Wesele, hej wesele.


źródło: www.wallpapers.com

Oczekiwanie, odliczanie, beztroska…

Siedzimy i pijemy cin cina bez lodu, przeglądając portal aukcyjny.

- Czy Ty nie masz normalnej myszy?!
- Myślisz, że kapelusze?
- Nie umiem tą myszą się posługiwać, masz inną?
- Nie, czekaj. Już były. Pamiętasz? I krawaty.
- Mysz!!!
- Byle by nie rogi. Szarfy. Welony. Żadne słomki w kształcie męskich narządów rozrodczych. Nie wchodzi w grę. 

Więc?

- Masz inną mysz?

No więc, mamy to. Girlandy hawajskie na szyję i rękę. ( Jak się okazało również na głowę ). Plakietka z datą, no, że dwudziesty, zero szósty. Wyślij do wielu, konsultacja, akceptacja, kup teraz, czekamy. Apartamenty załatwione, miało być jacuzzi, będzie bez, może to i lepiej, jeszcze byśmy się potopiły. Tfu. 

- Chyba nie będzie plakietek, cofnęli mi wpłatę.
- Nienawidzę Cię.

Doszły.

- To nie masz innej myszy?

***

Pakujemy walizki, spotykamy się na PKP.

- Jadłaś coś? Obiad Ci wzięłam.

Radocha. Mały plastikowy pojemnik, jak na badania do laboratorium, zawartość nie mniej ciekawa.

Frytki z kalafiorem. Bez keczupu. Obiad życia, panieński roku, spragnione? W walizce siedem litrowych butelek sprite. Pięć skażonych (cin cin + sprite ), dwie czyste. 

Ruszamy, konduktor twierdzi, że jesteśmy napalone ( nie wiem dlaczego, żadna nie pali – teraz i tu, to po czym pan wnosi? ), taksówkarz, że jesteśmy z Kołobrzegu ( tak, to te twarze zniszczone wiatrem ), ahoj Wrocławiu, jesteśmy. Kołobrzeskie dziołchy z Kalisza. Strzeżcie się.

Apartament przygotowany. Hawajskie kwiaty, balony, cin cin, cydr, ruski szampan, pizza bez sosów (serio?).

- Excuse me – załomotała do drzwi, zatykając uszy. Mówiła chyba po mongolsku, nie zrozumiałyśmy.

Okazuje się, że byłyśmy tak niegrzeczne, że zapukał do nas policjant. Spóźniona interwencja, więc sam dostał mandat karny. Każdego szkoda. No. Nawet policjanta.

Impreza skończyła się w centrum, gdzie dowiedziałyśmy się, że pieniądze nie są najważniejsze, że możemy się zabawić, i że rolnik szuka żony…

Ps.

J. wysyła mmsa do przedmęża. Seksowna kiecka, but, poza, pyta czy fajnie, dostaje reprymendę, że zbyt wyzywająco.

Wskakuje w bieliznę, którą dostała w prezencie ( kocica ) wysyłając kolejnego mmsa:

- Masz rację Kochanie, jednak pójdę w tym.

Obraził się.

;-)

***

- To o 17 u mnie?
- Będziemy.
- Gdzie Ty jesteś?
- No muffiny wiozę. Wejdźcie.

Jest piątek, przedweselny, siedzimy we cztery przy czarnym szklanym stole pakując przepiękne muffiny dla gości. Celofan, wstążka, karteczka. Śmiejemy się z wpadek weselnych, nastrajamy się lekką  muzyką.

- Braknie.
- Co? Czego?
- No celofanu.
- Kurwa.

***

- Organista nie może. Będzie inny.
- Co?
- Dj nie zagra na poprawinach, też nie może. Będzie inny.
- Co?
- A przedmężowi zniszczono koszulę w pralni. I suknia była niedoprasowana.
- Co?
- No.
- To widzimy się na koncercie wieczorem. Spokojnie.

***

Centrum, koncert, wieczór, relaks.

No gdzie oni są?

Mms.

Tort się zapadł w chłodni. Akcja, ratunek, reanimacja nieudana, nowy tort piecze się całą noc z małą modyfikacją smaków, w tym czasie pies zjada muffiny ( niezapakowane) i zarzyguje dom.
Wystarczy. Idziemy spać.

Widzimy się jutro u fryzjera.

***

Prasuję sukienkę i wieszam na karniszu. Wybiegam z domu, bez makijażu, bo muszę zapakować wino,  i kupić owoce, muszę je mieć koniecznie. Kwiaciarka zagaduje, że ciekawe jak to jest mieć dużo pieniędzy, wiem, wyglądam ubogo, cholernie się śpieszę. Wrzucam wszystko do auta (tak aparat, bo zrobię backstage u fryzjera, wino, kartkę, owoce (konieczne mi ), zamykam drzwi z kluczykami. Jedynymi. Auto się zamyka…

Huston, mamy problem…

Dzwonię po ratunek najpierw do szwagra, odbiera moja siostra, wyzywam, że nie jej telefon, i szlocham, że ratunku, że ja muszę teraz do fryzjera, że no teraz i że co. Kopię dwa razy w oponę i docieram na miejsce. Cudem na czas. Krzyczę jaka to ja głupia, i że kluczyki, i że aparat i, że szybę wybiję.

Udało się. Uratowano mnie. Auto otwarte. 

Wracam szczęśliwa do domu. Po drodze pożyczam mikser od mamy, brudzę całą marynarkę. Wchodzę do domu. Spadł karnisz. Kurtyna.

***

- Prądu nie ma.
- Czego?
- No prądu w kościele.

Agregaty.

Uf.

***

Panika.

- Magdalena, ryż, nie mamy ryżu, nic, nie mamy.

Otwieram torebkę.

-  No ja bym nie miała ryżu?

***

Bawiłyśmy się do białego rana. Wygrałam flaszkę w kalamburach ( dogrywka ) udając orgazm (tak, orgazm), tak przetarzałam się przez pół sali, nie nie chcę tego oglądać, wy też nie? 

Podawałam szminkę, biegałam po welon, tańczyłam na bambusowej rurze (dj mnie podpuszczał – normalnie to ja nigdy bym przecież ), poprowadziłam zabawę w karocę (znacie?) i odczytałam telegram do Pana Młodego, który nadszedł od kolegów ze słonecznej Italii…

Jego treść znajdziecie na portalu e-wesele.pl, może się komuś z Was przyda.

***

Mimo tych wszystkich nieprzewidzianych sytuacji wszystko udało się nadzwyczaj wspaniale.
Podobno dobrze sprawdziłam się w roli pierwszej druhny…;-)
Sto lat młodej parze!
PS. Poczekajcie na fotorelację.
Joanna wyglądała przepięknie!!!

***

Macie jakieś swoje wspomnienia?
Podzielicie się?

źródło: www.wallpaperswide.com
 

Podobne wpisy

0 komentarze