źródło: www.unsplash.com
To była wigilia. Kilka lat temu. Byłam w pracy, kiedy zadzwoniła.
- ??? KRAWC ???
- No KRAWC.
- Ale Daga, co to jest KRAWC?
Tylko ona, potrafi przekonać, że można mieć oczy jak
OŚMIOZŁOTÓWKI.
***
Koniec pierwszej licealnej klasy. Lekcja geografii. Siedzi tuż przede mną i buja się na krześle. Spada z niego i ląduje z impetem tuż pod moimi nogami. A ja śmieję się najgłośniej. Ona też, bo już taka jest.
Początek drugiej licealnej klasy. Wszystkie ławki zajęte. Wchodzi lekko spóźniona, a w naszej licznej klasie jest tylko jedno jedyne miejsce. Koło mnie. Siada.
Mam rodzinę w Kudowie, moi rodzice jadą, my też możemy, pociągiem, chcesz? Chcę. Zabiera mnie na pierwsze od długiego czasu normalne wakacje. Łazimy po górach, przesiadujemy w altance miłości, jemy niespotykane ilości lentilek i rurek z kremem. Tańczymy na dancingach dla kuracjuszy i upijamy się piwem.
Jeździmy razem na imprezy. Razem opuszczamy zajęcia w szkole i stopem kursujemy do Poznania. Zdajemy razem maturę i wspólnie idziemy na studia. Potem na następne. Wiedziemy beztroskie studenckie życie. Wciągam ją do mało banalnej pierwszej pracy i wciąż jesteśmy nierozłączne. Spędzamy razem wakacje.
Po wszelkich wzlotach i upadkach oznajmia mi, że wychodzi za mąż. Tak strasznie się cieszę. Przebieram nogami i już nie mogę się doczekać. - A wiesz, bo ja znalazłam Ci taką piosenkę jedną, taką no na Twój pierwszy taniec. Tak mówię jej, prosto z mostu. Ale wiesz, ja będę mieć Kancelarię, zabiorę cię właśnie tam, bo wiesz bo to mieli moi rodzice. No pewnie, rozumiem.
Wpadam do kościoła lekko spóźniona, po cichu szukam wolnej ławki. Jest taka ładna, jest chłodno, ma zarzucone białe futerko. Grają Ave Maria, na trąbkach, skrzypcach. Nie wiem na czym grają, ale mnie się chce wyć do gwiazd. Moje gardło atakują jakieś klamerki, nie wiem jak nad tym zapanować. Rysują mi cyrklem dziurę w krtani. Oddychaj, oddychaj. Oddycham.
Zjedz ten rosół mówię. Nie, ja tak się denerwuję przed tym pierwszym tańcem, że nic nie zjem. Kolczyk mi spadł. Jak kolczyk? Zgubiłam zapinanie mówi, rozgląda się, przerażenie w oczach. Wypluwam gumę do żucia, robię z niej małą kulkę, mówię przyklej go na moją gumę. Przykleja.
Wychodzą na środek, obracam krzesło tak do połowy, podpieram się brodą i wpatruję. Orkiestra zaczyna grać, a ja znam tą melodie. Znam ją.
Tańczą. Do mnie to nie dociera. Ja słyszę piosenkę którą ja jej wybrałam. Ja słyszę, ja nie wierzę. Nic mi nie powiedziała. Patrzę na nią, na nich, tak pięknie im… Gardło ściśnięte. Liczę do dziesięciu, nie będziesz wyć głupia. Orkiestra gra dalej. Dalej gra „Rękawiczki” Joanny Zagdańskiej. Gra to, co ja znalazłam. Znalazłam dla niej. Tylko dla niej. Biorę dziesięć oddechów.
Nie wiem, czy kiedykolwiek, ktokolwiek mi zrobił większą niespodziankę, co ona wtedy. Nie wiem.
Leży w szpitalu, jest już po terminie. Odwiedzam ją. Denerwuję się. Martwię.
Jestem w pracy, dostaję sms-a „jadę na cesarkę”.
Trzymaj się! Jezu jak ja się denerwuję, z telefonem w kieszeni przebieram nogami. Po godzinie dostaję sms-a „mam syna, urodziłam”. „jak się czujesz, wszystko dobrze?, jak Ty piszesz mi w ogóle?”. „Mam telefon pod kołdrą.” Jest niesamowita. Chwilę później dzwoni jej mąż, wiem, wiem pisała mi, jak to pyta. Cała Ona. Próbuję do niej dzwonić później. Wyłączony. Nieosiągalny, umieram z niepokoju. Okazało się, że w strachu przed pielęgniarkami, w ferworze walki włączyła w telefonie tryb samolotowy.
Jest. Wciąż jest. Już nie ruda, nie burgundowa, nie kasztanowa a blond. Już bez szpary między zębami. Ale Z gumą do żucia. Wciąż. Jest przy mnie. Jest zawsze. W mojej nienawiści. W oburzeniu. W strachu. W szaleństwie. Na Mojej pustyni zmysłów. W moim wahaniu. I w moich perspektywach. W mojej radości. I łzach. Studzi mój krajobraz po burzy. I kręci się ze mną na karuzeli uśmiechu. Słucha i słyszy. Patrzy i widzi. Na jedną chwilę. I dwie kolejne. Z każdym oddechem. Wiem, że jest.
Kochana!
Ja jestem, Ty wiesz.
A Ty…
Bądź, bądź zawsze… Nie zmieniaj się!!!
0 komentarze