(stop) klatka.



Machasz kluczami. Cieszysz się, szczerzysz. Pól metra nad ziemią się lekko unosisz. Nowe przed Tobą, spełnienie marzeń. Idziesz na swoje, patrzysz różowo. Słodkie sąsiedztwo, jak wata cukrowa. Nowe nieznane, na dużym patyku.

Tylko się kurwa, czasem nie ulep!

Wychowałam się w cieniu kamienic. Starych bez tynku. W starym budynku z zapachem stęchlizny. Z zimnem na klatce, i węglem w piwnicy. Z drewnem w garażu, i zapachem obiadu. Co to sąsiadka go gotowała. Ta co uśmiechem na uśmiech odpowiadała.

Nie byłam blokersem i nie znałam tego klimatu. Klimatu ciepłej wody bez bojlera, i gorącego kaloryfera bez napalenia w centralnym. 
Nie znałam klimatu obcości w grupie. Znikania w przestrzeni. Pistoletu przy głowie.
Nie wiedziałam, że można rzygać jadem, nieudolnie złożonym z kawałków podłości.

Wychowałam się na ulicy, gdzie kichając dostawałam sms-a od sąsiada z naprzeciwka „na zdrowie”.

W miejscu gdzie ten sam sąsiad tańczył na taborecie z okazji panieńskiego. W miejscu gdzie na oknie na keyboardzie grał mydełko fa, i śpiewał do tego, a wszyscy mu bili brawo.

W miejscu gdzie podlewając kwiaty na balkonie ktoś mi machał. Ktoś z sąsiedniego balkonu pytał, wpadniesz? Wpadałam. 

Pieprzyłam brak rolet, i to, że Ktoś w okno mi patrzy. Z kuchni brałam dwa taborety, kiwałam w oknie, idziecie? Idziemy. 

Rozpalaliśmy grilla na żużlowym podwórku. Muzyka z auta, puszki po piwie. Mazurek sąsiadki, i koty podwórkowe. 

Był hałas. Muzyka. Był dym, ten z grilla. Były krzyki.  Śpiewy. Bez końca. Uśmiechy. I żarty. Cuda na kiju.
Był Rysiek, tam w oknie, po drugiej stronie. Jego białe jerozy, na pół ulicy.
Był sklep u Darka. I ten u Dony. I ja bez mejkapu mogłam tam śmiało. 
Nie śmiał by nikt tam, pod górkę. A w życiu! I wilkiem nikt nikomu nie był.

Chciałam na swoje. Chciałam bez pieca. Z ciepłowni grzejnik ciepły mieć chciałam. Torby z Ikei, kartony, walizka. Bus z firmy siostry, kilka pakunków. Osiem pięter. Wiaderko z farbą. Gips na ścianach i nowe okna. Panele z v fugą. Wazon i lampka. Białe łóżko. I dwa stoliki. Drzwi na wprost windy. Tłumy sąsiadów. 

Witamy w bajce. W nie mojej bajce.

Duże osiedle. Hala. Z zegarem. Czy pod tam w sumie. Wieża. Z Ciśnieniem. Po taniej wódce tym podwyższonym. Banki. Apteka. Market. Wieżowce. Parking z trawnikiem. I psami. Co srają.

Winda. Z zapachem. Mocno psim chyba. Normalny psio-mocz, no kurwa znoszę. Ślizgi na gównach, tuż przed parkingiem. Nocne szczekanie bez słowa trawię. 

Nie robię libacji. I nie szczam po klatkach. Imprez do rana też nie uprawiam. Rzadko, raz po raz, nie na dużą skalę. Kłaniam się grzecznie. Gachów nie spraszam. Nie bałaganię. Nie zakłócam spokoju, petami także z balkonu nie rzucam. Bo kurwa nie palę. A inni mogą. Psa bez smyczy też nie wyprowadzam. I też mi nie wyje po nocach wcale. Bo psa kurwa nie mam. A inni mają. Tak na marginesie. I nie przeszkadzać nikomu się staram. Być jakoś z boku. W paradę nie wchodzić. Czasem przemilczeć, oddech wziąć głębszy. Jednak nie warto. Wiem, to na pewno.

Dzwoni Joanna.

- Jadę do Ciebie. Dobra, dobra?
- No czekam. Pewnie.

Jedzie. To czekam. Niezdrowo się jaram. Tupię i tupię. No jedzie, jedzie. Perspektywę wieczoru szkicuję sobie. Kapselki w oczach. Szkło zielone, to z recyklingu. Słomki z ikei.  Długie. I grube. Piana. Nie morska. I szum. No ten w głowie.

Tak dzisiaj będzie. Tak mi się we łbie rysikiem marze.

