- Nowy? Pytam, wskazując ruchem głowy na telewizor.
Wydaje mi się, że dobrze znam to mieszkanie. I, że
prędzej go tam nie widziałam. Wydaje mi się, że stał, ale mniejszy. Coś mi się
nie zgadza, coś nie pasuje. Rozglądam się. Te same zasłony, te same specyficzne
karnisze, taka aluminiowa listwa tuż przy suficie. Elementy czarnego szkła na
meblach. Zwyczajnie nie zwyczajnie. Inna aura. Coś tu się zmieniło.
- Nowy, odpowiada. Uśmiecha się, chyba
inaczej niż zwykle, a ja mam wrażenie, że opuszczają go jakieś wieloletnie
demony.
- A kameleon? Pytam. Nie widzę go, może to
on zmieniał tu zawsze tę kaskadę barw.
- Za tęczowym mostem, odpowiada.
- Gdzie?
- No zdechł. Upija łyk wody z cytryną.
- Wiesz, zaczyna mówić, a jego słowa
odbijają się dziwnym echem w mojej głowie.
Otwierają mi jakąś szufladę, w której chcę zamknąć
wszystko, co mi zaraz powie. Sięgam po wafelka, i niecierpliwie obchodzę się z
jego papierkiem.
Uśmiecha się.
- Tu obok są jeszcze truskawkowe, podsuwa w moją
stronę miseczkę. Strącam okruszki z sukienki, i nie muszę nawet o nic
pytać, bo sam zaczyna.
- Pamiętasz Hankę? Pyta, a ja kiwam znacząco
głową. Popatrz, kontynuuje. Przecież tak się dla niej starałem. A Olkę?
Znów kiwam. Rozumiesz? Mówi dalej, choć jeszcze nie bardzo wiem, co mam
rozumieć, przytakuje. Zawsze jak mi zależało, to się tak starałem. No kwiatki.
Czekoladki. A tu nic. I Wyszło. Dopija wodę, odstawia znacząco szklankę na
ławę.
- Pamiętasz, znów zadaje pytanie. Pamiętasz,
jak ci mówiłem, że będę robił urodziny kumpla.
Mówię, że tak, choć żaden młotek mi tego nie
przybił
odpowiednim gwoździem do głowy.
- I wiesz, no dzień wcześniej popiłem. Grożę mu
palcem. No wiem, mówi. Tak jak wtedy, co mieliśmy obejrzeć laptopy, aj noł,
śmieje się. Mniej więcej te sam schemat. Ogólnie zdychałem, ale mówię, dobra,
niech wpadają. Dwa miesiące wcześniej kupiłem ten właśnie telewizor. To znaczy
nie ten, ale o tym za chwilę.
- Zmieniasz telewizory co dwa miesiące?
- Nie. Uśmiech. Popatrz. 50 cali, nówka na
wypasie. Na tej imprezie były w sumie trzy pary, no i ja. Z czego o jednej
parze nie wiedziałem, że są parą. No w sensie, oni przyszli razem, ale zachowywali
się dziwnie. On miał angielski humor i siedział w kącie. A ja z nią trochę
bajerowałem. A o tym, że są parą dowiedziałem się trzy godziny później na
fajce. Sięgnął po paczkę papierosów. Mogę? No pal. Sięga po
niebieską zapalniczkę z kolorowym napisem. Zaciąga się, wstaje i pyta czy chcę
piwo. Chcę. Podaje mi słomkę, siada i kontynuuje.
- Po kilku głębszych dziewczyny zaczęły śpiewać i
tańcować. W pewnym momencie poszedł jeden piruet za dużo i Zuza uderzyła
łokciem w telewizor.
- Zuza?
- No czekaj. Bo ona tak ma właśnie na imię.
- Kto?
- No czekaj, odwrócił twarz w moją stronę.
Rozumiesz? Trzy godziny znajomości i 50 cali jebło. Zacząłem się śmiać, choć
nie było mi do śmiechu, ale telewizor rzecz nabyta. A ona poczuła się do
odkupienia mi tego telewizora. Wyciągnęła ode mnie numer telefonu, dzwoniła,
rozmawialiśmy godzinami o pierdołach. I nie tylko.
- Czym jest nie tylko?
- Czepiasz się, zgasił papierosa. A później
się rozstali. No wiesz, ona i on. Pamiętam, to była na pewno niedziela. Wtedy
się dowiedziałem. Zawahałem się, no bo wiesz, rozgrzebane rany, te sprawy, ale
zaprosiłem ją na spacer. Siedzieliśmy przy fontannie, aż pojawiła się tęcza. Fajnie,
nie? Wiesz, przesunął popielniczkę. To nie jest tak, że rozwaliłem czyjś
związek i zaręczyny, nie patrz tak na mnie. Miał łagodny ton głosu. Oni
nie byli nigdy na wakacjach, przez siedem lat. Widywali się w niedzielę po
południu, z czego każde sobie. Uśmiechnął się nieśmiało.
