źródło : www:gratisography.com
Zapamiętałam dokładnie odgłos płyty „sidi” wsuwanej palcem
wskazującym do samochodowego radia. Klik. Spokojny takt muzyki komponujący się równolegle
z moimi myślami. Rozświetlającą się wewnętrzna przestrzeń. Zapamiętałam dokładnie
drogę wymagającą kapitalnego remontu. Wielokrotnie połataną. Tak dobrze mi
znaną, pokonywaną niejednokrotnie rowerem. Przegubowym autobusem miejskiej
linii. Autobusem w kolorze
biało-czerwonym. A później niebiesko - żółtym. Lub żółto - niebieskim. Drogę prowadząca nad okoliczny
zalew, nazywany też bardzo często jeziorem. Słoneczne popołudnie. Przebijające
się pierwsze źdźbła trawy wyciskały łzy, więc rozedrgane emocje łatwo było
zrzucić na moją przyjaciółkę alergię. Myślałam o chwilach, które dotarły do
mnie, kiedy stałam na tarasie, opierając się o brązową barierkę. Myślałam o
autostradzie do nieba po której wówczas pchana endorfinami w niezliczonej ilości podążałam ku górze. Wracałyśmy
ze spaceru, głośniki nie zakłócone żadnym szumem. Szum tworzyłam ja bawiąc się
w zamykanie i otwieranie szyby. Wiatr wpadał i wypadał, łaskotał przyjemnie,
kotłował dźwięki tuż przed granicą miasta. Dojeżdżałyśmy do małego ronda, zawsze
źle znoszę kręcenie się w kółko. Objechałyśmy dwa razy, a Rubik psalmem z
bukietem konwalii wymownie pytał „co to
jest miłość, czy to uśmiech z mojego lustra, co to jest miłość, czy to usta czy
dłonie twe…”.
Więc na co czekasz…?
- No?
- Pies nie oddycha…
- No?
- Śniadanie…
I chwil.
0 komentarze