Sunę po chałupie. Oż, kurwa, śmieci. 

No to wór w łapę i pędzę do zsypu. Schodek po schodku, pędzę  z powrotem, słyszę zgrzyt zamka, patrzę, nie wierzę. Stoi ta Raszpla, miotłę ma w łapie, ja jej dzień dobry a ona Kochanie. 

Myślę Kochanie, o co tu chodzi. Klatki nie myłaś! Oż, ja Cie, kurwa. No, a ostatnio myłaś na sucho. Jezu na sucho? Kurwa, nie umiem. No, tak na sucho na mokro trzeba. 

O ja pierdole. O nie, nie wierzę. J. przyjechała. Słyszę domofon, raz, drugi, trzeci. Zaraz telefon, cofam się cicho. A ona dalej.

I mąż mi mówił, klatki nie myłaś. A ta zza windy ostatnio myła, a Ty nie myłaś, a termin do wczoraj. Klatki nie myłaś, ja już umyję.

Nie ma problemu, mówię jej grzecznie. 

Nie ma problemu? Klatkę myć trzeba!!!!!!

J. z windy wysiada, no choć Kochana. Czy coś się stało? Nic szczególnego. Klatki nie myłam. Tamta na wkurwie pełnej zapewne. Słyszy mój sarkazm, no mam nadzieję. Ja jak ropucha rechocze się głupio. Klatki nie myłam. Świat się zakończył.

Żeźrą Cię. Zgnębią. Z błotem zmieszają. Nikt nie zapyta. Że jeden dzień wolny. Że obiad chcesz zrobić. Że dwa etaty, że praca w domu. Że czasu nie masz, że nie zła wola. Że przecież zrobisz to w wolnej chwili. Termin do wczoraj! Tydzień się skończył! Kogoś zatrudnij, jak czasu nie masz. 

Nie no, nie zniosę. I jej przyjebie.

Do administracji, Cię skarbie zgłoszę. Idź, leć, pędź biegnij. Podwieźć Cię może?

Śmieci też troszkę za późno wyrzucasz. Wiesz, bo to hałas. Echo się niesie. Tu jest wysoko, możesz, Ty wcześniej.

Kurwa nie mogę. Wręcz obiecuję.

Łoisz? No łoję.
Dawaj następne. Jak to odkręcasz? Palce mnie bolą. A ja przez sweter. O Ty cwaniaro.
To przez tą klatkę.
Red’s. Żurawina.

Jak gąbka chłonę. Wszystko do siebie. Mocniej mnie ściśniesz, i wszystko wsiąka. A jak wykręcisz wyleję brudy. Kropla po kropli. Duża kałuża.

Ginę tu. Gasnę. Duszę się. Tonę. Bez sentymentów. Z ciepłym grzejnikiem i wodą z ciepłowni. Na ósmym piętrze z widokiem na miasto. Z Raszplą za ścianą. I tą zza windy. Ginę w obcości, ze sztucznym dzień dobry.  Z oschłością w gardle, siekierą w plecach. Z czyimś wizjerem, tuż za plecami. Wiem, złodziejowi drzwi przytrzymają. Jakby się włamał, pomogą mu z chęcią. I za gówniarę głupią mnie mają. Na domofonie słuchając wiszą.

Istny deficyt .Totalny brak tu.. Nic, zero, nie ma. Nie ma! Naprawdę!

Nie ma tu ludzi z sercem na dłoni. Z iskierką w oku. Ze szczerą chęcią. Herbaty z cytryną za cienką ścianą. Zwykłej codzienności. Tej bez szykanów. Uśmiechu w windzie. Wymiany słowa. I szklanki mąki, tej przysłowiowej.

Jest dla odmiany, coś zabawnego.
Jest mur wysoki, i kość niezgody.
Jest super-wizjer. I Raszpla z miotłą.

I klatka umyta.
Na sucho.
I mokro.



Podobne wpisy

3 komentarze

  1. Uwielbiam to, co piszesz! Mega klimat :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam..tak tu zbłądziłam..i proszę kopara opada :)
    Rewelacja...czyta się świetnie...niesamowite pióro...
    zdjęcia też mi się podobają... :)
    poza tym, temat znany...teraz dziękuje za mieszkanie w bloku bez windy i jedna szalona sąsiadka to i tak duży gift jak na nasz blok...
    pzdr Gosia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gosiu! Dziękuję Ci serdecznie! Dziś ten blog kończy miesiąc i taki piękny komentarz! Balsam dla duszy! Zajrzałam też do Ciebie i jutro skradnę w pracy też chwil kilka! Serdecznie Cię pozdrawiam!

      Usuń