Szesnaście miesięcy.


źródło:www.gratisography.com

Tak jak zapowiadałam dziś publikuję Wam pierwszą część nowego cyklu o nazwie "ÓSME PIĘTRO"

"ÓSME PIĘTRO" to nic innego jak cykl opowiadań w odcinkach. Każde będzie nosiło osobny tytuł. Bazą całości jest fikcja, jednakże zahaczona o wątki zaczerpnięte z codzienności. Jestem ciekawa, czy ta nowa forma Wam się spodoba. Wszystkie odcinki cyklu będziecie mogli znaleźć w osobnej zakładce. Pozostałe posty będą się oczywiście pojawiały jak dawniej i one z fikcją już mają niewiele wspólnego.

Z pewną taką nieśmiałością... Zapraszam... Rozgośćcie się...
Jestem ciekawa czy zechcecie ciągu dalszego...

Część I
Szesnaście miesięcy.

Ziemia pokryta deszczową taflą oddawała ciepło, które otrzymała od pierwszych mocniejszych w tym roku słonecznych promieni. Lekko wiało, ale ten wiatr z każdym podmuchem niósł ze sobą nową nadzieję. Odklejała włosy, przywierające do ust. Stanęła przed oszklonymi  drzwiami, z torebki wyjęła małe lusterko, zacisnęła usta, pchnęła je do przodu słysząc znane kliknięcie. Na drzwiach napisane było „ciągnąć”, zawsze miała z tym problem. Z doczytaniem, nie ciągnięciem. Poczuła zapach świeżo palonego espresso wymieszanego z czymś znanym i przyjemnym. Jakiś owocowy zapach, z nutą słodyczy, jak budyń z sokiem malinowym znany tak bardzo z czasów dzieciństwa.

Bardzo chciała dostać tę pracę. Umówiona była w małej kawiarni, w centrum miasta. Takie spotkania zawsze ją stresowały, no bo jak to wejdzie i ma się rozglądać? Jak go pozna? Miał miły głos, mogła go odtworzyć w myślach, ale przecież w ten sposób  się nie przekona jak on wygląda. Wbiegła łapiąc ulotny oddech. Wkroczyła na ostatnią chwilę trzymając w dłoniach czerwoną parasolkę, z której rytmicznie spadała eskapada kropel, tworząc za nią swoisty lej. Metalowy czubek szurał po podłodze. 

Siedział w lewym rogu przytulnej kawiarni, w kubełkowym kremowym fotelu, przystojny, z lekkim zarostem, na stoliku leżały teczki, uznała, że to on. Spowite przytłumione żółte światło otoczenia, sprawiło, że poczuła się dobrze.

- Maja Andrycz, dzień dobry. Czy…
- Tak, Pani Maju, Hubert Tomczyk, miło mi, zapraszam.

Zwracanie się do niej po imieniu, wymówionym tuż po zwrocie „pani” sprawiło, że cały stres którym była przesiąknięta powoli opadał. Zawsze ją to zaskakiwało, takie użycie imienia budowało coś w rodzaju natychmiastowego spoufalania się. Maju – zabrzmiało miękko i przyjaźnie.

- Przepraszam, uśmiechnęła się. Mam nadzieję, że się nie spóźniłam.

Notorycznie nadużywała słowa przepraszam.

Spojrzała na niego i już wiedziała. Na starcie kupiła go uśmiechem. Była więc pewna siebie, świadoma swojego wykształcenia i doświadczenia. Miała dobre CV, szereg wyróżnionych projektów, czuła, że ewoluuje, rozwija się, czuła, że jej się uda.

Kamil bardzo jej kibicował. Trzymał za nią kciuki, wiedział, jak jej zależało. Wierzył w nią.

Szybko wystukała jego numer.

- Mam to, mam, rozumiesz? Udało się, zadzwonił. Zaczynam od przyszłego poniedziałku, nie masz pojęcia, jak się cieszę. Ty też? Tak wiem. Ja Ciebie też! No pa…

Był pierwszą osobą, której powiedziała, że jej się udało. Ścisnęła dłonie w pięści i kilka razy tupnęła w miejscu nogami, trzymając stopę przy stopie. 

- Ha… mam to, udało mi się!

***

Biurowiec był duży, oszklony. Korporacyjny drapacz chmur, rozjaśniony białym światłem industrialnych lamp. Wjeżdżała windą na siedemnaste piętro. Ciszę przerywaną ciągiem wiodących ku górze windę lin przerwało lekkie szarpnięcie i głos nagrany automatycznie „piętro ósme”. Drzwi rozsunęły się i wtedy wszedł on. Ściskała w dwóch dłoniach aktówkę, na jednym palcu miała przewieszony identyfikator z czerwonym sznurkiem. Chwilowy, z napisem „gość”. Patrzyła na czubki swoich lakierowanych szpilek, powietrze gęstniało, wbrew całej swojej otwartości do świata czuła się nieswojo wśród obcych ludzi w małych pomieszczeniach.

