Niebieska sukienka.



 źródło : www.unsplash.com

Chciała ubrać buty. Albo nie ubierać. Choćby boso. Chciała wyjść. I biec. Pędzić. Lecieć. Gnać przed siebie. Uszy zatkać. Mózg odłączyć. Nic nie widzieć. Nic nie słyszeć. Wyłączyć się. Na pieprzone trzydzieści sekund. Na dziesięć minut. Wyrównać oddech. Zatrzymać się. Mało. Chciała biec dalej. Donikąd. Bez celu. Bo cel ma zniknąć. Ma go nie być. Chciała wchłonąć czasoprzestrzeń. Nie oglądać się i nie obracać. Nie myśleć i nie czuć. Nie zastanawiać się. Biec. Oczyścić aurę. Wyrzygać myśli. Serce kajdankami przykuć. Bijże wolniej, głupie. I biec dalej. Chciała biec szalenie. I zapomnieć. Choć na chwilę. I nic nie chcieć. Jeden moment. Rozum wyjąć. Myślże, głupi. Chciała pieprzyć wszystko…

***

Lustro wisiało w wąskim przedpokoju. Żeby mogła się w nim przejrzeć cała - musiała wejść na taboret. Weszła, okręciła się.

- Ładnie -  pomyślała.

Sukienka była niebieska, odcinana. Dół był szerszy, okraszony kwiatkami. Czarne buty na koturnie. Wymarzone. Teraz jeszcze tylko okłamie matkę, że jedzie na działkę, poczeka na koleżanki i może wyjść. Na koncert.

Loki Olgi* falowały, jak wbiegała po schodach. Zgrabnie, w szpilkach. Loki, nie naturalne. Trwała. Białe spodenki z ozdobnym paskiem. Plisowane. Skąpy top. Okulary. Opalenizna, na zgrabnych nogach.

- Ładniej. Ładniej, ode mnie -  pomyślała.

Olga nie musiała okłamywać matki. Olga po prostu mogła powiedzieć – idę na imprezę.

Poszły. 

Wszystko się wydało. Awantura. Czy zazdrościła Oldze, że ona może więcej? Że ma zgrabniejsze nogi? Że może beztrosko chodzić na imprezy? Że nie musi kończyć liceum? Że ma nowe szpilki?

Nie zazdrościła.

A dziś jeszcze bardziej docenia, że miała TYLKO niebieską sukienkę…

***

Koleżanki zawsze się śmiały, że ona ostatnia. Że ostatnia do wszystkiego. Do chłopaka. Pierwszego pocałunku. Pierwszego stanika, pierwszego okresu, pierwszego razu. I ona im wtedy mówiła, że ona ostatnia za mąż wyjdzie. I ostatnia dzieci mieć będzie. Jak los da. 

To były licealne rozważania, które tak bardzo już wówczas były dla niej prawdziwe. Ona wiedziała. Co nagle to po diable. Kupowała nowe sukienki i szalała po kolei na ich weselach. Piła wino, tańczyła do rana, roniła łzy, przełykała ślinę  ze wzruszenia. Była dumna z każdej po kolei. Dzieliła szczęście z każdą po kolei. Stukała się kieliszkami, wznosiła toasty, przemawiała ze sceny. Ściskała, zamykała chwile w kadrze, by do nich wrócić. To wciąż nie był jej czas.

Czy zazdrościła im, że mąż? Że dzieci? Że wesele z fajerwerkami i pieczonym dzikiem? Nie zazdrościła.

A dziś jeszcze bardziej docenia, że podjęła TYLKO takie decyzje…

***

Hubert* miał żonę. Laura* miała wszystko. W teorii. Mieszkanie w apartamentowcu. Psa. Dwójkę dzieci. Dobrą pracę. Laura miała też kochanka. Hubert, kiedy się o tym dowiedział uznał, że nieszczęściem należy się podzielić. Hubert zaprosił na wódkę kumpla z pracy. 

- Słuchaj stary, moja żona ma kochanka. Nie, nie współczuj mi. Twoja też. Wiem, słyszałem. Także, ten…

Hubert to sobie wymyślił. Bo Hubert zazdrościł. Że inni mają inaczej. Nie lepiej. Inaczej. Hubert nie potrafił sobie poradzić ze sobą, uznał, że nie mam ja to i inni mieć nie powinni.

Czy Hubert dobrze zrobił? Czy słusznie, że podjął TYLKO taką decyzję?

***

Dorabianie się na zazdrości, fałszywości, złorzeczeniu innym, nigdy, przenigdy nie zaprowadzi nikogo na dobrą drogę. Naginanie prawdy zawsze znajdzie swoje ujście. Prędzej czy później. A pąsowy rumieniec wstydu, czy zdawkowe przepraszam, to było w emocjach NIE WYSTARCZY.

I jeżeli chcesz z kimś współdzielić nieszczęście, to zawsze, czy przejrzysz się w lustrze. Starej szybie. Kałuży… Gdziekolwiek. Zawsze zobaczysz tylko jedno. Swoją parszywą gębę. 

Podobno każdy ma jakieś sumienie. Niektórzy sumienie własnej subiektywnej prawdy. 

Zazdrość generalnie jest kiepskim uczuciem. Zazdrością najgorszego kalibru jest chęć podzielenia się nieszczęściem. Chęć pomnożenia go. To jest najgorsza forma podłości.

Zazwyczaj przyjaciele są jak klocki lego. Wciąż powstają nowe kolekcje. Dokładasz, budujesz, tworzysz, patrzysz z podziwem na to co powstaje, cieszysz się różnorodnością i feerią barw. 

Ale bywa, że przyjaciele są jak rozsypane klocki lego. Wstajesz, i nadeptujesz na nie bosą stopą. Stopy masz wrażliwe, więc boli… 

Rozwiązanie jest jedno.

Zaczynasz porządkować klocki… Niepotrzebne nie powinny się plątać pod nogami…

***

Wróciła truchtem. Na spokojnie. Z głową w górze. Wdech. I wydech. Krok za krokiem. Raz do razu. Bez zadyszki. Bez kajdanek. Z luzem w sercu. Ciszą w uszach. Bez pośpiechu…

*Imiona zostały zmienione.

  

Podobne wpisy

0 komentarze