źródło: www.unsplash.com
Jest niedzielny wieczór, październik, kilka dobrych
lat wstecz. Wracam pieszo z pracy, niebo spowite odcieniami czerni i granatu,
moknę do granic możliwości, o kaptur uderzają mi miarowo zimne krople,
zakręcona droga prowadzi z górki, przyśpieszam nieco kroku, jest ciemno, zimno,
jem milky waya, przeklinam świat, kierowcę zielonego matiza który mnie
ochlapał, po drodze kupuję dwa piwa w butelce. Wieczór zaczynam więc dwoma
dźwiękami. Zrywanego z butelki kapsla i dźwięku poczty. Mam nową
wiadomość.
Klikam.
Z pomazanego ekranu laptopa patrzy na mnie chłopak
z piwnego ogródka. Ma granatową kurtkę i ciepłe oczy. To chyba jakiś nadmorski
kurort. Lakierowane deski, kufel, oparte na nim dłonie. Już chcę zamykać okno,
zostawiam. Jednak. Muszę dodać, że to jest taki czas, że nie chcę nic, od
nikogo, z nikim, nigdy. Nic, zero, null, noł faking łej. Biorę dwa łyki i
odpisuję. Rozmawiamy, nie o dinozaurach, nie o jednorazowym numerku, nie o
pogodzie. Rozmawiamy o życiu. Słucha mnie, wspiera słowem, nie doradza. Jest.
Deszcz jakby lżeje, zerkam na zegarek, przepraszam
go i mówię, że znikam.
- Dokąd idziesz? – pyta.
- Do kościoła, odpowiadam, zgodnie z prawdą.
- Do kościoła? Jest dość późno. Gdzie? – pyta
dalej.
- Katedra, mówię. Msza akademicka na 20:30.
- Pójdę z Tobą. – jest uparty.
- Do kościoła?
To drugi koniec miasta. Pada. Próbuję go
zniechęcić. Nie znamy się nawet. Próbuję znaleźć sensowne wytłumaczenie.
Przecież pójdziemy przez centrum miasta, w kościele nic złego mi się nie
stanie, przecież nie chcę iść sama, to tylko spacer, tłumaczę się sama przed sobą.
- Bądź pod zegarem, wskazuję miejsce. Za piętnaście
minut, zdążysz?
Zdążył.
Był niższy niż wywnioskowałam ze zdjęć. Patryk
- przedstawił się. Szliśmy powoli, nierówne chodnikowe płyty, tablica ku
czci germanizowanych dzieci znajdująca się na jednym z kościołów, sklepowe
witryny, kilka skrzyżowań, dwa mosty, jeden śmieszny, z przęsłami na kształt
matrioszek, woda święcona w progu, zapach kadzideł i pani Walewskiej, myślowy
chaos w pulsującej głowie. Przez pół mszy opowiadał mi o swojej pracy komornika,
zakończonym związku, chorej mamie. Nie było żadnej chemii, była duża nić
sympatii. Polubiliśmy się.
Chuchałam na dłonie.
- Masz ochotę na herbatę?
- Dziękuję, wrócę już do domu.
Rozmawialiśmy online do późnych godzin nocnych.
Dał mi dużo siły, której potrzebowałam.
***
Jest niedzielny wieczór, czerwiec. Pada deszcz.
Moszczę się wygodnie w łóżku, za mną upojny weekend we Wrocławiu, uwielbiam
świat, i konduktora z pociągu. W lodówce mam dwa piwa. Wieczór zaczynam więc
dwoma dźwiękami. Zrywanego kapsla i dźwięku poczty. Mam nową wiadomość.
Klikam.
Czego chce, myślę najpierw. W głowie mi się jeszcze
kręci od wczorajszych szotów z marakują, głośnej muzyki, zapachu pociągu.
Odczytuję. Przed sobą widzę chłopaka w granatowej kurtce z nadmorskiego
kurortu. Tak go zapamiętałam. Minęło kilka lat, nasz kontakt ograniczał się do
życzeń świątecznych, o których on zawsze pamiętał. Tak śmiesznie je wysyłał,
duże litery pomieszanie z małymi. Patryk Papierski, wyświetliło mi się.
Napisał mi, że ładne zdjęcia. Replay, co? Aha,
zdjęcia… Już wiem. Czytam dalej…. I, że zaintrygowało go zdjęcie numer cztery,
i dziewczyna w niebieskich spodniach. Przewracam oczami, odpisując od
niechcenia po dłuższej chwili, że to koleżanka pani młodej, że się raczej nie
znamy, chcę go zbyć. Nieugięcie pyta co u mnie. Zdawkowo więc pytam co u niego.
Opieram rękę za głową, drugą scrolluję tablicę i przeglądam blogi. Ziewam.
Klik.
- Spotykałem się pond dwa lata z taką Renatą,
poznała kolesia i odeszła. Wszystko mi się ostatnio w życiu zawaliło.
- Ekhm, myślę…
- Mam ciężko chorego brata, który umiera, lekarze
dają mu niewiele czasu. No i mama, pewnie Ci kiedyś wspominałem.
Zatyka mnie. Podnoszę się wyżej. Niepytany
kontynuuje.
- Mój brat ma pourazowe skutki wypadku na
motocyklu. Jest sparaliżowany, nie mówi i już są problemy z oddychaniem.
Czytam. I sama mam problemy z oddychaniem…
- Nie chce, byśmy go oddali. My też nie chcemy. On
tego nawet nie wie ze już mu nie zostało czasu za wiele. Psychika u niego w miarę
ok, ale lekarze nie powiedzieli mu wprost, bo to by go dopiero przygniotło. I
na to wszystko kilka miesięcy temu odeszła ode mnie Renata. Poznała kogoś. Może
moja sytuacja rodzinna ją przerosła? Czasem wydaje mi się, że chyba muszę być
złym człowiekiem, bo ciągle w życiu przytrafiają mi się same złe rzeczy.
Kontynuował.
- Mama jest po dwóch udarach i ogólnie od dwóch lat
nie wyszła z domu, to nie życie a wegetacja. Jest po kilku etapach ratowania życia
w kryzysowej sytuacji. Ogólnie mogła by wychodzić, ale przy zmianie i ruchu
słabnie i zaraz ma duszności i zapaść.
Nieśmiało pytam, czy sobie radzi.
- Zaciskam zęby i sobie radzę. Modlę się o siłę,
żebym mógł to wszystko przetrwać. By pokonać, to najgorsze. Wiesz, z tatą
staramy się to jakoś ogarnąć. Łzy mi się cisną do oczu na myśl, że Renata
odeszła. Już w grudniu coś tam wspominała, nawet prezent mi dała taki na
odczepne. Miałem nadzieję, że będzie mnie wspierać. Czasem to nawet nie mam do
kogo buzi otworzyć. Dlatego zapytałem o tę twoją koleżankę ze zdjęcia.
Odstawiam wszystko, daję z siebie kilka słów.
Spontanicznie stukam w klawiaturę. Odpowiada, że brakowało mu takiego
pozytywnego myślenia.
Rozmawialiśmy online do późnych godzin nocnych.
Daję mu dużo siły, której potrzebuje.
***
Do Anki w niebieskich spodniach, tej ze zdjęcia
zagadał. Odpisała. A później napisał on.
- Hej, zagadałem, ma kogoś, ale chociaż
spróbowałem. Trzymaj się, dzięki.
- Próbować zawsze warto. Pamiętaj. I walcz. O
siebie.
***
Karma wraca.
Ja to wiem.
0 komentarze