źródło : www.photopin.com
Ciemnobrązowy długi
stół. Kilka kieliszków, kufle z piwem, zielony drink. Dzbanek z pomarańczowym
sokiem. Brązowe sofy. Mokre serwetki. Nasiąknięte, naddarte. Ścieram nimi coś w
jednym miejscu. Bo coś się rozlało. Przejeżdżam dalej, wyłączam się na chwilę.
Zaskakuje mnie nadal.
Idę o krok dalej, zainspirowana jego słowami pytam – dlaczego jesteś sam?
Pytam i od
razu przepraszam za mój nietakt.
A później
zjadł drożdżówkę i zapalił papierosa. Rozbawia mnie tym zdaniem choć to
nostalgiczny śmiech jest. Kontynuuje. Że u niego to jest sytuacja przejściowa, że,
ciężko jest być samotnym. Mówi mi - wy mówicie wprost ze łzami, facet nie może,
bo tak go wychowali i rozpieprza sobie życie… a we mnie… jeszcze jest we mnie
dobroć.
Mówi dalej,
jedno ważne, najistotniejsze zdanie.- Nie jestem kimś złym. Tylko te stracone złudzenia…
***
Jest późny wieczór. Rozmawiam z nią online.
- W sumie to
nie mam po co żyć. No bo po co, co ja mam. Psa? Laptopa?
Złoszczę się
na nią, wypalam szybko, że jak nie ma po co żyć, to niech odda organy tym, którzy
żyć chcą. Piszę jej po chwili, że tak nie wolno.
- Ale ja
miałam wszystko. A teraz? Co zostało? Stracone złudzenia…
***
Siedzę u dermatologa widząc swoje odbicie w lśniących płytkach na podłodze. I w gablocie którą widzę po skosie. Uśmiecham się. Przeczesuje grzywkę, zaprasza mnie do gabinetu. Lubię ją, zawsze sobie rozmawiamy. W końcu znamy się już siedem lat i ona przywróciła mi wiarę w stracone złudzenia, że ze wszystkim się uporamy. Nakłada igłę na strzykawkę, to co damy radę? Jak zawsze…
Zaczyna dość chaotycznie.
Wie pani, znam takiego stolarza, no cudotwórca, o tu, tu mieszka, my tak sobie siebie polecamy jeden przez drugiego. Jakie on piękne rzeczy tworzył.
Ludzie są tacy niecierpliwi mają takie wyimaginowane roszczenia… Awantury o nic to już w ogóle nie rozumiem.
Opowiada mi dalej.
Późno dzieci mieli, takie wie pani wyczekane dziecko a tu się okazuje, że jakiś glejak paskudny. Teraz we wrześniu wykryty i co to dalej będzie… Może już nic nie będzie… Zostaną tylko stracone złudzenia…
On ma mój zegar, dałam mu do renowacji, nawet nie śmiem się przypominać. Odda jak będzie mógł. Albo nie odda w ogóle, najwyżej wisiał nie będzie, czy to takie ważne w końcu, żeby zegar wisiał. Nie, nie ważne…
Boli? Bo tak pani mruży oczy…
Nie, nie
boli…
***
***
Zapalam świece o zapachu wiśni i czekolady. W kubku Earl Grey z cytryną. Obok czekoladowo-waniliowe lody z pomarańczami.
Mimowolnie gładzę palcami klawiaturę, przejeżdżam palcem między klawiszami, zastygam w bezruchu, podnoszę kąciki ust, przez głowę przelewa się ciepła myśl…
Proszę Was.
Uśmiechnijcie się.
Zostawcie w tyle stracone złudzenia…
4 komentarze
Poruszające...
OdpowiedzUsuńCzasami trudno rozstać się ze stracony złudzeniami, przecież da wielu były tak ważne. No ale i tak trzeba się podnieść, bo skoro stracone to nie wrócą.
OdpowiedzUsuńMleko się rozlało ....
OdpowiedzUsuńStracone złudzenia? Czasem nie tylko je trzeba zostawić w tyle...nie można tracić po prostu życia, oglądając się za siebie....
OdpowiedzUsuńCzasem to wydaje się niesprawiedliwe...ktoś, kto tak bardzo chce żyć odchodzi, ktoś, kto nie chce żyje nadal i nie robi nic ze swoim życiem...a jednak, każdy życie ma swoje. Swój oddech, którym musi walczyć każdego dnia. Mimo wszystko.