Tobie. Ja.


źródło : www.wallpapers.com

Schowała się za laptopem. Wychyliła lekko zza niego czubek głowy, ze zmierzwionymi włosami. Niedbale wpięte kilka wsuwek, to co niepodpięte, zaczepione luźno za uchem. Resztki lakieru do włosów gościły na rozdwojonych końcówkach. Pociągnęła nosem. Podniosła raz jeszcze wzrok, szybko cofnęła się w dół. Telewizor grał zbyt głośno, dopiero to zauważyła. Rzucał kolorowe światło, klik, zaczął być nieznośnie męczący, klik, trzeba wymienić baterie, klik. Kolanem wytarła nos, schyliła się po długopis, który upadł dwa dni temu. Kolana na krześle, jedna dłoń na stole, ma go. Podniosła. Kiedyś spadnie z tego krzesła, ciągle tak na nim kombinuje. Taki dziwny zwyczaj, zupełnie jak to, że siedząc trzyma prawą dłoń pod żebrami. Tak jej najwygodniej. Na krzywo złożonej białej kartce papieru napisała małymi literami „ile jeszcze”. Oparła plecy, przejrzała się w białej poświacie monitora i dopisała, duże, wyraźne „NIE WIEM”. 

Bądź… Niezmiennie. Zwyczajnie. Po prostu. Dla świata. Bo świat jest dla Ciebie. Otwiera dla Ciebie szeroko drzwi, nawet tam, gdzie mogą powstawać ściany. Bądź. Cegła po cegle buduj, twórz, osiągaj. 

Nie wiedziała jak to jest być pierwszą. Wygrała kiedyś konkurs wiedzy o patronce, nawet ze dwa razy pod rząd.  To tyle. Na przykład na wuefie nie umiała rzucić piłką palantową. Miała słabe ręce, krok w przód, zamach, i zawsze ta sama nieznośnie bliska odległość. Lepiej szło jej już skakanie w dal, była lekka, łatwo jej się było odbić. Albo bieg, na krótkie dystanse. (…) Teraz rzuca się jeszcze ciężej. Skok nie jest w dal. Dystansu brak, choć biec chce jak najdalej stąd. I ta niechęć do piłki z „palantem” w nazwie (…)

Siedzieli w domku chińskim, na siódmym schodku od dołu, i trzecim od góry. Betonowe, szare, zakurzone, zimne schody. Pociągnęła go za rękę, chodź. Przysunęła się trochę bliżej i szepnęła kilka słów na ucho. Uśmiech. Nie rób mi tak. Uśmiech. Szeptała dalej. Uśmiech. Wyciągnął przed siebie ręce, pokazał przedramiona. Uśmiech. Położyła mu palec na brodzie, odwróciła jego twarz w swoją stronę. Siedemnaście sekund igiełek tańczących w każdej komórce. Nikt mnie tak nigdy nie całował. Nigdy nikt. Poczuła, jak to jest być pierwszą. Na chwilę. Na moment. Na. Choćby do na, trzeba było dodać niby.

Czuj… Mocno, mocniej, najmocniej. Jak debiutujący muzyk poruszaj nieśmiało kolejne nadszarpnięte struny serca. Doprowadzaj do chóralnego śpiewu największych emocji, najgłębiej ukrytych między komorami, tętnicą i aortą. Batutą wyznaczaj tempo, metrum i dynamikę grającej w Twoim sercu orkiestry. Niech serce bije równym taktem, bądź jego dyrygentem.

Wyjęła telefon, napisała kilka słów. Szły pod rękę, mijając ludzi idących w tym samym kierunku. Ciężko stukało się w mały ekran jednocześnie idąc. Nierówny krok i drżenie rąk. Poruszyła telefonem, odwróciła ekran, wygodniej. Gra świateł, dźwięku, głosu, oparów alkoholu, tłumnie pod niebem Kalisza. Na balkonie w kolorowym rzędzie kamienic po prawej stronie stała para. Ona - czarna sukienka, na dużym, zaokrąglonym brzuchu, on oparty o barierki, za nią, z dłońmi na wysokości pępka. Napisała znów kilka słów. Widzisz, szturchnęła ją, wskazując na balkon. Widziała. Ilość decybeli, znacznie powyżej dopuszczalnej normy, wprawiała w drżenie okoliczne mury. I jej serce. Myślała, jakim echem rozbrzmiewają w jej głowie myśli. Jak ze sceny unosi się akcent „er”. Miała dziwną tendencję do wyłapywania akcentu rzucanego na konkretne głoski, sylaby. Uśmiech. Przypomniała sobie jego głos, melodię słów tworzących symfonię z każdego „sz”, „cz”, tak bardzo charakterystycznego, pół nuty i ćwierć, klucz wiolinowy, zabawnie zawinięty. Kręty labirynt drogi do jego serca. Uśmiech.

Uśmiechaj się… Niezmiennie. Z tym zabawnym stuknięciem zębami raz po raz. Do more of what makes you happy. Zawsze.

Wybrała najstaranniej jak umiała tekturowe pudełko malin. Wyjęła pojedyncze zielone listki, wplątane gdzieś pomiędzy. Plastikowe pudełko z borówką. Duża, ładna, dorodna. Jedna czwarta litra jagód, opłukanych pod bieżącą wodą. Cholera przecież wie, gdzie rosły. Czterysta mililitrów kremówki, ubijanej pożyczonym mikserem. Galaretka truskawkowa, choć truskawek nie było. Pokruszone ciastka krakuski nie wiadomo skąd, z chmurkowym wykończeniem obrzeża. Warstwa podwójna. Szklanka cukru pudru, dwa żółtka od kur z wolnego wybiegu, wiaderko serka, z naturalnego mleka, od naturalnej krowy. Szklanka mleka, od tej samej, albo innej, zawartość tłuszczu dwa procent. Serce włożone  w każdy ruch łyżeczką, tysiąc strzelających fajerwerków, tląca się iskra i ta nadzieja, dziewczynki z zapałkami. Zamknięcie oczu, wdech, wydech. Uśmiech.

Doświadczaj… Smakuj każdą chwilę najintensywniej jak potrafisz. Szczelnie zamknij w szczelnym słoiku, to co wydobędziesz w odpowiednim momencie. 

***

Nie wiem, czym jest wszystko najlepsze.

Nie powiem, wszystkiego najlepszego.

Najlepiej powiem – wszystkiego.

Po prostu.

Tobie.

Ja.

Podobne wpisy

0 komentarze