Czy ktoś oprócz niej słyszał odgłos lin…?

- Jesteś tu nowa? Uśmiechnął się.

Zaskoczył ją, wyrwał z zamyślenia. Podniosła wzrok, przysunęła aktówkę bliżej kolan.

- Yyy.. tak.. zawahała się. Niepewność w głosie ją chyba zdradziła.

- Olek – wyciągnął rękę. Czerwony sznurek… dlatego zapytałem…

Spojrzał na przyciski windy.

- Siedemnaste? Wysoko mierzysz – zaśmiał się. Ja jestem na ósmym. Ale tak się składa, że będziemy współpracować. Hubert, yy znaczy szef, mówił, że dziś będzie nowa… dziewczyna… 

Winda zatrzymała się.

-  Powinnaś iść na prawo do końca, ostatnie drzwi po lewej stronie, tam znajdziesz swoje biuro. Powodzenia. Wskazał jej jeszcze dłonią miejsce w które ma się skierować. Oszklona winda ruszyła dalej, razem z nim. Ostatnie co zapamiętała to jego kciuk uniesiony ku górze. Nawet nie wiedziała, czy powiedziała dziękuję.

SZEŚĆ MIESIĘCY PÓŹNIEJ

Do ślubu zostało szesnaście miesięcy…

Centrum świata. Wielkie miasta rządzą się swoimi prawami. Uliczny szum wkomponowany był w rzeczywistość. Popołudniowy chaos toczył się w tysiącach ludzkich głów przemieszczających się ciągami komunikacyjnymi. Szum wiatru mieszał się z piskiem opon, zapach spalin toczył walkę z przebijającym się zapachem pierwszych kwitnących drzew. 

Pokonała miarowo kilka schodów i weszła na szeroki most. Zatrzymała się na chwilę przy betonowej balustradzie, zerkając na sunące po rzece łabędzie. Poruszały się płynnie, z tylko sobie znaną gracją. Wyprostowane długie smukłe szyje, pewne spojrzenia. Zgięła lekko nogę, opierając stopę na czubkach palców. Brodę pochyliła tak lekko w lewą stronę i spojrzała w dół. Uśmiechnęła się. Musnęła jeszcze ręką po metalowej poręczy, kierując się dalej na lewo.

Zazwyczaj chodziła prosto, tym razem skręciła. Palce wplątała we włosy i tak szła kawałek ze zgiętymi łokciami. Nagle pod jej nogami zaparkował mały rower. Spojrzała w dół, para małych błękitnych oczu uśmiechała się patrząc na nią lekko zmieszana. Tuż za rowerkiem wyrosła kobieta.

- Igorku, uważaj! No przeproś panią. 

Malec ukazał pełne uzębienie a raczej jego zasadniczy brak.

- To ja przepraszam, nic ci nie jest, łapserdaku?

Uśmiechnął się i odjechał dalej.

- Przepraszamy.

- Nic się nie stało.

Obejrzała się jeszcze za nimi. Młoda kobieta w niebieskim żakiecie przeczesała rozwichrzoną czuprynę malca. Odjeżdżał jej z pola widzenia, przyspieszyła więc kroku.

Nic się nie stało…

Dokąd ona szła. Składała puzzle w swojej głowie, wciąż szukając brakującego elementu…

Poczuła wibracje toczące walkę torreadora z bykiem w torebce. Wyjęła telefon, ekran migał śnieżnobiałą poświatą, przełamaną czarnym napisem –KAMIL.

- Halo…

- No gdzie ty jesteś? Wracasz? Zaraz zacznie padać, pewnie znów poszłaś na zakupy - roześmiał się.

- Zahaczyłam o kilka sklepów -  skłamała. Zaraz będę.

- Wracaj szybko, mam coś dla ciebie!

Ucałował ją w progu, szarpnął za rękę, zaprowadził do pokoju. Przemieszczała się na jednej nodze, druga w górze, ejjj buty…

- Patrz! Zastukał dłonią w stół. Podobają ci się?

Na stole leżało kilka projektów ślubnych zaproszeń.

Ładnych.

***

Potrząsnęła lekko głową. Coś ją zaziębiło w policzek. To tylko kołdra się odwróciła, zimny zamek musnął ją po twarzy. Wyciągnęła ręce w górę, dotknęła ściany. Nieco wyżej wisiał obraz, kiedyś go w końcu na siebie zrzuci. Spojrzała w okno. Śnił jej się chłopczyk z kolorowego rowerka. Dziwne, że pamiętała…

Był sobotni ranek, deszcz lekko siąpił po szybie.

Kamil przed wyjściem pogłaskał ją po głowie. Udawała, że śpi, świadomie jednak się troszkę cofnęła.

Tak strasznie ostatnio nienawidziła weekendów…



Podobne wpisy

0 komentarze