- Moje urodziny spędziliśmy razem, ona jeszcze
wtedy była z nim. Powiedziała mi pomyśl życzenie, może się spełni. Pomyślałem.
Tylko sekundę. I wiesz, spełniło się. Rozpromienił się. Ona nigdy
nigdzie nie była. Dasz wiarę? Raz w poznaniu i raz w Warszawie, za dzieciaka.
Któregoś wieczoru zabrałem ją do Wrocławia. Mgła, oświetlone uliczki, noc, my, rozmarzył
się. Wiesz, otworzył swoje piwo. Tak bardzo chciałbym jej pokazać, że nie
każdy facet jest skurwysynem.
- Czyli telewizor nowy? Zaśmiałam się.
- Nowy, mówi. Ale wiesz co? 50 cali już nas nie
kręci.
- Ben, mówię. Życzę Ci jak najlepiej. Wiesz? Osiecka
kiedyś mówiła, że co się polepszy, to się popieprzy. Ale Ciebie to nie
dotyczy.
Ugryzłam się w język.
***
- Ben, o której pogrzeb?
- 10:15, środa.
- Będę.
- Dzięki.
***
- W imię ojca, i syna, i ducha świętego...
- Dziecko, co ty znów robisz?
- Modlę się, mamo…
***
- Jestem wstrząśnięta.
- Czym?
- Przestań, dziecko. Nie możesz tego zrobić.
- Czym jesteś wstrząśnięta? Moją głębią uczuć do
Boga? Mamo!
- Celina!
- Nie mamo. Ja już podjęłam decyzję. Powiedziała
po cichu, składając w kostkę kilka ubrań, i wkładając do małej walizki resztę
najpotrzebniejszych rzeczy. Wyjeżdżam.
- Zmarnujesz sobie życie!
- Nie! Będę przysięgała ze swobodą. To jest moja
droga, zrozum mamo. Przyjrzyj mi się jeszcze raz. Je-stem-pe-wna.
Matka spojrzała na Celinę. Jej twarz była napięta i
pełna determinacji. Nim domknęły się drzwi usłyszała cichy szept:
Mamo,
jesteśmy na siebie z Bogiem skazani. To powołanie. Zrozum.
Rok bez kontaktu. Nieśmiało naskrobane zaproszenie,
Kochana Mamo, na brzoskwiniowej kopercie, w środku kilka słów, prośba o
potwierdzenie przybycia do siostry przełożonej. I ta dudniąca cisza.
…W obecności najświętszej Maryi dziewicy… daj mi
siłę i łaskę do wytrwania w tym zgromadzeniu… poprawiła w dłoni mikrofon,
zerknęła znad płomienia świecy. Matka stała w drzwiach kościoła.
A ona
ślubowała. Czystość. Posłuszeństwo. I ubóstwo.
- Mamo… rzuciła jej się w ramiona.
- Dziecko, ty miałaś mieć dom, miałaś być kochana.
- Mamo, pogłaskała ją po głowie.
Mój dom jest tu.
Bóg mnie kocha.
***
- Dzień dobry, wyrwało mnie z zamyślenia.
Kobieta na oko koło czterdziestki, w dłoniach trzymała ogrodowy materac w
kratkę. Schodziła ze strychu, na moją zaskoczoną minę odpowiedziała na dachu
byłam się opalać. Uśmiechnęłam się. Widziałyśmy się wówczas pierwszy raz.
Twarz miała zasłoniętą włosami, nie widziałam jej zbyt wyraźnie.
Drzwi były brązowe, miały taki doklejany jasny
akcent. Aplikację. Zamiast klamki dziura, przez którą wydostawało się światło.
Raziło w oczy, kiedy się wchodziło po schodach. Drzwi często były uchylone.
Pokonanie czterech pięter zawsze dawało mi się we znaki. Do przekroczenia
ostatniego półpiętra. Później też czułam. Zapach.
- Albinaaa, echo niosło się w promieniu
kilkunastu metrów.
- No.
- Wodę wstaw. Na pierogi.
Troskliwy mąż.
- Wpuść mnie.
- Spierdalaj.
- Proszę.
Zrzucił ją ze schodów.
- Albinaaa, znów to samo echo. Dzieci śpią? To
zejdź.
- Idę.
Dzieci im zabrano. Trójkę. W ich mieszkaniu
wciąż lecą bajki.
- Albinaaa, z psem wyjdź.
Psa też zabrano. Owczarka. Niedawno.
Siedzi na dole, na wąskiej ławce. Z zamyślenia
wyrywa ją gwałtowne dotknięcie ramienia. Podbite oko, drżące dłonie. Kasztanowe
włosy zasłaniające pół twarzy. Zaciśnięte usta. Na klatce schodowej wciąż
widoczne ślady krwi. Rozrzucone garnki. Drewniana łopatka. Kolejna interwencja
policji. Rozmawiając z nimi jednocześnie kieruje się schodami ku górze.
- Proszę jechać z nami. Co panią tutaj trzyma?
- Proszę pana! To jest mój mąż. Ja go kocham.
Znajdziesz mnie też tu: klik
0 komentarze