałbym Cię, powiedziałem
jej. Ogłuszył i porwał. Wykręciłem jej dla żartów ręce do tyłu. Udała, że
mdleje. A potem popatrzyła na mnie takim wzrokiem w stylu, zrób to. Więc wziąłem ją na ręce, wsadziłem do auta i… no w drogę.
Gdzie jedziesz mówi. A ja, że przed siebie. Na koniec świata, chcesz?, zapytałem. Usłyszałem z tyłu
krzyk. Taki wiesz, słodki pisk. No, że chce. Przyłożyła mi zimne ręce do karku.
W końcu zawróciłem. A potem przytuliła mnie tak mocno, i się pożegnaliśmy. Zamilkł na chwilę.
- Wtedy
miałem taką jedną myśl. Że rybka złapała haczyk. Że już nie dopuszczę innej
myśli, że my będziemy razem. Do końca. Przecież sama się odezwała… Przecież
mówiła, że jej związek to fikcja. Że ich nie ma, nie istnieją. Że umarło. Wiem,
że to chwilami brzmi jak Lemowska fantastyka, ale to historia prawdziwa…
- No to co
się zmieniło? Zapytałam.
- Kilka dni
po tych grzybach, zadzwoniłem do niej, żeby wpadła do mnie na chwilę, jak
będzie wracała z pracy. Miałem dla niej maliny i jagody. Znów byłem jakiś taki podenerwowany.
Niespokojny. Nie wiem. Czułem jakieś poczucie, że teraz albo nigdy. Zagrałem vabank.
Wszystko albo nic. Powiedziałem jej, że ją kocham. Że wszystko co robię i
robiłem to przecież tylko dla niej. Że chciałbym z nią normalnie, że się do
mnie przeprowadzi, i że będziemy żyć. No po prostu. Powiedziała, że zadzwoni,
zabrała te maliny i pojechała… Zapalę,
przepraszam, dodał i wyszedł na chwilę.
- To była
kulminacja. Czułem, że zrobiłem dużo, i że mogę jeszcze więcej. Miałem dość
złudnej nadziei, i tego wszystkiego być
może. Poczułem ulgę bez względu na konsekwencję. Bez ułudy. Fikcji,
wizualizacji, determinacji. Drogi donikąd. Miała zadzwonić, więc czekałem.
Łaziłem z kąta w kąt, wypatrywałem cholera wie czego w oknie.
- I pewnie
niepotrzebnie się denerwowałeś, bo zadzwoniła? Dopytałam z entuzjazmem.
- Nie, nie
zadzwoniła. No nie. Po prostu. Dostałem tylko jedną zdawkową wiadomość. Przepraszam. Więc jej odpisałem, że to
jej decyzja. Że jej wybór, że chce być suką dla psa. A nie kobietą dla
mężczyzny. Tak, może mnie poniosło. Mimo wszystko, dodał… mimo wszystko…
Podniósł
się, wyjął z kieszeni pióro które dostał od niej, napisał na serwetce tytuł
piosenki, przesłuchajjak będziesz w domu, dodał.
„Dziś
słońce świeci tylko dla mnie, czas leci wolnej to jest fajne, sny stały sie tak
realne, jak nigdy wcześniej” zanucił.
Wiesz,
nam by się to udało. Ja się po prostu zakochałem. Za późno.
***
- Mam dosyć, rozumiesz, dosyć.
Przecież sobie obiecałam, że w nic się już nie wpakuję. Że nie dam się
wmanewrować. Że żadnych facetów, nic, zero, null, nic nigdy. Amen w pacierzu,
że nauczę się siebie. Że się poskładam, polubię, i może wtedy. Że nie dopuszczę
żadnych demonów, lęków. No i to najważniejsze, że ja się już pierwsza nie
zaangażuję. No nie. No i masz Ci los, znów mi się nie udało…
- Nie… nie mów, że…?
- No tak, pociągnęła nosem. Tak, tak, tak. I na cholerę tam jechałam?
Zachciało mi się warsztatów fotograficznych. Cholera jasna. Miałam zamykać
chwile w kadrze. A zamknęłam za sobą kolejne otwarte szeroko przede mną drzwi. I
sama w sobie. Się. Masz chusteczki? Zapytała.
- Może po kolei? Zaproponowałam.
-
Po kolei, to ja się spodziewam
jedynie spóźnień. W moim życiu nic nie ma po kolei. Nic. Nie umiem normalnie,
zwyczajnie, nie umiem się nie zachłysnąć. Ciągle walczę ze sobą, ciągle na siłę
szukam tego pieprzonego punktu zaczepienia, tego, żeby nie być znów samą w
sylwestra. Wiem, nie patrz tak na mnie, tak teoretyzuje. Wiem, że mamy październik.
Spędziliśmy razem te cholerne dwa tygodnie. Wspólne zajęcia, wykłady, plenery.
Kolacje, integracje, walka na poduszki. Spacery, księżyce, całowanie, upojne
noce, tak wszystko to, właśnie tak, wypowiadała
pospiesznie jednym tchem. Był dla mnie dobry, liczyłam na jakiś dalszy ciąg
zdarzeń. A potem wróciłam.
- Wróciłaś, i co?
- Nic. Mieszkamy w dwóch różnych
końcach Polski. Ja snuję wizję wspólnego życia, a on też snuje. Po knajpach.
Się. Chlipała dalej. Nie odpisał mi
ostatnio na smsa. Znaczy, nie że w ogóle, ale po dwudziestu minutach dopiero.
Odchodziłam od zmysłów.
Słuchałam jej z coraz większym
zdziwieniem.
- Inga... No ale odpisał?
- No tak. Ale nic tak wiesz. No czule?
Nic, totalnie. Jakieś zdawkowe słowa. Jak mógł. Czuję się oszukana. Uwiódł mnie
i odłożył na półkę z napisem poczekalnia. Numerek 56. A ja ciągle czekam,
zerkam jak ta głupia na telefon. Czasem go nawet chowam do szafy.
- Kogo?
- Telefon. Dodała pośpiesznie. No co Ty, nie wiesz? Nie wiesz, że
obserwowany telefon nie dzwoni. I później go wyciągam, patrzę jest, jest wiadomość.
I kiedy już się tak jaram, jak nasza koleżanka na solarium, orientuję się, że
to nie on. Tylko wróżka Leokadia, rozkłada karty, i wie jak znacząco wpłynąć na moje życie.
- Zasugerował Ci coś? Po czym
wnioskujesz, że coś jest nie tak. Coś się stało.Daj Wam czas, poznajcie się
może, próbowałam ją jakoś uspokoić.
Bądź cierpliwa, chcesz go wystraszyć?
- Nic Ci nie powiem. Ty mnie
zabijesz. Już to chyba zepsułam. Już go wystraszyłam. Klamka zapadła. Czuję
chłód, wieje od niego jak po wyjściu z igloo. On już wie wszystko.
- Czym jest wszystko? Zaciekawiła mnie jej wypowiedź.
- No wszystko jest wszystkim.
Normalnie. Jak odjeżdżałam, i pomagał mi zapakować walizkę do mojego auta
powiedziałam mu, że go kocham. Po cichu. Na ucho. A on mnie pocałował w czoło.
Zamknął bagażnik i kazał jechać ostrożnie. I tyle. Tylko tyle.
- Że, jak kochasz? Aż się zachłysnęłam.
- No jak, jak. Normalnie. Całym
sercem.
Wiesz,
nam by to się udało. Ja się po prostu zakochałam. Za wcześnie.
Spodobał Ci się ten tekst? Znajdziesz mnie też na facebooku. O tu: KLIK