źródło: www.unsplash.com
Wylewająca się dorosłość, ale kontrolowana przez białe majteczki. Zapewne jeszcze bez świadomości rosnącej w niej siły, seksualnej potęgi ciała, mocy ponad swobodami i zakazami, chwilami najwyższego zapomnienia na tym padole łez, ale to już atakuje, nie pozwala beznamiętnie zjeść pizzy i wypić piwa. Mnie, koledze i siedzącym przy stole obok wąsaczom. Obrzydliwe? Piękne? Umysł powodowany instynktami nie zna granic i w nim niech się dzieje, na tym polega dar stworzenia, tego stworzenia.
Restartujemy rozmowę, schodzimy z "Gwiezdnych wojen" na przyziemne potyczki ciała z umysłem. Erotyzująca jeszcze nie, ale niebezpiecznie szybko zmierzająca w tym kierunku fascynacja, ocierająca się o pożądanie, zapałka bez siarki nad bujnym stogiem siana, potrzebna nam teraz i zawsze w nich.
Noc księżycowa i gwiaździsta, leżę na trawie i rozmyślam o koleżance z klasy i pani od chemii. Poruszam to w rozmowie, interlokutor czyni odpowiedź na podobieństwo, bo tak ten świat został stworzony. Cały czas zerkamy na nią, a jest już druga i trzecia, bo koleżanki dotarły i konsumują do spółki lody. Brzmienie przeistacza się w brzemię, więc pora odpuścić, ale nie mamy myśli zbereźnych. Tutaj wydobyła się pewna tęsknota, potrzeba czucia pierwotnego, które zostało tak dawno skażone i nigdy już niewinnie pięknym nie będzie. "W każdej norze dla węża łoże" - kolega cytuje żartem fragment z nauk sąsiada o relacjach damsko-męskich. Tylko nie o tym tutaj, chociaż istnieją nimfetki, które posiadły pewną świadomość w nieświadomości i to jest niebezpieczne, broń obosieczna.
Kilka dni później obserwuję podobną sytuację już sam i zapadam się w sobie, w grzechu myśli nieczystych, ale jednak dobrych i bożych. Za daleko zapuszczać się nie można, więc nie wpływam na wody terytorialne i spojrzeniem obejmuję już tylko uśmiechy i błyskające spojrzenia, czasami padające na mnie, a wtedy dziwnie się czuję. Wstaję i wychodzę z restauracji, mijam na ulicy "koleżanki z klasy" i "panie od chemii".
Oczy błyszczały śluzem, poliki ociekały czerwienią, z krocza buchała para. Uwolnić się można w jeden sposób: spierdolić w podskokach! W sytuacji ograniczonej możliwości spierdolenia - już pal licho podskoki! - zaczyna być nieprzyjemnie. Po skażeniu sytuacjami, kiedy balzakowska matka, żona i kochanka w trójcy pięknej jedyna po oprocentowanej nocy w hotelu klasy "nie te czasy" pyta rano "co mam mu powiedzieć?", po błędnych lawirowaniach z dala od miłości i innych słodkości, gdy właściwe landrynki topiły się w ustach, bo tylko mówić o nich mogłem. Wróciłbym chociaż na jedną godzinę chemii, której dzisiaj już nie ma, nie czuję jej wobec kogokolwiek. Były dobre czasy, teraz jest dobrze czasami i chyba idąc tym tropem postawiłem się w sytuacji, kiedy trzeba salwować się ucieczką.
Dojrzała kobieta z wielkim bagażem doświadczeń ulokowanym w piersiach, która pochłania niczym czarna dziura, a ja nie chcę, bo chcę być jeszcze księżycem krążącym wokół życiodajnej planety. Nachodziła, nachodziła i napoczęła, ale dania głównego nie podjęła; więc czego chcesz? Chcesz leżeć na mojej trawie z moimi gwiazdami na niebie i kochać się, pieprzyć, rwać się do pulsującego fiuta, bez świętości i radości. Akurat teraz nie mam ochoty, nie z tobą, ale po zbędnym mrugnięciu jestem w potrzasku.
Problem techniczny, bo mówisz i wypisujesz nie z erotycznym pociągiem, a w nadchodzącym z rzekomą prędkością pendolino odruchem wymiotnym, odpychasz i nie licz na popchnięcie. Nie jesteś dziewczynką z lodami, nie ma w tobie piękna kobiety dojrzałej, które zniewala i wyzwala, nie jesteś z mojego świata, nie jestem buhajem, nic tym razem, bo chcesz zbudować wokół tego cały mój świat, a takiego matrixa nie ogarnę. Bombardujesz miłosnymi tekstami poniżej krocza, a ja jednak spierdolę jak kangur, przeskoczę siatkę i w krzaki, gdzie mógłbym, ale nie z tobą.
Te dziewczynki niedawno wyszły z krzaków, umyły brudne od zabaw kolana i przecież źle, gdyby znowu tam kiedyś wróciły, by umorusać się nowo, jak ty uczyniłaś. Na tyle się nie pogubiłem, by obudzić się z ręką... w tobie. Myśl do innej ucieka, a tutaj szamocę się świadom odpowiedzialności za smród w stogu siana. Butwiejącego.
Turyści przyglądają się na jednej z andamańskich plaż tubylcom, którzy wyszli z krzaków i zaciekawieniem zbierają rzucane im landrynki. Roztopią się im w ustach i zaskoczą swym smakiem nieznanym, tak jak nieznany jest smak lodów, etyka, moralność w stawianiu granic piękna i zatracenia, nie ma kajdan cywilizacyjnego zagubienia, są krzaki, a w nich naturalna kolej rzeczy, bez chaotyczności mojego wywodu, czego w tym momencie zazdroszczę. Można tak po prostu być i robić to wszystko. Inaczej śmiać się i płakać, a w pewnym wieku nie ma się w towarzystwie seksualnie pozytywnym lęku przed wyjściem z wody. Na Andamanach i w innym życiu.
0 komentarze